Artykuły

Byłem synkiem dancingu

Dziennikarski prymusik, którym byłem przed ponad 30 laty, czyli jak określał to dosadnie Wiech - cnotka-niewydymka, nie miał odwagi ani właściwego słownictwa, by opisać bardziej dosadnie ówczesne życie nocne - Maciej Nowak o dancingach PRL-u.

Na ekrany kin weszły "Córki dancingu", które na ostatnim festiwalu filmowym w Gdyni przyniosły reżyserce Agnieszce Smoczyńskiej nagrodę za najlepszy debiut. To surrealistyczna opowieść o dwóch młodziutkich wiślanych syrenach, które wpadają w szpony warszawskiego show-bizu lat 80.

"Córki..." [na zdjęciu] momentami porywają, momentami zawodzą, a we mnie ponad wszystko wyzwalają pokłady nostalgii. Albowiem i ja byłem... synkiem dancingu. Zaraz po maturze w roku 1983 zostałem recenzentem teatralnym dziennika "Sztandar Młodych". Jak każdy bezkompromisowy młody dziennikarz zająłem się też patologiami życia społecznego. W Stołecznej Estradzie wystawiono mi legitymację inspektora lokali nocnych. Mama omdlewała z przerażenia, że świeżo upieczony maturzysta Batorego stacza się do rynsztoku, a ja z marsową miną oceniałem estradowe składanki.

Powstał w ten sposób reportażyk pod bojowym tytułem "Subkultura barchanowych majtek": "Revue w Kongresowej rozpoczyna się o godzinie 23.15. Już jednak około godziny 23.00 restauracyjni goście zostali uraczeni porcją mocnych wrażeń. Najpierw poszły w ruch kieliszki i obtłuczone butelki, potem zaczęło się... Łamały się stoły i krzesła. Po całej sali biegali dziarscy dewizowi młodzieńcy, poszukując godnych adwersarzy. Gdy sala nieco się uspokoiła, na parkiecie rozpoczął się program rozrywkowy. Solista grupy Rh Blues powitał publiczność w imieniu Stołecznej Estrady i kierownictwa tutejszego lokalu. Następnie był taniec w wykonaniu pełnych dobrych intencji tancerek grupy Opium oraz strip-tease. Ten ostatni wzbudził wiele emocji, zwłaszcza wśród arabskiej publiczności. Starsi panowie podnosili wzrok znad kotleta schabowego i patrzyli na panią, która swój układ wykonywała w sposób, jakby zdejmowała ciepłe, barchanowe majtki. Wkrótce potem wystąpiła gwiazda wieczoru Ewa Śnieżanka. Występ szybko się zakończył, bowiem awantura opóźniła program. Wykonawcy, by zdążyć do następnych lokali, musieli skrócić występy".

Za nimi pomknąłem i ja, bo artyści jednej nocy produkowali się w kilku miejscach mniej więcej co godzinę. Takich ekip krążyło po mieście kilka, ale "wszystko, z wyjątkiem awantury, powtarzało się w tej samej kolejności (...) piosenka, strip-tease, taniec... Następnego dnia to samo w hotelu Warszawa, Krokodylu, Europejskiej, Cristalu, Kamieniołomach, Czarnym Kocie, Kameralnej, Adrii, Sofii, w Olimpie...". Młodzieńcza pruderia sprawiła, że nie doceniłem striptizerki z Kongresowej. Dziś peerelowską burleskę wspominam z dużo większym uznaniem. Szczególnie wyróżniała się niejaka Miki. W jednym z numerów przebrana za małą dziewczynkę rozbierała się w sposób, który wzbudziłby entuzjazm u wielbicieli japońskiego kawaii, w drugim - powoli rozpinała zamek błyskawiczny biegnący od piersi ku nogawkom. Betty Q nie powstydziłaby się takiej choreografii.

Dziennikarski prymusik, którym byłem przed ponad 30 laty, czyli jak określał to dosadnie Wiech - cnotka-niewydymka, nie miał odwagi ani właściwego słownictwa, by opisać bardziej dosadnie ówczesne życie nocne. Królowały w nim rzemieślniczki miłości, dla których ostatnia dekada PRL-u to były złote czasy. Generał Jaruzelski współpracował z opozycyjnymi organizacjami militarnymi z krajów arabskich i po Warszawie krążyły liczne grupy szukających rozrywek śniadych chłopaków. Ukojenie znajdowali w ramionach Jolek, co to z autobusem Arabów zdradziły go. Ostatnia z dawnych lokalówek Warszawy na stanowisku pracy pozostawała jeszcze kilka lat temu w jednym z drink-barów Śródmieścia. Opowiadała: - 20 lat temu w Grandzie na pokoje każdej nocy szło 40 dziewczyn. Czy pan wie, ile rodzin z tego żyło? I komu to przeszkadzało, panie Maćku? Klientów obsługiwała do ostatniej chwili. Dosłownie. Któregoś wieczoru pojawiła się przy swoim stałym stoliku i znienacka osunęła na posadzkę. Atak serca powalił ją na polu chwały.

W tekście sprzed lat pisałem: "W kosztorysach każdego programu znajdują się takie pozycje, jak reżyseria, choreografia, scenografia, a przy nich niebagatelne sumy. Lista płac jest w zasadzie jedynym śladem, iż nad całością czuwali zawodowi artyści. Na parkiecie wcale tego nie widać". W "Córkach dancingu" - wręcz odwrotnie. Filmowy zespół Figi i Daktyle w gwiazdorskim składzie Kinga Preis, Andrzej Konopka i Jakub Gierszał z udziałem Marty Mazurek i Michaliny Olszańskiej to glam w najczystszej i perfekcyjnej postaci. Oto magia kina. Pięknie czaruje nasze wspomnienia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji