Artykuły

Wanda Polańska: Za szybko się to skończyło

Bogusław Kaczyński pisał o niej: królowa sceny. Jan Kiepura, że takiej gwiazdy nie powstydziłby się Broadway. Dziś śpiewaczka operetkowa Wanda Polańska ma 84 lata i zajmuje pokój w krakowskim DPS-ie.

Zapach kwiatów. To pierwsze, na co zwraca się uwagę, wchodząc do jej pokoju w pawilonie seniora-artysty, przy ulicy Helclów w Krakowie. Pomieszczenie jest jasne, pełne żywych kolorów, radosne.

Wanda Polańska siedzi wyprostowana, dystyngowana. Usta pomalowane na różowo, włosy starannie uczesane, elegancki sweter. Tylko na nogach, zamiast czółenek na obcasach, wygodne klapki do rehabilitacji i biegania po ośrodku. Śpiewaczka, która występowała na najlepszych światowych scenach, jest po trzech udarach. Wie, że na scenę już nie wróci.

Każdy ma swoją misję

- Każdy mnie pyta, od czego to śpiewanie się zaczęło - artystka rozpoczyna opowieść.

- A zaczęło się od tego, że urodziłam się w drugiej połowie kwietnia 1931 roku, pod znakiem Raka. To ważne, bo wśród artystów jest bardzo dużo Raków. Raki są wrażliwe, solidne, pracowite, wręcz - perfekcyjne. Dużo wymagają od innych, ale przede wszystkim - od siebie. Tak właśnie proszę zacząć: że jestem Rakiem - instruuje artystka.

W tej charakterystyce zapomina jednak wspomnieć, że ta wrażliwość Raków bywa często nadmierna. Zranione, są dość stanowcze. Tak jak Polańska, która po latach kariery muzycznej wróciła do Krakowa, by opiekować się swoją chorą matką.

Poszła na rozmowę do dyrektora tutejszej operetki. - A gdzie pani wcześniej pracowała? - zapytał. Wstała, chwyciła wszystkie rzeczy, z którymi przyszła i wyszła.

W końcu od małego dziecka wiedziała, że chce zostać diwą. Śpiewała cały czas: jak przyjeżdżała rodzina z Ameryki, na wszelkie święta, imieniny, urodziny. Mama Polańskiej próbowała wybić jej to z głowy. -Kobiety mogą się spełnić tylko, jeśli założą rodzinę i będę wychowywać dzieci - tłumaczyła córce.

Polańska zdawała sobie sprawę, że to nie do pogodzenia (przynajmniej, jak mówi, nie było to możliwe w tamtych czasach). Wiedziała też, że chce śpiewać. Tata ją rozumiał. Mimo że uwielbiał palić papierosy, nie wydawał pieniędzy na tę przyjemność, wolał odłożyć na śpiewanie córki.

- Nie chciała pani założyć rodziny?

- Nie to, że nie chciałam, ale wiedziałam, że wtedy nie byłabym ani dobrą matką, ani dobrą śpiewaczką. A ja się z tym śpiewaniem urodziłam, tak jak bokser rodzi się, by być bokserem, tyczkarz - by być tyczkarzem, a pianista - by grać na fortepianie. Każdy ma na świecie coś do zrobienia.

Miała 16, może 17 lat, jak tata wysłał ją na lekcje do Józefa Gaczyńskiego, urodzonego pod koniec XIX wieku słynnego śpiewaka (co to był za bas!) i pedagoga. Chciał ją sprawdzić, więc grał na fortepianie, coraz wyżej i wyżej, a ona do tego śpiewała. Aż zabrakło mu skali.

Rozkosz sceny

Po maturze wyjechała do Gliwic, na Śląsk. Zadebiutowała tam w roli Rozalindy w "Zemście nietoperza".

Potem były kolejne role. Publiczność przychodziła dla niej. Obsypywała kwiatami, komplementami. Wanda Polańska ciągle bisowała.

- To uczucie, kiedy stoi się na scenie, a widzowie klaszczą na stojąco, jest nie do opisania. To prawdziwa rozkosz. Nie da się tej magii opisać, trzeba ją przeżyć - opowiada Polańska.

Mimo to śpiewak tenorowy z Gliwic, Edmund Wajda, pytany, gdzie znaleźli taką gwiazdę, odpowiadał: "gwiazdą to ona dopiero będzie. Jak na razie jest małpką, która powtarza, o co ją poprosimy".

Gliwicka operetka ukształtowała ją jako artystkę i jako kobietę. Po kilku latach i nieszczęśliwej miłości do swojego partnera scenicznego (żonatego, niestety) przeniosła się do stolicy. Dostała angaż w Operetce Warszawskiej. Szybko i tu stała się gwiazdą. Repertuar, jak opowiada, był dostosowany pod nią.

Korzystała ze statusu gwiazdy. Jak reżyser "Trzech Muszkieterów", w których miała zagrać Milady, chciał, żeby miała czarne włosy (wszak Milady to czarny charakter), powiedziała krótko: nie.

- Przecież już z pierwszego rozdziału wiemy, że Milady była bladolica, miała jasne włosy, że to był taki diabelski anioł. To światowa literatura, jak można próbować próbować ją zmieniać? - Polańska do dziś, na to wspomnienie, delikatnie się wzburza.

Nic nie było w stanie zagrozić jej pozycji.

Aż w 1978 roku dyrektorem Warszawskiej Operetki został Ryszard Pietruski, nieżyjący już aktor. - Wezwał mnie na dywanik, powiedział, że on się na muzyce nie zna i takich gwiazd jak ja tu nie potrzebuje. W sile wieku, jako kobieta i jako artystka, zostałam bez angażu. Broń Boże, nie zmarnowałam tego czasu; jeździłam po świecie, koncertowałam, występowałam w telewizji. Ale zostałam w pewnym sensie pozbawiona domu, bo dla artysty scenicznego to teatr czy operetka, w której występuje, jest takim domem, opoką - opowiada Wanda Polańska.

Zaduma nad pędzącym światem

Dziś w Krakowie nie ma już operetki. Bywa, że w Operze przy rondzie Mogilskim zagrają jakieś przedstawienie, ale nawet nie ma o czym mówić, denerwuje się Polańska.

Warszawska Operetka została zastąpiona przez Teatr Muzyczny Roma, grający (jak twierdzi śpiewaczka), same lekkie przedstawienia dla młodzieży. Polańskiej się, co tu dużo ukrywać, wcale to nie podoba.

- Publiczność wprost uwielbiała operetki. Artysta operetkowy musi pięknie śpiewać, znakomicie wyglądać, być dobrym aktorem, mieć dykcję, doskonale tańczyć. Ale publiczność spsiała. Tyle że tę publiczność można kształtować. A dziś telewizja masowo produkuje tak zwane "gwiazdy", które nie są wcale na to gotowe, a często brakuje im też talentu. Diwą nazywamy Justynę Steczkowską. Co to świat, co za diwy, co za kariery - martwi się Polańska.

Dawniej, mówi, było zupełnie inaczej. Artystami byli ludzie z wielkim talentem, którzy całe lata pracowali na to, by nagrać płytę czy występować przed publicznością. Dziś nie ma nawet kto ich kształcić - bo nauczyciele śpiewu, choć z tytułami magistrów, sami nie występowali na scenie.

Z perspektywy lat, mówi Polańska, ten świat, którego ona była częścią, wydaje jej się jeszcze piękniejszy, barwniejszy.

Tak naprawdę to dopiero teraz go naprawdę docenia.

Dziś więc Wanda Polańska, rocznik 1931, siedzi w swoim pokoju i zastanawia się, jak ten świat się zmienił.

Jeśli jednak chodzi o jej życie w tym zmieniającym się świecie, to wcale nie ma zamiaru narzekać. Twierdzi, że nie doskwiera jej samotność. Choć nie założyła rodziny, prawdziwi przyjaciele zostali. Czasem, mówi śpiewaczka, nawet nie ma chwili, żeby odetchnąć, pobyć trochę w samotności, tyle osób ją odwiedza.

Poza tym za oknem jest piękny ogród, który na wiosnę przecudnie zakwitnie. Mieszkańcy DPS-u wychodzą tam w słoneczne dni, wystawiają twarze do słońca. Warunki tu, w pawilonie artysty krakowskiego DPS-u, są znakomite. Pracownicy dobrzy i opiekuńczy.

- Czy pani tęskni za dawnym życiem?

- O Boże, jak tęsknię... Nie wyobraża sobie pani, jak bardzo.

- Czy czegoś pani żałuje?

- Tylko tego, że tak szybko się to wszystko skończyło.

Wanda Polańska

Śpiewaczka operetkowa. Urodziła się w 1931 roku w Fumay we Francji (gdzie przez jakiś czas przebywali jej rodzice - niedługo po jej narodzinach wrócili jednak do Krakowa). Na scenie od 1957 roku. Śpiewała na scenach m.in. w Rosji. Mongolii, Austrii, Ameryce. Znana m.in. z partii w takich operetkach jak "Zemsta nietoperza", "Księżniczka czardasza", "Cnotliwa Zuzanna".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji