Jan Potocki - semper vivus
"Parady" Jana Potockiego - warsztat dyplomowy białostockiej filii PWST z 1992, w trzy lata później Wiesław Czołpiński powtórzył jako normalnie eksploatowany spektakl sceny dla dorosłych. Autorem scenografii i lalek był zmarły przedwcześnie Rajmund Strzelecki. Noszą one wszelkie cechy jego niepowtarzalnego stylu - Kasander, Gil, Leander i Zerzabella mają ruchome patykowate kończyny, obfite sznurkowe peruki, maski dell'arte z groteskowo wyolbrzymionymi nochalami, luźne szaty, nawiązujące fasonem i barwą do autentycznych włoskich kostiumów. Ich ruch, choć na prostej oparty zasadzie, jest precyzyjny i dowcipny - oddaje pychę, niezręczność, a nawet - nader precyzyjnie - erotyczne krygi. Szóstka młodych aktorów animuje owe figury z werwą i dowcipem. Plan lalkowy miesza się z żywym, proste beczki, skrzynie i kotary pełnią rolę to statku, to domu z ogrodem, to znów trybuny.
Trzeba powiedzieć, że białostoccy aktorzy nie tylko znakomicie grają, ale i mówią. Skonwencjonalizowany, makaroniczny, operujący rozmaitymi zapomnianymi stylistykami tekst, oscylujący między poezją dworską i maskaradą ludową, nie zawsze jest łatwy do wypowiedzenia. Tymczasem aktorzy, gnąc ciało w pozach wymagających iście cyrkowej ekwilibrystyki, niezwykle swobodnie interpretują dialogi Potockiego w tłumaczeniu Józefa Modrzejewskiego. Interpretują i żonglują nim jak piłkami - vivace i z uśmiechem. Pokazują oni teatr teatralnej magii i symbolu, wracając jakby do źródeł tego, co w nim najistotniejsze. I najprostsze. Jeden gest zmienia scenę, choć elementy scenografii pozostają te same. Rozleniwione przeciąganie wskazuje, że świeci słońce, a murawa zaprasza do drzemki; rozchybotanie i rozpaczliwe padanie plackiem na drewniany podest-pokład jasno daje do zrozumienia, że właśnie przeżywamy burzę morską.
Na warszawską prezentację "Parad" przyszło dość dużo dzieci. Bałam się, czy teatr białostocki, stawiając na frywolne aspekty tekstu, nie zostanie przez nie odebrany jako zbyt wulgarny. Okazało się jednak - co potwierdza rozmaite na ten temat rozważania - że lalki, odbierając gestom i intencjom ich nazbyt naturalistyczną dosłowność, pozwalają na czystą teatralną zabawę. Bez ocierania się o "gorszycielstwo" i bez porozumiewawczego, nieprzyzwoitego mrugania okiem do publiczności, z jakim nieustannie stykam się w teatrze robionym przez Adama Hanuszkiewicza.
Mało tego - oglądając "Parady" dzisiaj (po licznych, łącznie z francuskimi próbami, nudnych i wysilonych na sztuczny "styl" inscenizacjach), przekonałam się, że dopiero teatr lalek broni tego starego tekstu jak twierdzy i że to on właśnie znajduje dla niego idealne ucieleśnienie. To nie przesada - od dawna, od kilkunastu lat były dla mnie "Parady" zabytkiem teatralno-literackim (za wyjątkiem liryczno-śmiesznej, acz z innej epoki, telewizyjnej wersji z Fronczewskim w reżyserii Krzysztofa Zaleskiego). Interesującym, ale raczej do katalogu niż scenicznych realizacji. Miałam wrażenie, że Potocki (jak i Fredro) broni się przed naszym żywym odbiorem patyną konwencji. Tymczasem lalka drążona szczerym instynktem seksualnym - obok głodu i potrzeby snu ponoć najsilniejszym z ludzkich instynktów - wciąż jest przekonująca. I zabawna. I prawdziwa. Bo lalka może przedstawiać, lecz nigdy niczego nie udaje.