Artykuły

Dwa pogrzeby Zbyszka Cybulskiego

Do otwartej jeszcze mogiły wpadło dwóch fotoreporterów i operator Polskiej Kroniki Filmowej. Tak napierał tłum - pisze Dorota Karaś w Gazecie Wyborczej - dodatku Duży Format.

W nocy ze środy na czwartek nad Polską szaleją śnieżyce. Na Śląsku pługi śnieżne brną w zaspach, pociągi odjeżdżają z opóźnieniem. Trudne dni dla kolejarzy. Mokry śnieg zalepia semafory. Trzeba wyciągać aparaty do wydmuchiwania śniegu, nawet miotacze ognia.

Burza śnieżna ustaje w czwartek rano 12 stycznia 1967 roku. Na dworzec w Katowicach wjeżdża nocny pociąg z Gdańska. Na oblodzony peron wysiada grupa młodych inżynierów, architektów, lekarzy. W jednej z walizek przywieźli duży budzik. Kierują się w stronę kaplicy cmentarnej niedaleko dworca.

Pociąg z Warszawy dopiero wyrusza do Katowic. W przedziałach: Daniel Olbrychski, Kalina Jędrusik, Lucyna Winnicka, Kazimierz Kutz, Aleksandra Śląska, Gustaw Holoubek, w salonce - partyjni dygnitarze.

Poprzedniego wieczora spiker w telewizji ogłosił, że uroczystości pogrzebowe znanego aktora Zbigniewa Cybulskiego, "polskiego Jamesa Deana", odbędą się 12 stycznia w Katowicach.

Nie zaznaczył, że pogrzeby będą dwa.

Pociąg I

Zbigniew Cybulski zginął cztery dni wcześniej we Wrocławiu. Kręcił tam film "Morderca zostawia ślad" w reżyserii Aleksandra Ścibora-Rylskiego. Legendarny Maciek Chełmicki z "Popiołu i diamentu" zagrał w nim łajdaka - szefa gangu okupacyjnych szantażystów. Po śmierci jego głos w filmie podłoży Tadeusz Łomnicki.

W sobotę Cybulski dostał telefon ze Stanów. Wybrali go do roli Stanleya Kowalskiego w telewizyjnej wersji sztuki "Tramwaj zwany pożądaniem". Amerykanie zaproponowali gażę 100 tysięcy dolarów. Myślał, że to żart zaprzyjaźnionego pisarza Stanisława Dygata. Marzył w tym czasie o zagraniu Wokulskiego w "Lalce" Wojciecha Hasa.

W niedzielę miał dotrzeć na poranną próbę Teatru Telewizji do Warszawy. Opóźniał sobotni wyjazd. Poszedł do Klubu Związków Twórczych przy wrocławskim rynku, gdzie spotykali się artyści. Potem do mieszkania znajomych. Kilka razy przekładał wyjście na dworzec. Był z nim Alfred Andrys, młodszy o kilka lat przyjaciel. W końcu wpadli razem do hotelu Monopol, w którym się zatrzymali, po bagaże.

Ekspres "Odra" z Wrocławia do Warszawy stał przy peronie już od godziny czwartej nad ranem. Pasażerowie rozsiadali się w nagrzanych przedziałach. Planowy odjazd: godzina 4.20. - Kiedy wyskoczyliśmy z taksówki, Zbyszek powiedział: goń! - pamięta Alfred Andrys. - Biegłem już po schodach, kiedy on gramolił się z samochodu w kożuchu i z neseserem.

Pociąg już ruszał, gdy wpadli na pusty peron. Chwilę wcześniej dróżniczka Wiesława Grondkowska dała sygnał do odjazdu. - Ekspres nabierał prędkości, kiedy zobaczyłam dwóch mężczyzn biegnących z tunelu - przypomina sobie dróżniczka. - Nikogo poza nami na peronie nie było. Ten młodszy, hop, wskoczył i otworzył sobie drzwi. Dałam sygnał, żeby maszynista hamował. Ale wagony jeszcze ciągnęły. Ten drugi, w kożuchu, zsunął się między wagon a krawędź peronu.

Właśnie w tym miejscu były betonowe schody. Cybulski w kożuchu zaklinował się między jadącymi wagonami a stopniami.

Lekarza kolejowego wezwała przez telefon dróżniczka. Przytomny Cybulski leżał na peronie, gdy przyjechała karetka. - Alfa, nie zostawiaj mnie samego - szeptał do Andrysa.

Do Szpitala im. Rydygiera przywieźli go już nieprzytomnego, z poważnymi obrażeniami głowy i klatki piersiowej. Reanimacja nie pomogła. Do aktu zgonu lekarze wpisali godzinę 5.25.

W ostatnich latach Cybulski dużo pił. Reżyserzy bali się z nim pracować.

- Na planie ostatniego filmu Zbyszek był nieznośny, ku rozpaczy kierownictwa produkcji - pamięta Halina Dobrowolska, scenograf. - Dostawali szału, ciągle go szukali, bo albo się upijał, albo gdzieś znikał.

Alfred Andrys: - Gdy wskakiwał do pociągu, był trzeźwy. Robiliśmy sobie dyżury, kto może wypić, gdy siadamy w towarzystwie. Tego dnia on miał dyżur i nie pił.

Odznaczenie

Pogrzeb 39-letniego aktora odbywa się w Katowicach, choć Cybulski nigdy tu nie mieszkał.

Do trumny działacze Związku Młodzieży Socjalistycznej przypinają Złotą Odznakę Janka Krasickiego, mimo że aktor nigdy nie należał do partii ani ZMS - młodzieżowej przybudówki PZPR. Janek Krasicki był polskim działaczem komunistycznym, agitatorem stalinowskim i bohaterem sowieckich reportaży propagandowych.

Przy dźwiękach Marsza żałobnego Chopina partyjni notable podchodzą do katafalku z Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. To pierwsze odznaczenie, które otrzymał najpopularniejszy po wojnie polski gwiazdor filmowy.

Mapa

Prawie pół wieku później będę kręcić się po Katowicach z planem w ręku. Coś mi się na nim nie zgadza. Mapkę narysowałam wcześniej w zeszycie - zaznaczyłam na niej ulice, którymi szedł kondukt żałobny odprowadzający trumnę z Cybulskim. Ze szkicu wynika, że żałobnicy kluczyli i nadkładali drogi, żeby dojść na cmentarz.

Podobne mapki, tyle że dokładniejsze, szkicują w pośpiechu kilkadziesiąt godzin przed pogrzebem partyjni towarzysze z Katowic. Zbierają się w sztabie operacyjnym. Szczegółowy scenariusz pogrzebu rozpisują co do minuty. Zatwierdza go Komitet Wojewódzki PZPR, sztab wojskowy i Służba Bezpieczeństwa. Trasa zostaje wytyczona w ten sposób, by podczas świeckiej uroczystości żałobnicy nie mijali żadnego kościoła. To dlatego kondukt nie idzie na cmentarz najkrótszą drogą, lecz schodzi w dół, w okolice dworca, by potem znów piąć się pod górę.

Antoni Cybulski, prawnik z Katowic, o śmierci brata dowiedział się w niedzielę rano. Zadzwonił do niego Alfred Andrys. Pojechał do Wrocławia. W szpitalnej kostnicy na stołach leżało wielu zmarłych. Odkrywał jedno prześcieradło po drugim, zanim trafił na ciało brata. Było już po sekcji. Zdecydował, że podczas pogrzebu trumna będzie zamknięta. - Chciałem, aby zapamiętano go takim, jak wyglądał za życia - powie potem dziennikarzom.

Telefon w mieszkaniu na Czerniakowskiej w Warszawie zadzwonił późno, dopiero około dziewiątej. Elżbieta Chwalibóg-Cybulska pamięta, że wiadomość o śmierci męża przekazał jej obcy człowiek. Nikt z rodziny ani znajomych.

- Ścięło mnie, nie byłam pewna, czy to nie głupi dowcip - mówi Elżbieta Chwalibóg-Cybulska. - Natychmiast zwróciła się do mnie partia, że Zbyszek ma być pochowany w Alei Zasłużonych na Powązkach. I czy ja się na to zgadzam. Obiecywali pomnik, wartę honorową, ktoś już to wszystko planował. Ale jak pojechałam do Wrocławia, to okazało się, że czeka jakiś samochód i Zbyszka zabierają do Katowic. Dziwne było, że nikt mi o tym nie powiedział. Kiedy wróciłam do Warszawy, ci z partii mieli do mnie pretensje. A co ja mogłam powiedzieć, skoro tam była matka, która zażądała księdza?

Książeczka

Antoni Cybulski uważał, że to przedwojenna książeczka do nabożeństwa przekonała władze wojewódzkie w Katowicach do wyrażenia zgody na katolicki pogrzeb. Modlitewnik "Ojcze nasz" znajdował się w neseserze podróżnym, który Cybulski miał przy sobie, gdy wskakiwał do ekspresu "Odra". Leżał obok piżamy, kapci, przyborów toaletowych, paczki listów od przyjaciółki i metalowego autka z inicjałami jednej z miłości.

Rok wcześniej Alfred Andrys był z Cybulskim na pogrzebie aktorów krakowskiego Teatru Rozmaitości. Autobus wiozący artystów na występy objazdowe zderzył się czołowo z autokarem, którym jechały dzieci ze Śląska. Zginęli kierowcy i sześć osób z zespołu teatralnego - między innymi Adam Fiut, z którym Cybulski zagrał w filmie "Koniec nocy". Pogrzeb odbył się z wielką pompą: trumny ustawiono na scenie, z głośników na Plantach płynął głos aktora, który przemawiając, zwracał się wprost do zmarłych.

- Cyrk - skwitował to Cybulski.

Wieczorem poszli na zamknięty już cmentarz Rakowicki. Cybulski wcisnął dozorcy banknot do ręki i poprosił o otwarcie bramy. Postał chwilę nad grobami kolegów.

- A jak umrę, chcę być pochowany przy ojcu - powiedział Andrysowi.

Aleksander Cybulski, ojciec Zbyszka, zmarł dwa lata wcześniej. Został pochowany na cmentarzu w Katowicach. Mieszkał tu od pierwszych lat po wojnie, z żoną Ewą i młodszym synem Antonim. Aleksander przed wojną był urzędnikiem Ministerstwa Spraw Zagranicznych w rządzie Józefa Becka. Jego żona Ewa pochodziła z rodziny Jaruzelskich, która posiadała duże majątki na Pokuciu, przy granicy z Rumunią. Była spokrewniona z generałem Wojciechem Jaruzelskim. Nie utrzymywali kontaktów. Po wojnie Aleksander pracował w przemyśle węglowym, Ewa była urzędniczką w banku. Oboje głęboko wierzący i bardzo religijni.

Zbigniew do kościoła chodził rzadko. Nie tylko dlatego, że był ciągle w podróży. Gdy pojawiał się na mszy, między ławkami rozchodził się szept: - Cybulski przyszedł.

Gwiazdą polskiego kina stał się po filmie "Popiół i diament" Andrzeja Wajdy, który wszedł na ekrany w roku 1958. Zagrał Maćka Chełmickiego: młodego akowca, który w pierwszych dniach po wojnie ma wykonać wyrok śmierci na lokalnym sekretarzu Polskiej Partii Robotniczej. Chełmicki jest rozdarty między uczuciem do dziewczyny a koniecznością wykonania rozkazu. Cybulski stanął przed kamerą w dżinsach, wojskowej kurtce i ciemnych okularach. Wkrótce na ulicach pojawili się młodzi ubrani tak jak on. 31-letni aktor stał się idolem pokolenia.

Lista obecności

Pogrzeb gwiazdy filmu staje się dla władz problemem. Zwłaszcza gdy rodzina zaczyna domagać się katolickiego pochówku. Wiadomo, że na cmentarzu pojawią się tłumy. Państwo nie może odciąć się od uroczystości i pozwolić, by odbyła się tylko ceremonia kościelna.

Sprawą początkowo ma zająć się Edward Gierek, wówczas wszechwładny pierwszy sekretarz KW PZPR w Katowicach. Przerzuca jednak odpowiedzialność na drugą stronę katowickiego placu Dzierżyńskiego - do Urzędu Wojewódzkiego. Jerzy Ziętek, przewodniczący Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej, również umywa ręce. Przekazuje sprawę swojemu zastępcy Stanisławowi Kiermaszkowi.

Ścieżki w katowickich urzędach wydeptuje przed pogrzebem Antoni Cybulski. Udaje mu się wynegocjować kompromis: pogrzeb odbędzie się w dwóch odsłonach. Rano - uroczystości katolickie, w południe - świeckie. Jako dowód religijności brata pokazuje w urzędach książeczkę do nabożeństwa.

W tym samym czasie rozmowy z księżmi prowadzi Ewa Cybulska, matka Zbyszka. Hierarchowie też nie palą się do wyprawienia pogrzebu aktorowi, który nie był wzorem katolickich cnót. Władze na wszelki wypadek zalecają, by przed południem, kiedy odbywać będzie się ceremonia kościelna, dokładnie sprawdzano listy obecności w katowickich zakładach pracy i szkołach. Skracają za to godziny pracy, by zorganizowane załogi mogły wziąć udział w oficjalnych obchodach.

Kondukty

Zdjęcie, które ukazało się w "Przekroju" kilka dni po pogrzebie, fotograf zrobił z góry. Może wychylił się z okna Radiowego Domu Muzyki, gdzie w południe zaczęła się państwowa ceremonia. Prawie cały kadr wypełniają głowy: w uszatkach, futrzankach, kapeluszach, chustkach. Z przodu widać sztywne denka czapek orkiestry wojskowej i czako górnika dmącego w waltornię. Karawan prawie niknie w tłumie. Wygląda, jakby pchali go ludzie. W Katowicach nie widziano takich tłumów od pogrzebu Wojciecha Korfantego w sierpniu 1939 roku.

Na ulicach leży rozjechany śnieg. Już nie pada, ale wieje przenikliwy wiatr. Pierwsi żałobnicy pojawiają się w kaplicy cmentarnej przy ul. Francuskiej o godzinie 10. Jest wśród nich grupa, która przyjechała nocnym pociągiem z Gdańska. To członkowie nieistniejącego już gdańskiego teatrzyku studenckiego Bim-Bom, którym Zbigniew Cybulski kierował w połowie lat 50. Amatorzy z Bim-Bomu chcieli "zastawić stoły miłością", jak w poemacie Pablo Nerudy, który wybrali za swój manifest. Wystawiali programy składające się z krótkich scenek: o słupie, który unosi się przed zakochanymi trzymającymi się za ręce; o szarym człowieku, który na pogrzebie, po odejściu oficjalnych delegacji, stawia na grobie przyjaciela budzik; o posągu, który przytula nieszczęśliwego chłopaka. Rozumieli je widzowie w Gdańsku, Warszawie, Paryżu, Moskwie, Wiedniu i Brukseli. Cenzura przymykała oczy na teatr, który wziął swoją nazwę z mruczanki Kubusia Puchatka. Wyżywała się bardziej na Studenckim Teatrze Satyryków niż na Bim-Bomie.

Rusza pierwszy kondukt. Bimbomowcy chwytają trumnę i znoszą ją z kaplicy po ośmiu śliskich schodkach. Żałobników prowadzą zakapturzeni ministranci w czarnych pelerynach, z wysoko uniesionym krzyżem. Za nimi czterech księży. Gapie, jeszcze niezbyt liczni, stoją na chodniku. Plejada artystów z Warszawy, która ma wziąć udział w ceremonii państwowej, dopiero dojeżdża do Katowic.

Msza żałobna odbywa się w przysadzistej katedrze Chrystusa Króla, której budowa zakończyła się zaledwie 12 lat wcześniej. Wzniesienia świątyni najpierw zabronili Niemcy w czasie okupacji. Po wojnie władze nie chciały zgodzić się na tak wielki budynek kościelny w centrum miasta i zażądały obniżenia kopuły o 40 metrów.

Wśród 12 tysięcy wiernych, którzy ledwo mieszczą się w katedrze, są funkcjonariusze SB. Notują słowa biskupa Herberta Bednorza.

Po mszy trumnę ze zwłokami Cybulskiego przejmuje państwo. Karawan zjeżdża kilkaset metrów w dół tej samej ulicy i zatrzymuje się przed Radiowym Domem Muzyki. Warty honorowe pełnią Jacek Fedorowicz, Bogumił Kobiela, Aleksandra Śląska, Kalina Jędrusik, Alina Janowska i Ryszard Zaorski. Delegacje z zakładów pracy wchodzą jednym wejściem, składają wieńce i wychodzą drugim. Bimbomowcy czekają w pokoju na zapleczu na koniec uroczystości. Pociesza ich Bogumił Kobiela, także z Bim-Bomu. (Za dwa lata on również zginie w wypadku).

Nad trumną Cybulskiego wspomina Gustaw Holoubek: - Był tego pokolenia najdoskonalszym wcieleniem i gdyby z ekranu naszych czasów pozostał wyłącznie on, wiedzielibyśmy o nas więcej niż z kronik wydarzeń i uczonych ksiąg.

W pierwszym rzędzie słuchają go żona i matka Cybulskiego. Obie w prawie identycznych pozach. Lewą dłonią podpierają twarz. Elżbieta zasłoniła włosy gładką, ciemną chustą. Ewa skryła twarz za woalką.

Raport

"Tajne. Informacja z odbytych uroczystości pogrzebowych tragicznie zmarłego Zbigniewa Cybulskiego". Nazwisko aktora podpułkownik Pikuła, funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa, wystukał na maszynie kapitalikami.

Informuje, że już 9 stycznia matka Cybulskiego załatwiła wszelkie formalności związane z pogrzebem kościelnym. Odnotowuje, że część kleru miała krytyczne uwagi: zmarły nie przestrzegał zasad etyczno-moralnych i nie spełniał obowiązków chrześcijańskich.

Melduje, że księża doszli jednak do wspólnych wniosków i postanowili wykorzystać tę sytuację. Cel: spopularyzowanie religii w kręgach artystów i zbliżenie ludzi sztuki do Kościoła, przedstawienie zmarłego jako gorliwego katolika oraz stworzenie wzoru naśladownictwa dla młodzieży. Zauważa, że kondukt prowadzi aż czterech księży, a nie, tak jak ustalono wcześniej z matką - dwóch.

Podkreśla, że w kościelnym kondukcie wzięło udział 1500 osób a w części świeckiej - 16 tysięcy. (Według innych danych ludzi było kilkadziesiąt tysięcy. Po latach będzie się mówiło nawet o kilkuset). Zaznacza, że "osoby sfanatyzowane" z parafii Chrystusa Króla w proteście przeciw pogrzebowi religijnemu Cybulskiego, który nie był praktykującym katolikiem, zagroziły wystąpieniem z Kościoła.

Załącza stenogram kazania biskupa Bednorza. W aktach IPN nie ma jednak po nim śladu.

Radość poważna

Kondukt zajmuje już całą szerokość ulicy. Każde okno, balkon, weranda - obwieszone gapiami.

- Ludzie nie tylko stali i patrzyli, ale szli za trumną - pamięta Zofia Czerwińska, aktorka. - Całą szerokością ulicy. Napór był tak wielki, że parę osób zemdlało. W pewnym momencie znalazłam się w środku tłumu, musiałam się przedzierać na zewnątrz, bo boję się tłoku.

Towarzysze są zdumieni, że przy bramie cmentarza znów czekają księża. Nad grobem kolejne przemówienia. Kiedy kończą oficjele, Służba Bezpieczeństwa szybko odłącza nagłośnienie. Kapłani są na to przygotowani - mają ze sobą własne głośniki, używane na pielgrzymkach.

Na katowickim cmentarzu przy ulicy Sienkiewicza ludzie ledwo się mieszczą między grobami, wchodzą na drzewa. - Zobaczyłem człowieka w kolejarskim mundurze wiszącego na gałęzi - przypomina sobie Jacek Fedorowicz, aktor i satyryk, jeden z twórców Bim-Bomu. - Fellini by tego nie wymyślił.

Ci, którzy stoją z tyłu, napierają na stojących najbliżej grobu: rodzinę, znajomych, dziennikarzy. Do otwartej jeszcze mogiły gapie spychają dwóch fotoreporterów i operatora katowickiego oddziału Polskiej Kroniki Filmowej. Bimbomowcy muszą wziąć się pod ręce, żeby zatrzymać cisnący do przodu tłum. - To było targowisko - mówi o pogrzebie aktorka Maria Chwalibóg, siostra Elżbiety. - Dobrze się stało, że zostawiłyśmy z Elą Maćka w Warszawie.

Maciek Cybulski imię dostał po bohaterze "Popiołu i diamentu". Miał sześć lat, gdy zginął jego ojciec.

"Ktoś, chyba Kuba Morgenstern, krzyczał i wymyślał, chłopak, z którym trzymaliśmy się za ręce, z wściekłością bił barkiem w napierających, rozpoznałem w nim wtedy nieznanego mi osobiście Daniela Olbrychskiego. (...) Za cmentarną bramą puściliśmy się z Olbrychskim biegiem w dół ulicy, ścigając się do utraty tchu i wyładowując w tym biegu całe napięcie tych godzin" - wspominał Mieczysław Kochanowski z Bim-Bomu w książce "Radość poważna".

Daniel Olbrychski: - Chwyciliśmy się za ręce, bo inaczej rodzinę też wepchnięto by do grobu. Nie pamiętam, żebym komuś przyłożył. Potem takie tłumy na ulicach widziałem, kiedy papież przyjeżdżał. Na pogrzebie już nigdy.

Aktorzy wracają na cmentarz wieczorem, gdy ludzie się już rozchodzą. Wypijają po kolejce, resztę wylewają na świeży grób. Jeszcze później na cmentarz przychodzą znajomi Cybulskiego z Bim-Bomu. Stawiają na grobie budzik, ten sam, który zagrał w jednym z programów teatrzyku.

Pociąg II

Pociąg, który jechał z Warszawy do Katowic, milczał. Ludzie siedzieli w swoich przedziałach. Kalina Jędrusik zaczepiła wiceministra kultury Tadeusza Zaorskiego: - Nie wiem, czy zdaje sobie pan sprawę z tego, że jedziemy na pogrzeb najwybitniejszego Polaka.

Zaorski uśmiechnął się i poszedł dalej.

Powrotny skład do Warszawy, który odjeżdża wieczorem, bawi się i pije. Wiceminister kultury do Kaliny Jędrusik: - Muszę przyznać pani rację.

Olbrychski otwiera drzwi pędzącego pociągu i wywiesza się na schodach. - Dostałem małpiego rozumu, chciałem zwrócić na siebie uwagę - mówi aktor. - Zaprosił mnie do swojego przedziału minister od kinematografii. Podniósł kieliszek: "Zdrowie pana, drugiego Cybulskiego". I ja wtedy wytrzeźwiałem w sekundę. Powiedziałem, że drzewo w tym samym miejscu takie samo nie wyrośnie. Co dopiero człowiek.

Andrzej Wajda nie przyjedzie na pogrzeb Cybulskiego, bo jest za granicą. Kiedy usłyszy opowieści o dwóch pociągach, będzie się zastanawiał, czy nie zrobić o tym filmu. Niedługo potem nakręci "Wszystko na sprzedaż", osobisty obraz o odejściu znanego aktora. Nie padnie w nim nazwisko Cybulskiego. Daniel Olbrychski powtórzy w filmie słowa, które powiedział ministrowi podczas podróży z Katowic do Warszawy.

W każdym przedziale toczy się rozmowa o Cybulskim. Zofia Czerwińska: - Można było iść przez cały pociąg i słuchać. Każdy miał swoją opowieść o Zbyszku, jedyną i niepowtarzalną. Temat był jeden: oryginalność mojego spotkania z nim. Nieboszczyk nie mógł już niczemu oczywiście zaprzeczyć.

Autorka pracuje nad biografią Zbigniewa Cybulskiego, która ukaże się w wydawnictwie Znak

--

Na zdjęciu: z Teresą Tuszyńską w filmie "Do widzenia, do jutra", reż. Janusz Morgenstern, 1960 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji