Kolumbowie
DZIWNE to zaiste społeczeństwo, oryginalna rzeczywistość, niepojęta sytuacja, w której takie utwory są nie tylko dobrze przyjmowane, uznawane, aplaudowane - ale po prostu potrzebne, konieczne ze względów już nie artystycznych, ale społecznych. Są nieodzowne jak powietrze, jak głęboki oddech po przebudzeniu się z koszmarnych snów.
Powieść Romana Bratnego "Kolumbowie - Rocznik 20" ukazała się w roku 1957 i od tamtej pory miała wiele wydań, rozprzedawanych jako bestsellery. Ta wielotomowa książka jest najpełniejszym bodaj dokumentem biograficznym znacznej, tzw. "akowskiej" części pokolenia urodzonego we wczesnych latach dwudziestych. Całe to pokolenie - nie tylko ta część - stanowi dzisiaj może nie ilościowo (bo roczniki późniejsze, bardziej oszczędzone przez wojnę, są liczniejsze), ale jakościowo czołówkę życia polskiego we wszystkich prawie dziedzinach. To oni są dziś na czele w gospodarce, w kulturze, a zwłaszcza w literaturze. Często także w polityce.
Nazwa "Kolumbów", nadana im przez Bratnego, ma znaczenie symboliczne i w pełni uzasadnione. To im było dane (co zresztą, mimo ofiar, jakie ponieśli, bywało przedmiotem zazdrości następnych pokoleń) - na własnej skórze doświadczać najbardziej gwałtownych historycznych przemian jakie kiedykolwiek zachodziły w naszym społeczeństwie. To oni byli tym armatnim mięsem z naszego narodu, które pożerała historia w gwałtownym okresie lat 1939 - 1947. A i później niczego im nie oszczędzono.
Kolumbowie - to ci, którzy odkryli nowe prawdy, to ci, którzy na własny rachunek nauczyli się nowych praw. To ich rękami naród nasz odrzucił stare formy, budowane od Piastów i Jagiellonów - i w ciągu kilku lat przybrał nowe, nazwijmy to może... robotniczo-chłopskie...
"Kolumbowie - Rocznik 20" są nieposkromionym, rozlewnym, wybujałym w kolorach i wątkach obrazem pożegnania starego świata i powitania nowego. Obrazem, pełnym krwi, goryczy, łez i cierpień. Obrazem, który jednak mimo octu przynosi oczyszczenie i odkupienie.
Tę to powieść nieposkromiony i dzielny reżyser Adam Hanuszkiewicz zamienił w obraz teatralny. Dokonał dramaturgicznej adaptacji i inscenizacji. Wystawił tę rzecz na deskach własnego Teatru Powszechnego, jako nowy punkt swego patriotycznego programu. Poprzednim punktem było "Przedwiośnie" Żeromskiego, a jeszcze przedtem "Wesele" Wyspiańskiego - rzeczy arcy-polskie. Teraz mamy tu "Kolumbów" - rzecz super-polską, specialite de la maison. Założę się, że cudzoziemiec nic z tego nie zrozumie. Może pojmie to jako wschodnioeuropejski western. My płaczemy.
Hanuszkiewicz każe nam ze ściśniętym gardłem jeszcze raz przeżyć Powstanie Warszawskie - dokładnie takie samo jak w 1944 roku, tyle że skrócone do półtorej godziny. Walczymy, strzelamy, wsłuchujemy się w warkot zbawczych Liberatorów i z pochylonymi głowami załamujemy się, gdy zrzuty nie doszły. Grzebiemy zabitych przyjaciół na skwerkach, czytamy gazetki, tęsknimy do własnego visa i kilku naboi, przekradamy się kanałami do śródmieścia... Przeprowadzamy polityczne kalkulacje - Mikołajczyk, Londyn, może nadejdzie odsiecz z Puszczy Kampinoskiej?
Ale my wiemy, że już dawno powstańcy zostali zdradzeni, oszukani, zdani na łaskę losu. Oni na scenie nie wiedzą. Im jest trudniej. Nam jest lżej przez to, że możemy na to patrzeć ze świadomością drogi, którą poszła historia.
W gruncie rzeczy, biorąc pod uwagę znajomość wydarzeń historycznych - spektakl nic tu nie dodaje nowego - może wolelibyśmy posłuchać rozmowy, jakiejś ostrej dyskusji zamiast oglądać obrazki, nawet tak wspaniale technicznie i teatralnie skomponowane jak w przedstawieniu Hanuszkiewicza. Dlatego też część druga widowiska, spokojniejsza w tonie, bardziej intelektualna i refleksyjna - wydaje się lepsza, dojrzalsza artystycznie. Tu dochodzą do głosu indywidualności aktorskie, takie jak Gustawa Lutkiewicza przede wszystkim, ale również Tadeusza Janczara, Zdzisława Maklakiewicza, Juliusza Łuszczewskiego i wielu innych. Część pierwsza jest głównie popisem technicznym reżysera, erupcją jego talentu - czasem trochę niekontrolowaną, balansującą nawet na krawędzi szmiry (scena pogrzebu powstańca z akompaniamentem piosenki).
Cokolwiek można powiedzieć dobrego i złego o tym przedstawieniu, jedno jest pewne - teatr Hanuszkiewicza jest jedną z nielicznych w naszym kraju placówek artystycznych, do których to słowo "placówka" przylega bardzo ściśle. Jasna widowiskowa konsekwencja artystyczna, patriotyczno-obrachunkowa tonacja społeczna nadają temu teatrowi odrębność i własny wyraz.