Artykuły

Chrystus, św. Jakub i... Putin. Oto "Muzeum Marzeń" Magda Piekarska

"Muzeum Marzeń" to jeden z najjaśniejszych punktów Weekendu Otwarcia wrocławskiej ESK. Po tej wizycie w Muzeum Narodowym we Wrocławiu nic już nie będzie takie jak wcześniej - pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Św. Barbara nabierze rysów Katarzyny Wielkiej, na Świętą Rodzinę będziemy patrzeć oczami zazdrosnej sąsiadki, biczyk na kolanach jedynego mężczyzny biorącego udział w "Spotkaniu" Władysława Podkowińskiego nasunie nam na myśl zgoła perwersyjne skojarzenia, a i chyba żaden z kustoszy nie będzie miał do nas z pretensji, kiedy na widok niektórych dzieł wyrwie nam się z ust (oby nie nazbyt głośne) "Fuck!".

Przyszła publiczność "Muzeum Marzeń" (kolejne pokazy zaplanowano na 25 i 30 stycznia, 6 lutego oraz w październiku), musi przygotować się na trzygodzinny spacer po muzealnych salach. Zaraz przy wejściu dzielimy się na cztery grupy - kolor czcionki na bilecie sugeruje punkt, w którym powinniśmy rozpocząć naszą podróż. Na mapie zaznaczono osiem dzieł, tyle jest też przystanków.

Ale całość zaczyna się w holu na parterze. Nagle otwierają się drzwi windy - w środku leży śpiący św. Jakub (Adam Graczyk) - najwyraźniej skorzystał z tej nowocześniejszej wersji drabiny, którą zjechał z nieba. Za nim wysiadają kolejni pasażerowie - wśród nich przeklinający, nabuzowany adrenaliną Putin (Bartosz Porczyk) i - na zakończenie - bezradnie rozglądająca się Joanna Szczepkowska ze składanym krzesełkiem pod pachą, jak zagubiona przedstawicielka widowni, która w tej windzie znalazła się trochę przypadkiem

Chrystus w "Czerwieni"

Ze składanego krzesełka warto skorzystać - bez niego ten maraton będzie o wiele bardziej wyczerpujący. Bo to interdyscyplinarne przedsięwzięcie, oparte na dialogu sztuk wizualnych, literatury, teatru, muzyki i tańca, to coś więcej niż teatralny spektakl - podczas jednego wieczoru dostajemy osiem całkowicie różnych performensów, zrealizowanych w kilku konwencjach i emocjonalnych tonacjach.

Jedna ze scen nas rozbawi, druga poruszy, po politycznej satyrze dostaniemy intymne niemal wyznanie. Wykonawcy (bo oprócz aktorów są tu też tancerze i muzycy) grają w bliskim kontakcie z widzem. Są na wyciągnięcie ręki - błyska naga pierś Heleny Sujeckiej, łza w oku Joanny Szczepkowskiej, pot na czole Pala Szepesiego. Ten ostatni, węgierski tancerz, gra Chrustusa w "Czerwieni" skomponowanej przez Johannę Doderer do średniowiecznego "Biczowania", wraz z towarzyszącym mu Jarosławem Gałuszką, który jest tu i instrumentalistą, i krzyżem, i obojętnym na cierpienie tłumem. Na początku Szepesi podchodzi do każdego z nas - zagląda w oczy, wyciąga rękę, głaszcze po włosach. Nie każdy lubi taką mocną interakcję. Dziewczyna obok mnie z pochyloną głową uparcie szuka czegoś w torebce, jakby chciała za wszelką cenę uniknąć kontaktu z tancerzem, który nie przestaje się w nią wpatrywać. Wreszcie wyciąga z torebki szalik i ociera mu pot z czoła - a więc udało się, magia sztuki zadziałała, na naszych oczach, na krótki kwadrans Chrystus zmartwychwstał

Zanim jednak do niego trafię, spotykam zazdrosną sąsiadkę nie takiej znowu świętej rodziny (Marta Zięba), która z zawiścią spogląda na tryptyk z pracowni Mistrza Poliptyku z Gościszowic, a potem z satysfakcją wyciąga na wierzch wszystkie brudy - a to że tę z brzuchem (ojciec przecież nieznany) ten stary po litości wziął, bo kto inny by się połakomił, a to że jej matka wstydu nie miała, bo trzech mężów poślubiła, a że ten Jezus to cyrkuśnik taki, prestidigitator i specjalista od zbiorowego żywienia. I wyszłaby z tego klasyka sąsiedzkich plotek spod znaku "Nic nie wiem, to nie powiem, na własne oczy nie widziałam, za rękę nie złapałam, ale swoją opinię mam", gdyby nie to, że Jacek Dehnel, autor tekstu, każe tej właśnie sąsiadce, dalekiej krewnej sfrustrowanej, że na tryptyku dla niej miejsca zabrakło, rzucić klątwę na tę rodzinę, której efekt dostaniemy w scenie "Biczowania".

Różne piętra, różne tematy

"Muzeum Marzeń" to spacer po dwóch piętrach i - co jest nowością w zestawieniu z "Ganymed goes Europe", opartym na tej samej idei przedsięwzięciu Jacqueline Kornmuller i Petera Wolfa sprzed dwóch lat - na każdym z nich trafimy do innego kręgu tematów. Na pierwszym czeka nas zderzenie z różnymi obliczami świętości - od perspektywy zrzędliwej sąsiadki, przez Chrystusa z "Biczowania" i zawłaszczanie cech boskich przez współczesnego imperatora (znakomity Bartosz Porczyk jako Putin, w swoim "Śnie" zapisanym przez Martina Pollacka, rzucający - dosłownie - mięsem i zwierzający się z tęsknoty za kobiecym pierwiastkiem), aż po poetycki tekst Julii Fiedorczuk do "Snu Jakuba" Johanna Twengera w wykonaniu Adama Graczyka, w którym wizji doświadcza zarówno święty, jak i pies, zwinięty w kłębek w jego nogach.

Drugie piętro to kraina kobiet - kobietą jest Europa, broniąca się przez uchodźcą, który chce od niej nowego życia (Bożena Bukowska i Brian Wimpel w spektaklu Emmanuela Obei "Lampedusa"), to rozmarzona, uniesiona do słońca kobieca twarz zainspirowała Mikołaja Łozińskiego do stworzenia alternatywnego tematu "Spotkania" Podkowińskiego (Helena Sujecka jako roznamiętniona i wzgardzona kochanka), nad matką i córką, uziemionymi w wieczornym pejzażu Kandinskiego pochyla się Joanna Bator, próbując tę młodszą pocieszyć, że wolność - także od krępującej ruchy sukni - stanie się w przyszłości i jej udziałem (Hanna Konarowska znakomicie wygrywa ten bunt ciała uwięzionego w kostiumie i konwencji).

Moja podróż kończy się przystankiem przed portretem żony lwowskiego burmistrza Julii Gerard de Festenburg z córką Karoliną autorstwa Marcina Jabłońskiego - dość konwencjonalnym, na którym widać damę w błękicie, romantycznie zamyśloną, jakby odruchowo przygarniającą do siebie kilkuletnią dziewczynkę z jabłkiem w dłoni. Kiedy już siedzimy, wpatrując się w płótno, pojawia się spóźniony widz - Joanna Szczepkowska rozgląda się po sali, aż ten obraz przykuwa jej wzrok. Tekst Mileny Michiko Flasar "A księżyc nad nimi w półpełni" wywraca do góry nogami nasze spojrzenie na portret Jabłońskiego - elegantka w błękicie staje się zrozpaczoną wojenną wdową, a my wysłuchujemy intymnego wyznania dawnej dziewczynki, bezradnej wobec matczynej rozpaczy, tęskniącej do tego momentu utraconej bliskości i do chwil, kiedy opowieść o rodzicach była piękną baśnią w drodze do spełnienia

Trudno o lepsze domknięcie całej tej podróży i puentę. Bo przecież w "Muzeum Marzeń" chodzi nie tylko o uwalniającą wyobraźnię grę i o poluzowanie reguł i rygorów, które każą nam patrzeć na zapełniające ściany galerii dzieła przez pryzmat często niewystarczającej fachowej wiedzy, ale o te szczególne momenty, kiedy sztuka staje się źródłem intymnego doświadczenia - opowiada nam nasze własne historie, budzi wspomnienia, porusza czułe struny emocji, dostarcza wzruszeń, których nie da się ująć w racjonalne ramy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji