Artykuły

Dzika

Przez lata dostawała w teatrze role mimoz typu: „czuję więcej niż inni, widzę więcej". W zespole śmieją się, że teraz przeistacza się w Odettkę, to kurwiszcze z Francuzów.

Po przedstawieniu Francuzi adrenalina nie pozwala jej zasnąć, mimo że zbliża się północ. Zwykle po spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego niełatwo wyhamować. W tym jej Odettę de Crecy roznosi energia. Buzuje seksem, uwodzi, ale też melodramatyzuje i walczy z całą zaciekłością. Takie „kurwiszcze" — określa Odette koleżanka ze sceny. Kurwiszcze, zwierzę imprezowe, które próbuje wślizgnąć się na paryskie salony, tylko intelektu jej brak. Przedstawienie Nowego Teatru przyjęto na krakowskim festiwalu Boska Komedia owacją na stojąco.

To był dla Mai Ostaszewskiej dobry rok. Sporo zawdzięcza pani Ani — terapeutce anorektyczek i spirytystce w filmie Body/Ciało Małgorzaty Szumowskiej, z którą rozmawiają duchy. Ciepłej, ale pospinanej, małomiasteczkowej i zupełnie odseksualizowanej. Takiej roli Ostaszewska wcześniej nie miała, ścięła do niej włosy i przytyła.

Zaraz potem chudła i opalała się w solarium, bo w Pitbullu Patryka Vegi, który wchodzi na ekrany 22 stycznia, dostała rolę seksownej Olki z tatuażem komara nad pośladkiem (Od czego komar? Od bzykania). — Nie widzę, żeby przeistaczała się w jakąś matronę — zauważa reżyser teatralny Krystian Lupa, a ona sama chichocze, że w gangsterskim filmie gra blacharę. W wieku 43 lat.

Nabój wyobrażenia

Na studiach, na początku lat 90., ciągnął się za nią ciężki korzenny zapach wyjątkowych wtedy perfum Cafe. — Pamiętam taki obrazek: Maja siedzi przy stoliku w kawiarni w czarnej długiej sukni, w koronkowych rękawiczkach i zaciekle dyskutuje. Z papierosem w ręku. Oczywiście ciemne włosy i pełny makijaż — wspomina Magdalena Cielecka, koleżanka ze studiów. — Była klasycznym przykładem bohemy, do której ja, dziecinna blondyneczka, mogłam tylko aspirować. Wyobrażałam sobie, że już przeczytała wszystkie te książki, które ja dopiero zaczynałam czytać. Widziałam w niej gotową aktorkę.

— Spontaniczna, niezależna, czuło się, że wie, czego chce — dodaje reżyser Grzegorz Jarzyna, który też studiował w Krakowie. — Miała silną energię, była bezpośrednia i bardzo kontaktowa.
Pochodzi z dobrego krakowskiego domu. Dziadek był artystą rzeźbiarzem, babcia — aktorką. Tata — Jacek Ostaszewski — współzałożycielem kultowego zespołu Osjan, który wprowadzał do Polski „world music".

Studentka Maja budziła podziw, ale i zawiść, bo na Rynku witała się „cześć, cześć" z Krystianem Lupą i „nazwiskami" Teatru Starego. Rodzice ściągali ich do swojego mieszkania na Krowodrzy. Tam imprezowali i dyskutowali. Dzieci nie były przepędzane. To Lupę Maja poprosiła, żeby zobaczył jej prozę przed egzaminami wstępnymi do szkoły teatralnej. — Byłem zauroczony, coś w tej dziewczynie płonęło — pamięta reżyser. — To była energia tkwiąca nie w ekspresji wypowiedzenia, tylko powiązana z myślą i wyobrażeniem, które ją wypełniało, którym była zahipnotyzowana.

Postrzegał ją jako niezwykłą marzycielkę noszącą w sobie — uważa, że to najtrafniejsze określenie — „nabój wyobrażenia". — Można mieć wyobrażenie i nic z tym nie robić, a można mieć takie, które unosi dwa metry nad ziemią, z nieprzepartą wolą, żeby się nim dzielić — wyjaśnia. — Jeśli miała swoją idee fixe, to była tak długo niezadowolona, aż udało jej się ten nabój wyobrażenia ucieleśnić.

Była rebeliantką i outsiderką. Profesorce, która tłumaczyła, jak ma na scenie pić herbatę, odpowiadała: „Tak będzie gorzej". Część wykładowców chciała ją wyrzucić za to, że była „zbyt dojrzała emocjonalnie". A jak miała nie być, skoro w liceum po kilkanaście razy chodziła na te same przedstawienia Lupy, czytała Baudelaire'a, Lautreamonta czy Dostojewskiego? W latach 80. widziała Kantora, taniec butoh, chodziła na warsztaty aktorów Jerzego Grotowskiego. Ostatecznie murem stanęli za nią Lupa, Jan Peszek i Anna Polony.

Holokaust zwierząt

Nie cierpi przemawiać na manifestacjach. Nie lubi tłumu. I — inaczej niż na scenie — na ulicy ma tremę. — Zupełnie tego nie widać — dziwi się Anna Zielińska z Fundacji Viva!, z którą Ostaszewska współpracuje od 15 lat. — Jest z nami i w sprawie bezdomności zwierząt, i przeciwko wywozowi koni na rzeź, i przeciwko skandalicznym warunkom, w jakich są trzymane karpie, i przeciwko eksperymentom na zwierzętach.

— Wolelibyście mieć operację ze znieczuleniem czy bez? — pyta na demonstracji przeciwko ubojowi bez ogłuszania.

W sprawach obrony zwierząt czy środowiska aktorka nie przebiera w słowach. — Trudno mi przebywać obok kogoś w prawdziwym futrze. To obrzydliwe. Taki trupek — robi grymas.

O farmach futrzarskich: — To absolutne barbarzyństwo.

O uboju rytualnym: — Straszne. Ogromny ból. Zwierzę się dusi, bo płuca zalewa mu krew.
Obawia się łatki wrażliwej idiotki, więc zawsze się dobrze przygotowuje: do akcji Klubu Gaja „Nie kupujemy żywych karpi", do filmu dokumentalnego Jutro będzie futro o farmach futrzarskich, do akcji WWF przeciwko dewastowaniu Karpat. Dużo tego, ale uważa, że to ważne. Cieszy się, że dzięki roli w (A)pollonii Warlikowskiego, gdzie robi wykład o holokauście zwierząt, kilka osób zapewniło ją, że przestanie jeść mięso.

Taniec na śmieciarce

Nie chodziła na religię. Dzieci na podwórku straszyły, że skoro jest nieochrzczona, to jak wsiądzie do windy, diabeł porwie jej duszę. Albo że duch z nią zostanie — kiedy w sanatorium wywoływali duchy.

Dzieci zrzuciły ją ze schodów, kiedy obcięła włosy na krótko. To była czwarta albo piąta klasa podstawówki — w Jeleniej Górze, bo rodzice przenieśli się na 3,5 roku w Karkonosze.

Współzakładali tam w stanie wojennym ośrodek buddyzmu zen. Mieszkali z Korą, Markiem Jackowskim i ich synem Mateuszem.

Podkreślają, że nie byli hipisami. Że w tych Karkonoszach nie działo się nie wiadomo co. Ot, praktyka buddyjska — z jednej strony wolność, z drugiej wewnętrzna dyscyplina.

Zrzucenie ze schodów i obcięcie włosów zapoczątkowały bunt nastoletniej Mai już po powrocie do Krakowa: skóry, glany, ćwieki, pieszczochy, szmaty zamiast ubrań, naszyjniki ze spinaczy. Zachowywała się bezczelnie i ostentacyjnie, widziano ją tańczącą na śmieciarce, ale rodzice nie niepokoili się. — Zawsze mówiła, dokąd idzie, wiedzieliśmy, z kim jest — mówi Małgorzata Ostaszewska. — Raz wyrżnęła na imprezie głową we framugę, ale znajomi, z którymi była, wezwali pogotowie. Zaopiekowali się nią.

Rewolucja z bzikiem

Jako jedna z pierwszych dołączyła do rewolucji Grzegorza Jarzyny. Do zespołu Teatru Rozmaitości w Warszawie ściągał aktorów ze szkoły w Krakowie.

— Pamiętam ten czas jako nieustanne imprezy, z historiami, których większość jest nie do przytoczenia — śmieje się Magdalena Cielecka. Bawili się w teatrze — na scenie, w foyer, w garderobach, ale też po domach — u Cezarego Kosińskiego na przykład, gdzie jego mała Julka spała za ścianą. Tworzyły się pary, rozpadały, powstawały nowe. Wyrwali się spod skrzydeł mistrza Lupy i z mieszczańskiego Krakowa ruszyli zdobywać Warszawę. Krytycy okrzyknęli ich rewolucjonistami, jedni odsądzali od czci i wiary, inni z miejsca pokochali.

— Wystawiali Uroczystość, sztukę o molestowaniu przez ojca, kiedy jeszcze nikt o tym nie pisał. Pocałunek homoseksualnej pary widziałam najpierw na scenie, a dopiero potem w życiu — wspomina Izabela Szymańska, krytyczka teatralna, rocznik 1983, dla której teatr „sprzed Jarzyny" nie istniał. — Myślę, że Rozmaitości ukształtowały moje pokolenie.

Imprezy Teatru Rozmaitości stały się słynne na całą Warszawę. — Razem robiliśmy próby, trzymaliśmy się po spektaklu, dyskutowaliśmy o najważniejszych rzeczach. Nie wychodziliśmy z teatru. Mieliśmy poczucie marnowania czasu na zewnątrz — tak to pamięta Grzegorz Jarzyna.

Ostaszewską obsadził w Bziku tropikalnym według Witkacego w roli uwodzicielskiej Ellinor — niby kruchej, ale potrafiącej postawić na swoim arystokratki. — Z Mają szło się zawsze do końca, do wyprucia flaków — mówi.

Farsa po raz pierwszy

Przez lata dostawała w teatrze rolę mimoz typu: „czuję więcej niż inni, widzę więcej niż inni, jestem w swoim świecie". Taka była Aniela z Magnetyzmu serca, Harper z Aniołów w Ameryce — ocenia Izabela Szymańska.

A zaszufladkowania Ostaszewska boi się bardzo. Szuflada groziła jej po Katyniu, kiedy dostawała wyłącznie propozycje ról w filmach wojennych. Po roli Beaty w serialu Przepis na życie sypnęły się propozycje ról komediowych.

Kiedy Krystyna Janda zaproponowała jej i Magdalenie Cieleckiej role w Upadłych aniołach, zdziwiła się, bo nigdy w życiu nie grała w farsie. — Dobra aktorka da sobie radę w każdym gatunku — uważa Janda. I rzeczywiście publiczność Och-Teatru pokłada się ze śmiechu.

Hanna Krall upatrzyła ją sobie do czytania swoich utworów. — W moich książkach więcej dzieje się między słowami niż w słowach i Maja Ostaszewska to bezbłędnie słyszy. Słyszy milczenie. A także coś, co jest czasami autoironią, co pozwala mi zachować bezpieczną odległość od koszmaru, o którym piszę.

— Ma świetny talent komediowy. Chciałabym też zobaczyć ją grającą w dobrej choreografii, bo wydaje mi się, że równie dużo co słowem jest w stanie opowiedzieć ciałem — uważa Szymańska.

Mistrzyni psa z głową w dół

Ci, którzy ją znają, mówią: Trudno jej nie lubić. Miła, uprzejma, nie histeryzuje, nie gwiazdorzy. Tylko ten uśmiech nie wiadomo skąd taki melancholijny.

Potrafi złapać doła, że źle się dzieje w naszym kraju (i pójść na demonstrację). Albo po filmie, np. po Melancholii. Albo wtedy, kiedy dopada ją dojmujące uczucie przemijania. Mniej dziś dołuje się rolami, których nie dostała. Jasne, jest jej przykro, kiedy z niej rezygnują i nie mają nawet na tyle kultury, żeby zadzwonić i o tym powiedzieć. Buntuje się czasem, że na casting nie pójdzie, bo ile razy ją mogą castingować, ale do najciekawszych ról jednak idzie.

— To się bardzo przydaje w aktorstwie, ale denerwuje mnie w życiu — jestem trochę dwubiegunowa — przyznaje. — Mam superpower, energię i nagle łapię doła, ciężką melancholię.

Koledzy z Nowego Teatru śmieją się, że zawsze podczas prac nad nowym spektaklem łapie ją kryzys. Jej rola jest do dupy, jej starania są do dupy i cały projekt jest do dupy. Kiedyś z tych dołów psychicznych podnosiły ją buddyzm i joga. Teraz — dzieci.

Urodziny Cieleckiej w Tajpej przeszły do historii trupy Warlikowskiego. Wystawiali tam (A)pollonię i po ostatnim spektaklu Cielecka zaprosiła zespół do pobliskiej restauracji. Skończyło się kompletnym bzikiem i dzikimi tańcami. — Maja tańcząc, ćwiczyła jogę i została okrzyknięta Mistrzynią Tańca Psa z Głową w Dół — aktorka przywołuje pozycję z jogi. — Nie lubi śpiewać, a w tym szaleństwie zaśpiewała dla mnie przedwojenny hit Na pierwszy znak. Wyszliśmy z tej restauracji nad ranem w zupełnym rozpadzie.

Ten czas teraz jakby wraca. Dzieci odchowane, Franek ma 8, Janinka 6 lat, znów ma nieco luzu na zabawę. W zespole śmieją się, że przeistacza się w Odettkę (to kurwiszcze). — Czasem trzeba coś w sobie rozedrgać do roli — śmieje się Ostaszewska — ale do Odettki mi daleko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji