Artykuły

Zasiane

"Opowieści Hollywoodu" w reż. Mai Komorowskiej IV roku Wydziału Aktorskiego Akademii Teatralnej w Teatrze Collegium Nobilium w Warszawie. Pisze Jacek Sieradzki w Przekroju.

Maja Komorowska nauczyła swoich studentów teatru, którego już nie ma. Rezultat imponujący. Tylko po co im ta wiedza?

"Opowieści Hollywoodu" można uznać za kwintesencję inteligentnej sztuki. Tak ją potraktowali widzowie Teatru TV, domagając się kolejnych powtórek słynnego przedstawienia Kazimierza Kutza z Gajosem w roli głównej. Od tamtej premiery nikt jednak sztuki nie wystawił - zapewne nie tylko z lęku przed konfrontacją. Także z obawy, że kpiąco-nostalgiczna opowieść o grupie niemieckich pisarzy na emigracji w USA w czasie wojny, wymagająca przynajmniej podstawowej orientacji w historii, sporo wrażliwości i wyrozumiałości, zostanie przyjęta wzruszeniem ramion. Warszawska inscenizacja (po niemal 20 latach) zdaje się świadczyć o tym, że może były to obawy przesadne.

Komorowska okazała się (nie nowina) świetnym reżyserem pedagogiem. U Krystiana Lupy podpatrzyła technikę płynnego montażu, budowanie rytmu poszczególnych scen, nie bała się też ilustrować wewnętrznego toku myśli bohaterów (wplatając w sztukę Hamptona sceny z dramatów jego bohatera, Ödöna von Horvátha). Połączyła jednak nowoczesny sposób narracji z inscenizowaniem tradycyjnego komediodramatu wyposażonego w dialog pełen puent, błyskotliwych bon motów, wyliczony, przejrzysty. Zbyt elegancki i uładzony jak na dzisiejsze gusta. Stawką było to, żeby młodzi adepci sztuki aktorskiej znaleźli pod tym błyszczącym opakowaniem bolesny sens, nie przestraszyli się "nie swojej" formy, ale zagrali dramaty w nią wpisane.

I udało się. Paweł Paprocki zagrał Horvátha jako bystrego, pogodnego, nieco melancholijnie patrzącego na świat inteligenta - osobnika z gatunku wymarłego już na tym padole. Agnieszka Judycka bez cienia wulgarności pokazała całą gamę szaleństw pijanej i nieszczęśliwej Nelly Mann. Maria Niklińska znalazła sposób na staroświecką nieśmiałość Helen Schwartz pokrywaną dobrym wychowaniem. Mateusz Grydlik umiał uśmiechnąć się z małostek Bertolta Brechta, nie ośmieszając go zbyt tanio. Wojciech Żołądkowicz sportretował w paru wariantach wieczne zakłopotanie poniżanego bez litości Heinricha Manna. Czy państwo widzieli zakłopotanego 20-latka? Nie, bo to niemożliwe, takich zwierząt nie ma. A on domyślił się, jak mógłby wyglądać taki okaz wytępionej fauny.

Mam nadzieję, że mieli z tego przyjemność. Że wchodząc w postacie ze starej sztuki, odkryli, iż można przez nie opowiedzieć co najmniej równie wiele istotnych kwestii co w inscenizacjach operujących środkami, do których przywykli na co dzień. Może uda się im przenieść gdzieś to doświadczenie, nie pozwalając go zadeptać przez nosorożce za kulisami, przy stolikach reżyserskich, a i przy pulpitach recenzenckich też. Może zakiełkuje?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji