Artykuły

Czytajmy Puzynę, póki nie jest za późno

Bez kilkuset stron zapisanych przez Konstantego Puzynę na przestrzeni czterech dekad polska kultura byłaby znacznie uboższa. "Czasem coś żywego", zbiór jego szkiców, recenzji i felietonów w wyborze Tadeusza Nyczka i Małgorzaty Szpakowskiej, to potwierdza - pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Konstanty Puzyna pozostawił po sobie cztery cienkie książeczki z recenzjami i szkicami, dwa tomy dramatów Witkacego, które opracował i opatrzył wstępem, oraz zbiór wierszy pisanych do szuflady. Był obok Jana Kotta najważniejszym krytykiem teatralnym II połowy XX wieku. Jego wpływ na współczesny teatr trudno przecenić: jako redaktor wprowadził do obiegu kulturowego dramaty Witkacego, źle widziane po wojnie, jako szef "Dialogu" promował nowoczesną dramaturgię, zagraniczną - z Beckettem i Ionesco - i rodzimą - z Różewiczem i Mrożkiem. Jako recenzent nadał znaczenie teatrowi kontrkultury, w którym widział żywą alternatywę dla kostniejącego teatru repertuarowego. Jego szkic o najważniejszym spektaklu Grotowskiego "Apocalypsis cum figuris" i opis "Umarłej klasy" Kantora pozostają najcelniejszymi, najbardziej przejmującymi świadectwami dokonań awangardy teatralnej II połowy XX w.

Pisanie o teatrze = pisanie o życiu

Ale znaczenie Puzyny wykracza poza obszar teatru. Ma rację Joanna Krakowska, pisząc we wstępie, że to nie jest książka o teatrze. Puzyna poprzez scenę patrzył na rzeczywistość społeczno-polityczną, kolejne premiery i sztuki były dla niego okazją do zadawania trudnych, często niewygodnych pytań o kierunek zmian w Polsce, o świadomość polityczną Polaków, o odpowiedzialność ludzi kultury za kraj. "Po jaką zresztą cholerę w ogóle pisać o teatrze, jeśli nie po to, by pisać o życiu?" - pisał w relacji z festiwalu studenckich teatrów w Łodzi, który odbywał się w grudniu 1970 r., tuż po krwawo stłumionych strajkach na Wybrzeżu. Ten zbiór obejmujący teksty z lat 1952-86 można czytać jak opowieść o Polsce II połowy XX w. oglądanej z perspektywy fotela recenzenta. W publicystyce Puzyny przewijają się wszystkie polityczne przesilenia, nadzieje i lęki z tamtych czasów: entuzjazm Października '56, rosnące rozczarowanie gomułkowską małą stabilizacją lat 60., rozwianie złudzeń o wolności w Marcu '68, wstrząs i szok, jakim były wypadki grudniowe, i nadzieje, ale też obawy związane z wybuchem "Solidarności" w 1980 r.

Odbicia tych wydarzeń Puzyna szuka na scenie: "Warszawiankę" Wyspiańskiego wystawioną przez studentów warszawskiej PWST czyta jako opowieść o zawiedzionych nadziejach pokolenia Października, które przypominają zawiedzione nadzieje i niewiarę napoleońskich oficerów walczących w powstaniu 1830 r. "Wyzwolenie" w reż. Jana Maciejowskiego z Teatru Współczesnego w Szczecinie jest dla niego debatą nad tożsamością narodu prowadzoną w cieniu Marca '68. A "Kordian" w reżyserii Adama Hanuszkiewicza w Teatrze Narodowym - jawną pochwałą oportunizmu i krytyką buntu, czytaną w kontekście masakry grudniowej: "Kordianowie są dziecinni. Możemy ich rozumieć, współczuć im, kochać ich, ale rację ma Prezes, nie oni".

Po co robić teatr?

To nie tylko książka o PRL. Wiele błyskotliwych diagnoz Puzyny można odnieść także do dzisiejszego teatru i dzisiejszej Polski. Jego uwagi o wyjałowieniu teatru, który zajmuje się produkcją przedstawień i nie angażuje widza; jego koncepcja teatru politycznego, który jest możliwy tylko tam, gdzie społeczeństwo jest podmiotem, a nie przedmiotem polityki, to wszystko brzmi aktualnie. "Teatr, który chce być tylko teatrem, nie zaś środkiem wypowiedzi w sprawach większych niż teatr, nie może być, dla mnie przynajmniej, teatrem żywym. U nas natomiast chce się dziś robić teatr dla dobrego teatru, i nic więcej" - te słowa wielu dzisiejszych twórców teatralnych mogłoby wziąć sobie głęboko do serca.

Przede wszystkim jednak warto czytać Puzynę dla jego postawy etycznej. Jego pełne pasji polemicznej, zaangażowane, osobiste teksty składają się na portret intelektualisty i obywatela, który czuje się odpowiedzialny za rzeczywistość, stawia sobie i sztuce zadanie jej naprawy poprzez budowanie obywatelskiej świadomości, uwrażliwianie na problemy świata, inspirowanie do myślenia. W czasach, gdy kultura staje się coraz bardziej produktem rynku, ocenianym według kryterium opłacalności, taka postawa jest czymś cennym i zawstydzającym.

Kiedy intelektualiści nie rozumieją życia

Ważnym elementem tej postawy jest także zdolność do autokrytyki, jak w słynnym artykule "Zdumieni" z sierpnia 1980 r., który jest rachunkiem sumienia polskiej inteligencji w obliczu zmian rozpoczętych strajkami na Wybrzeżu. Puzyna krytykuje i obnaża słabość warszawskich elit, zaskoczonych protestami, zarzuca im uzależnienie od profitów i wiszenie u klamki władzy, klasową izolację i niewrażliwość na problemy innych grup. Obwinia inteligentów o to, że nie reagowali na rozwarstwienie i tworzenie barier ekonomicznych w społeczeństwie, które w końcu musiało doprowadzić do wybuchu niezadowolenia. "Intelektualiści dźwigają balast tradycji, nierzadko przesłaniający rzeczywistość. Wciąż na przykład miewają odruchy paternalistyczne wobec 'mas', prowadzące do zdumień i nagłych uniesień nad robotnikiem czy chłopem albo przeciwnie - do popłochu. (...) Zależni od władzy szamocą się w tym uwikłaniu, są jednak zwykle bezsilni".

Tę diagnozę sprzed 35 lat można dziś powtórzyć słowo w słowo w stosunku do liberalnych elit, które żyjąc w komforcie, tolerowały przez ostatnie dwie dekady niesprawiedliwość i nierówność w społeczeństwie, a teraz dziwią się, że Polską zawładnęli prawicowi populiści, budujący swój sukces na krzywdzie i frustracji.

Czytajmy Puzynę, póki nie jest za późno.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji