Artykuły

Żeby ludziom nie było za dobrze

- Wolność sztuki jest dla mnie jedną z podstaw demokracji - mówi przed premierą "Procy" w Teatrze im. Mickiewicza w Częstochowie, reżyser Andre Hubner-Ochodlo. Dlatego nie obawia się, że spektakl o uczuciu łączącym dwóch mężczyzn oburzy częstochowian.

Zuzanna Suliga: "Proca" to już siódmy spektakl, który zrealizował pan w Częstochowie. Jak zaczęła się ta wieloletnia współpraca?

Andre Hubner-Ochodlo: Pamiętam to dobrze. Z recitalem "Shalom" zaproszono mnie na Przegląd Przedstawień Istotnych. Po występie był bankiet w hotelu Sonex. Tam spotkałem się z Ewą Oleś [sekretarzem literackim Teatru im. Mickiewicza], przegadaliśmy cały wieczór: o Teatrze Atelier w Sopocie, o Agnieszce Osieckiej, o częstochowskiej scenie. Tak narodził się pomysł, żeby po latach wznowić "Wilki" Agnieszki Osieckiej. Wszystko potoczyło się szybko. I tak w 2009 r. swoją premierę w Częstochowie miała druga już inscenizacja "Wilków", pierwszą zrobiliśmy jeszcze razem z Agnieszką Osiecką.

Ten sam rok przyniósł też "Szarego Anioła". Legendarny już spektakl.

- Główną rolę grała nieżyjąca już Joanna Bogacka. Podczas premiery grał z nią fantastyczny rosyjski aktor Genadij Mitnik. Jednak potem nie mógł przyjechać już do Polski. Zmieniliśmy obsadę. Mimo umówionych terminów jego następca nie mógł wystąpić. Do pokazów pozostał niespełna tydzień - dosyć nerwowa sytuacja. W Częstochowie poznałem Bartosza Kopcia [aktora Teatru im. Mickiewicza]. Zadzwoniłem do niego, wiedziałem, że jeśli ktoś ma tak szybko wskoczyć w tę sztukę i w tak ważną rolę, to tylko on. Gdy rozmawialiśmy, Bartosz był na słupskiej plaży, zaproponowałem, żeby zamienił ją na sopocką. Zdecydował się.

Tym samym tempo współpracy z częstochowskim teatrem wzrosło. Wystawił pan "Plażę", "Znikomość", "Do dna"...

- "Znikomość" to znakomity monodram Maćka Półtoraka. Nie widziałem chyba lepszego. Maciek jest stworzony do tego rodzaju ról. Żałuję, że "Znikomość" nie jest już pokazywana. Może wróci jeszcze na afisz? Potem był "Weisman i Czerwona Twarz" George'a Taboriego, jednego z moich ulubionych współczesnych autorów. W ubiegłym roku zaś "Hamlet".

Który sporo namieszał w Częstochowie. Jednych zachwycił, innych rozczarował.

- Powiem szczerze, że sam jestem swoim najsurowszym krytykiem. Coraz mniej interesują mnie, mam nadzieję, że nie zabrzmi to arogancko, opinie innych ludzi. Moja własna krytyka jest tak wysoka i surowa, że jeżeli czuję, że mogę oddać spektakl do premiery i stoję za nim stuprocentowo, to wartościowy produkt.

A co sprawiło, że tak ciągnie pana do Częstochowy?

- Znalazłem tu znakomitych aktorów, którzy stanowią bazę dobrego spektaklu. Znalazłem również współpracowników, na których mogę liczyć - akustycy, elektrycy czy fantastyczny Staś Kulczyk, kierownik techniczny teatru. Bez niego moje scenografie tak by nie wyglądały, on jest ich współtwórcą. Są tu mili ludzie - od sprzątaczek po panie bileterki. Czuję się tu dobrze. Mamy też taką umowę, że te premierowe spektakle pokazywane są latem w moim teatrze w Sopocie. To dla mnie bardzo ważne, bo nasz teatr nie ma środków, aby samodzielnie wyprodukować spektakle dramatyczne. Współpraca jest owocna dla obu stron.

Pierwsze wrażenie po przekroczeniu progu teatru przy Kilińskiego?

- Gdy pierwszy raz zamykałem za sobą drzwi wejściowe do teatru, poczułem nagle ciężar odpowiedzialności i to, że pozostawiłem za nimi swoją absolutną wolność i niezależność. Całe życie byłem swoim własnym szefem; tu jednak jestem w pewnym sensie niewolnikiem umowy, którą muszę i chcę - najlepiej jak potrafię - spełnić. To wielka odpowiedzialność i spory ciężar. Z każdą następną inscenizacją, paradoksalnie, coraz bardziej mnie obciążało...

Zdarza się panu "wyrwać" nieco dalej niż poza okolice teatru?

- Bardzo lubię kino Iluzja. Ma ciekawy repertuar, więc potrafię tam siedzieć i dwa seanse z rzędu. Lubię częstochowskie galerie. Mam taką swoją małą kolekcję współczesnej sztuki, zwłaszcza tej białoruskiej. Lubię zaglądać do pracowni artystów, aby jak najwięcej obrazów zobaczyć, porozmawiać o ich twórczości. Moim zdaniem Częstochowa ma wielu wspaniałych artystów. Co więcej, w okresach ważnych dla mojego życia lubię kupić jakiś obraz, płytę, grafikę, która będzie go symbolizować. Inscenizacje są właśnie takimi momentami. Przy realizacji "Procy" nabyłem w galerii w Alejach grafikę autorstwa Krystyny Szwajkowskiej [częstochowska artystka, pracownik Wydziału Sztuki AJD]. To "Historia Naturalna XVII" - nagi człowiek, który zrasta się z kawałkiem muru. Coś pięknego. Teraz jak będzie u mnie wisiała, od razu będę myślał o "Procy", o Częstochowie, o czasie spędzonym z tymi ludźmi. Choć to nie to, co kupiłem, jest najważniejsze, ale to emocjonalne przenoszenie się do danego okresu.

Premiera "Procy" już dziś. Skąd pomysł, żeby zrealizować tekst Nikołaja Kolady?

- Dostaję dużo tekstów z niemieckich wydawnictw. Jeśli zainteresują mnie pierwsze trzy, cztery stro-

ANDRE HUBNER-OCHODLO

Założyciel i dyrektor Teatru Atelier im. Agnieszki Osieckiej w Sopocie. Urodził się w Niemczech. Studiował teatrologię praktyczną u profesora Andrzeja Wirtha na Uniwersytecie w Giessen, ukończył kurs aktorski w Wyższej Szkole Teatralnej w Lipsku oraz Studium Wokalno-Aktorskie im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Reżyser, scenograf, pieśniarz. Dyrektor Międzynarodowych Spotkań z Kulturą Żydowską. Jest czołowym wykonawcą pieśni jidysz. "Proca" to siódma już premiera Andrś Hubner-Ochodlo w Teatrze im. Mickiewicza. Wcześniejsze realizacje to: "Wilki" I.B. Singera, "Plaża" P. Asmussena, "Do dna" L. Pietruszewskiej", "Znikomość" L. Norena, "Weisman i Czerwona Twarz" G. Taboriego i "Hamlet" W. Szekspira. Hubner-Ochodlo współpracuje również z Teatrem Arena i Bezruće w Ostrawie oraz z Teatrem Narodowym w Brnie.

ny, to czytam dalej. Są takie sztuki, które natychmiast krzyczą "hej, to jest to". Wtedy po kilku dniach wracam do tekstu i sprawdzam, czy nadal mnie to interesuje, czy widzę w tym jakiś klucz. "Proca" jest właśnie takim przykładem. Potrzebuję mięsistego tekstu, który da materiał aktorom i mnie jako realizatorowi. Wiedziałem, że w tym sezonie znów będziemy współpracować z Teatrem im. Mickiewicza, więc zaproponowałem właśnie Koladę. Ewa Oleś była zachwycona, a Robert Dorosławski, dyrektor teatru, zaakceptował ten wybór. Dostałem zielone światło i zabrałem się za przygotowania. U mnie zawsze zaczynają się one od tego, że widzę przestrzeń, w której zlokalizuję całą akcję. Potem rozrysowuję sobie to wszystko jak filmy. Gdyby aktorzy, z którymi współpracuję, nie mieli żadnych własnych pomysłów, mógłbym to tak inscenizować. Jak film, klatka po klatce. Pracuję jednak z kreatywnymi aktorami, dlatego wymieniam poszczególne klatki w moim filmie. Jestem otwarty na propozycje aktorów.

W tym wypadku do Adama Hutyry i Iwony Chołuj - częstochowskich aktorów, z którymi nieraz już pan współpracował - dołączył gościnnie młody aktor Tomasz Włosok.

- W tym wieku nie ma nikogo odpowiedniego w tym teatrze. Maciek Półtorak to już taki "średni wiek". Od czasów "Znikomości" do "Hamleta" ogromnie się rozwinął. Myślę, że on potrzebuje mocnego kopa artystycznego, ale już od kogoś innego. A po drugie trzeba tu powiedzieć jasno: "Niestety, Maćku, na tę rolę jesteś już za stary". A Tomasz Włosok to taki dar z samej góry. Nie znaliśmy się wcześniej. Zaprosiłem go na casting, a ponieważ Tomasz jest dość zajętym młodym człowiekiem, uzgodniliśmy, że nagra kilka scen i mi je wyśle. Wtedy wiedziałem już, że musimy mieć go w obsadzie. To wyjątkowo uzdolniony i wrażliwy aktor, myślę, że jeszcze o nim usłyszymy, czy to za sprawą filmowych, czy teatralnych ról. Z Adamem i Iwoną rzeczywiście znamy się dobrze. To, co Adam wyczynia jako król w "Hamlecie", jest niesamowite, to aktorski wyczyn. Według mnie należy on do najlepszych w Polsce aktorów swojego pokolenia. Nie ma w tym przesady, dlatego cieszę się, że mogę sprezentować mu rolę Ilji. On wykorzystuje ten potencjał w pełni.

Iwonę cenię równie wysoko. Zagrała u mnie dwie wielkie role - Maszy w "Wilkach" i Smirnowy w "Do Dna". Teraz gra Larysę. Wszystkie te kobiety, choć są tak różne, łączy pociąg do butelki i Iwona stworzyła z nich kreacje.

Tekst "Procy" daje aktorom mnóstwo możliwości. Trochę odrzuca, trochę fascynuje. O czym chcecie opowiedzieć?

- O świecie dwóch mężczyzn. Starszy z nich - Ilja -jest inwalidą, alkoholikiem, osobą dosyć agresywną. Wybija procą okna innych ludzi. Pytany, czemu to robi, wygłasza jedno z najważniejszych zdań w tej sztuce: "żeby ludziom nie było za dobrze". Niebywale mocne zdanie. Anton jest studentem, takim chłopakiem z dobrego domu. Dzieli ich kilkanaście lat, doświadczenia, pozycja, łączy zaś straszliwa samotność. Wydaje się, że nic wspólnego między nimi nie może zaistnieć. Jednak gdy się poznają, nie mogą bez siebie żyć. Każdy przejmuje cechy tego drugiego. Kolada napisał tak sztukę, że jeśli będzie ona dobrze zagrana, to nie płeć będzie ważna, a sam człowiek. Jeśli ludzie, patrząc na ten spektakl, zapomną o tym, że są to dwaj mężczyźni, będzie to nasz wielki sukces. Ta szuka mówi o tym, że nikt nie ma prawa wtrącać się do życia drugiego człowieka, osądzać za religię, seksualność, przekonania. Ja tak rozumiem naszą zachodnią wolność.

Biorąc pod uwagę ostatni spór o "Śmierć i dziewczynę", polityczne zaangażowanie w przestrzeni kultury i sztuki, nie boi się reakcji na "Procę"?

- Mnie to w ogóle nie interesuje, bo wolność sztuki jest dla mnie jedną z podstaw demokracji. Myślę, że nawet konserwatywny widz może identyfikować się z bohaterami "Procy". Nie stosujemy żadnych prowokacyjnych rozwiązań. Wchodzimy bardziej w duszę niż ciało. To szuka dla wszystkich, którzy pragną poznać innego człowieka

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji