KRONIKI KRÓLEWSKIE
Z ułamków kilku nigdy nie dokończonych utworów Stanisława Wyspiańskiego, Ludwik René opracował widowisko spójne, interesujące dramaturgicznie, nie mające nic wspólnego ze stylistyką teatru rapsodycznego. Innymi słowy, to co oglądamy na scenie Teatru Dramatycznego, jest teatrem z krwi i kości, barwnym, żywym, dynamicznym. Niejako wbrew intencjom autora "Kronik Królewskich" Ludwikowi René udało się pokazać tu prawdziwego Wyspiańskiego - tego, który pisał dla sceny i który tak genialnie umiał zestrajać w jedną wizję słowo, dekoracje, partie muzyczne, kostium i gest aktora. Dlatego też z uznaniem witamy ten śmiały i twórczy krok Teatru Dramatycznego, którym wstępuje on w rok obchodów stulecia urodzin wielkiego poety i malarza, rzeczywistego twórcy sceny polskiej, żarliwego patrioty, który łączył w sobie namiętną miłość do bohaterskiej przeszłości swej ojczyzny z kultem dla perspektyw skrytych w realnych możliwościach narodu. Romantyzm przekazał pokoleniom następnym fałszywy mesjanizm ("Polska Chrystusem narodów"), brak wiary we własne siły, przekładanie marzenia nad czyn, ułudę sztuki "słodkim kłamstwem przysłaniającej rzeczywistość". Wyspiański pierwszy uwierzył w zdrowy instynkt narodu, w jego żądzę czynu - w jego przyszłe wyzwolenie. Inscenizacja "Kronik Królewskich" w Teatrze Dramatycznym (reżyseria Ludwika René) posiada wiele zalet i sporo wad. Zalety przeważają. Przede wszystkim wspaniała scenografia Jana Kosińskiego i piękna muzyka Tadeusza Bairda. Plastycznie spektakl ten jest wydarzeniem teatralnym. Mam tu na myśli i układ scen na zasadzie kompozycji malarskiej, i dekoracje w ścisłym znaczeniu tego słowa: przepiękne odrzwia wawelskie, sklepienia gotyckie, operowanie fragmentem architektonicznym, no i ów umieszczony w głębi, wspaniały witraż Wyspiańskiego "Kazimierz Wielki". (Kostiumy Ali Bunscha nie dorównują dekoracjom - niektóre są bardzo piękne, inne rażą tandetnością materiałów i nie zawsze szczęśliwym zestawieniem kolorystycznym). Aktorsko spektakl jest drażniąco nierówny: obok rewelacyjnej, jednej z największych kreacji Ignacego Gogolewskiego - rola ogromna, stanowiąca trzon widowiska - i wspaniałej recytacji (klamrującego rapsodu "Kazimierz Wielki") Zbigniewa Zapasiewicza - temu świetnemu aktorowi koniecznie należy kiedyś dać okazję zagrania Kordiana i Gustawa-Konrada - oraz pysznie nakreślonych sylwetek Kazimierza Jagiellończyka (Ryszard Pietruski) i Oleśnickiego (Tadeusz Bartosik) - role wątłe, bezbarwne lub niewłaściwie obsadzone (z tych np. względów Zofia Rysiówna, świetna aktorka, ma tylko jedną piękną scenę - śmierć Barbary Radziwiłłówny). Wszystkie te skazy nie są na szczęście w stanie zniweczyć piękności tego wielkiego widowiska, które wszyscy - zwłaszcza młodzież - winni zobaczyć.