Artykuły

"Opowieść wigilijna" z przesłaniem

Od trzech lat Mateusz Damięcki gra w spektaklu Fundacji Balet w Szczecinie pt. "Opowieść wigilijna". Nam opowiada o tym, jakie tradycje świąteczne są w jego rodzinie, jakie robi potrawy i dlaczego przyjeżdża do Szczecina - pisze Małgorzata Klimczak w Głosie Pomorza.

Trzeci rok z rzędu gra pan w "Opowieści wigilijnej" wraz z Fundacją Balet. Co takiego fascynującego jest w tej opowieści, że tak chętnie przyjeżdża pan do Szczecina?

- "Opowieść wigilijna" to ponadczasowa opowieść o tym, że choć nie zawsze zachowujemy się jak należy, ważne jest, by zastanawiać się nad sobą i dążyć do tego, by stać się lepszym człowiekiem. Ponadto jest to przestawienie organizowane przez bardzo bliskich mi ludzi. Reżyserem spektaklu jest moja partnerka Paulina Andrzejewska, która sprawuje nad nim opiekę artystyczną. W przedstawieniu biorą udział wychowankowie Fundacji Balet, jednej z najstarszych fundacji w Polsce, którą prowadzi mama Pauliny, Maria Andrzejewska, starając się - z sukcesem - aby kultura docierała do jak najmłodszej części widowni. Bez takich ludzi jak Maria nie mielibyśmy tylu zakochanych w tańcu młodych ludzi. Na scenie w "Opowieści wigilijnej" występuje aż 180 dzieci! To imponujący wynik. Wydaje mi się, że przedstawieniem z tak dużą liczbą aktorów nie może pochwalić się żadne inne miasto w Polsce. Chciałbym przy okazji podziękować im za fantastyczną pracę. Ogromne podziękowania należą się także wszystkim pracownikom fundacji, nauczycielom, rodzicom występujących dzieci oraz ludziom szczodrego serca, dzięki którym udaje się nam wystawiać tak wartościowe widowisko już trzeci rok z rzędu.

"Opowieść wigilijna" to przedstawienie z przesłaniem.

- Jest to jedna ze sztandarowych pozycji, jeśli chodzi o Święta Bożego Narodzenia. Pamiętam, że już jako dziecko wziąłem udział w przedstawieniu Teatru Telewizji pt. "Opowieść wigilijna". Dickens napisał swoje opowiadanie bardzo dawno temu, ale wiedział co pisze. Ta historia jest wielce symboliczna i bardzo wartościowa, a dzięki swej prostocie silna w przekazie i ponadczasowa. Często wydaje się nam, że o Świętach Bożego Narodzenia wiemy już wszystko - znamy tradycje, jakie potrawy przygotować na Wigilię, ale czy wiemy tak naprawdę, o jakie wartości w tym chodzi? To opowiadanie pokazuje czarno na białym, co w Święta jest najważniejsze - poświęcenie czasu i uwagi najbliższym, nie myślenie tylko o sobie, a bycie dla innych.

Ale czy to nie jest tak, że kiedy magia świąt przestaje działać, znowu wracamy na stare ścieżki?

- Myślę, że to nie jest największy problem. Jeśli dzięki temu przedstawieniu i czasowi świątecznemu, będziemy mieć odrobinę refleksji, to i tak jest dobrze. To, że wrócimy do swoich starych przyzwyczajeń, to nic dziwnego, taki jest człowiek. Problem polega na tym, że w świecie, w którym żyjemy, wszystko dzieje się coraz szybciej. To jest jak błyskawica, na którą wsiadamy i potem nawet nie orientujemy się, że rok, który przed chwilą się zaczął, już właśnie się kończy. Nawet przez te kilka świątecznych dni trudno się nam zatrzymać. A Boże Narodzenie jest właśnie po to, aby przystopować i przypomnieć sobie o tym, co w życiu najważniejsze. Dlatego ta tradycja jest bardzo ważna i należy o nią dbać. Jeśli tego nie zrobimy, ona zaniknie. "Opowieść wigilijna" niesie przesłanie nie tylko dla dzieci, ale także, a może przede wszystkim, dla rodziców, którzy przychodzą ze swoimi pociechami do teatru. Daje impuls do ważnej refleksji - co powinniśmy przekazywać naszym dzieciom, czego ich uczyć.

Dla pana święta są momentem zatrzymania na chwilę?

- Tak, od lat. Tym bardziej, im bardziej intensywnie spędzam cały rok, im bardziej wpadam w wir pracy, która wymaga ode mnie ciągłego skupienia i ciągłej gotowości, bo nigdy nie wiem, co mi się przydarzy. W tym roku brałem udział w projekcie TVP "Mapa zaginionego świata", dzięki któremu zwiedziłem spory kawałek świata. Z ekipą telewizyjną byłem na Madagaskarze, na Sri Lance, w Wietnamie i w Kenii. W tych miejscach kręciliśmy serial dokumentalny o gatunkach fauny i flory zagrożonych wymarciem. Prywatnie jeździłem do Jerozolimy, Nowego Jorku, Londynu i Leeds. Byłem też w Atenach. I to jest super. Mogę sobie wszystko zaplanować, ale w każdej chwili mogę dostać telefon, że trzeba wszystko odwołać, bo ktoś mnie zaprasza do ważnego projektu w Polsce lub zagranicą. To jest życie pełne emocji, ale też i ogromnego stresu. Dzięki temu, że w Polsce jest silna tradycja świąt Bożego Narodzenia, wszyscy zdają sobie sprawę, że w pewnym momencie trzeba przygotować Wigilię, trzeba wyłączyć komputer i przestać dzwonić. Wtedy i ja nie dzwonię, i ludzie do mnie nie dzwonią, chyba że z życzeniami. Raz w roku jest ten czas, który możemy spędzić z najbliższymi. Dla mnie nie jest najważniejsze, co będzie na stole, bo tradycja mówi, co ma być i u nas zawsze to jest. Dzięki temu co roku jest ta sama atmosfera, te same zapachy, te same emocje. Najważniejsze w Boże Narodzenie jest spotkanie z najbliższymi. Chociaż ludzie często mówią o tym bezrefleksyjnie, to jednak właśnie to jest najważniejsze. W ciągu roku nie mamy zbyt wiele czasu dla rodziny. Święta są bezpiecznikiem, że przez te 3-4 dni spędzimy czas razem i po prostu będziemy ze sobą.

Macie swoje własne rodzinne tradycje?

- Z dzieciństwa pamiętam, jak moja mama stała co roku w wielkiej kolejce po choinkę, bo w latach 80. to także był towar deficytowy. Trzeba było szybko orientować się, gdzie i kiedy akurat je "rzucili". Gdy już udało się kupić drzewko, zarzucała je na dach naszej zastawy i wiozła do domu. Od paru lat sprawę zakupu i dostarczenia choinki do domu przejęliśmy z siostrą. Co roku poznajemy też coraz więcej przepisów wigilijnych, które mama z ojcem przygotowywali z taką pieczołowitością, gdy byliśmy dziećmi. Szykowali wszystko razem - moja mama mówiła tacie, co ma kroić, a potem sama doprawiała. W tym roku spisałem przepis na karpia po żydowsku, który przekazała mojej mamie babcia i który jest w naszej rodzinie od wielu lat. To jest taki smak, bez którego nie ma świąt. Kiedyś próbowaliśmy zrobić tę potrawę w innym miesiącu i smakowała zupełnie inaczej.

Ma pan swoją popisową potrawę?

- Parę lat temu ojciec nauczył mnie robić śledzia. Przepis jest bardzo prosty. Trzeba śledzia odsączyć z zalewy, przełożyć dwu-kolorową cebulą i zalać olejem, przy czym sekret tkwi w tym, że wszystkie składniki muszą być odpowiednio pokrojone. Później wszystkie śledzie teoretycznie smakują tak samo, ale mój śledź smakuje zupełnie inaczej (śmiech). Gdy przychodzę na Wigilię, którą od wielu lat organizujemy z przyjaciółmi, wszyscy czekają na mojego śledzia.

Pamięta pan jakąś Wigilię szczególnie?

- Pamiętam ostatnią Wigilię, którą spędziliśmy z moją babcią. Babcia umarła w Nowy Rok z 2008 na 2009 w wieku 98 lat. Na Wigilię zawsze przyjeżdżała do nas. To była bardzo ważna osoba w naszym życiu. Utkwiła mi w pamięci także wigilia z dzieciństwa, gdy dostałem pod choinkę lunetę i mogłem patrzeć w gwiazdy. To był prawdziwy rarytas. Takiej lunety nie można było wtedy nigdzie dostać, bo to były lata 80. Nasi rodzice zawsze dbali, aby upominki były oryginalne i rozwijające wyobraźnię. Jest też w naszej rodzinie zabawna historia związana z kompotem z suszu. Co roku się zastanawiamy, kiedy w końcu z siostrą dojrzejemy do tego smaku, bo dorosłe osoby zawsze lubiły ten kompot, a my do dziś nie jesteśmy w stanie się do niego przekonać.

Teraz wszystkie święta w zasadzie zlewają się ze sobą. Różnią się tylko technologiami, dzięki którym są organizowane, albo które potem znajdujemy pod choinką. Jeśli chodzi o prezenty, to najłatwiej sieje robi dzieciom. Fajnie się patrzy na radość dzieciaków. U nas jest tak, że najpierw jemy przystawki i zupę - jest sałatka, śledzie, ziemniaki, zupa grzybowa z grzybów, które zbiera mój tata, potem są prezenty, a na końcu karp. Po karpiu wszystko uprzątamy ze stołu, zajmujemy się już tylko sernikiem i specjalnym ciastem robionym przez mamę, siostrę i ciocię. Na koniec rozkładamy grę planszową i zaczynamy grać. Ten moment lubi moja mama najbardziej, a dla mnie jest to także nieodłączny element naszej świątecznej rodzinnej tradycji.

Pisze pan jeszcze listy do św. Mikołaja?

- Nie mamy św. Mikołaja. Tradycje w moim domu pochodzą ze stron rodzinnych mojej mamy, która urodziła się we Wrocławiu, a wychowywała w Krakowie, więc nasza tradycja jest bardziej krakowska i galicyjska, i u nas jest Aniołek. 6 grudnia przychodzi św. Mikołaj, a w wigilię Anioł. Kiedyś święta były organizowane u mojej babci na Żoliborzu i gdy wpadaliśmy tam jako dzieci, pod choinką początkowo nie było nic. Rodzice prosili nas, abyśmy na chwilę wyszli, a gdy wracaliśmy, pod drzewkiem już leżały prezenty, a na kracie okiennej duże pióro. Stąd wiedzieliśmy, że Anioł był. Staramy się zawsze tak robić, kiedy w rodzinie pojawia się nowy, młody człowiek. Nie piszemy listów do św. Mikołaja, ani do Anioła. Anioł wie zawsze sam, co robić.

Czego by pan życzył wszystkim wokół na przyszły rok?

- Zbliża się nostalgiczny czas, więc człowiek zaczyna trochę więcej myśleć o pewnych sprawach i rozkładać je na czynniki pierwsze. Najbardziej może banalne życzenia, ale z czasem najważniejsze to: życzę zdrowia. Zdrowie jest nieistotne tylko do momentu, kiedy nam się coś nie przydarzy i nie uświadomimy sobie, że wcale nie jest dane raz na zawsze. Sam wiem po sobie, że żeby wszystko inne się poukładało, to musi być zdrowie. Mam wokół siebie bardzo wielu ludzi, którzy cierpią na różne choroby, w tym także cywilizacyjne, które nas dotykają, czasem po trosze na własne życzenie. A poza zdrowiem - podobno 70 proc. szczęścia w naszym życiu pochodzi z pracy, dlatego życzę czytelnikom także powodzenia w pracy. To się potem przenosi na dobre samopoczucie w domu. Życzenia może bardzo pragmatyczne, ale według mnie bardzo ważne.

Mateusz Damięcki

- aktor teatralny, filmowy i telewizyjny. U kończył Akademię Teatralną w Warszawie (2004 r.). Karierę rozpoczął jeszcze jako dziecko, w 1991 roku w serialu "WOW" Jerzego Łukaszewicza, a jako nastolatek zagrał w głośnych "Matkach, żonach i kochankach" Juliusza Machulskiego (1995). Gra zarówno w polskich, jak i zagranicznych produkcjach, m.in. "Córka kapitana", "Przedwiośnie", "Karol. Człowiek, który został papieżem", "Jutro idziemy do kina", "Kochaj i tańcz", "Zagubiony czas". Obecnie można go oglądać m.in.wroliHugh Hansena w sztuce "Klaps! 50 twarzy Greya" w reż. Johna Weisgerbera w Teatrze Polonia oraz Eugeniusza Oniegina w spektaklu "Oniegin" w reż. Ireny Jun w teatrze Studio.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji