Artykuły

Warszawa. "...coś jeszcze musiało być" premierowo w Żydowskim

Jutro w Teatrze Żydowskim premiera "...coś jeszcze musiało być" na podstawie tekstów Hanny Krall i w reż. Izabelli Cywińskiej.

Temat, który dręczy Hannę Krall od lat - tłumaczy Izabella Cywińska przed premierą w Teatrze Żydowskim. Tym tematem jest wina niezarzucalna. - To bardzo niedobre, prawnicze określenie na taką winę, której właściwie nie jesteśmy w stanie ocenić. Jeżeli ktoś, chcąc uratować własne życie, nie ratuje życia kogoś innego, to czy można mu zarzucić winę, czy można go ocenić krytycznie - zastanawia się Izabella Cywińska.

Przykładami winy, którą człowiek nosi w sobie czasami przez całe życie, roztrząsając konsekwencje swoich decyzji, są losy kolejnych postaci przywoływanych na scenie podczas spektaklu "...coś jeszcze musiało być". Znajdują się wśród nich najważniejsi bohaterowie z twórczości Krall, jak Apolonia Machczyńska czy pewna dziewczynka z czarnymi oczami. - Chrzestni mieli dać jej metrykę, jednak w pewnym momencie wycofali się, ponieważ jako wierzący katolicy nie mogą kłamać przed Chrystusem. Chcieli pozostać wierni Bogu, tym samym skazując dziewczynkę na śmierć. Czy powinni skłamać? Dajemy to widzom do rozstrzygnięcia - mówi reżyserka, która długo przymierzała się do tego projektu.

Jak zaznacza Cywińska, przedstawienie przygotowywane przez nią w Teatrze Żydowskim nie jest wcale przedstawieniem o sprawie żydowskiej, tylko po prostu o człowieku. - Hanna Krall zawsze pisze rzeczy uniwersalne. Mimo że egzemplifikuje na losach Żydów. W końcu to najsilniejszy akcent w historii XX wieku - dodaje reżyserka.

Cywińska, która już raz - kilkanaście lat temu - zaadaptowała teksty Krall ("Druga matka" dla Teatru Telewizji), sięga tu nie tylko po jej opowiadania, lecz również ascetyczne reportaże nazwane kiedyś "aneksem do Biblii". To materia trudna do przeniesienia na scenę. Reżyserka przyznaje, że kocha literaturę, dlatego idąc w ślad za autorką, zdecydowała się we fragmentach spektaklu na monologi. Jak ten o hamburskich emerytach, którzy przyjeżdżają do Polski mordować Żydów. - To tak piękny i wstrząsający tekst, że nie ośmieliłam się go rozbijać na głosy i pokazywać - tłumaczy.

Czy reżyserka współpracowała z Krall przy pisaniu swojej adaptacji? - Byłam z nią w stałym kontakcie telefonicznym i przesyłałam tekst do oceny. Ona, wychowana przez Warlikowskiego, zachowała się pięknie, bo nie bardzo mi się wtrącała. Ale na pewno ma jakieś zastrzeżenia i boi się bardzo spotkania z tym teatrem - przyznaje Cywińska.

Przedstawienie "...coś jeszcze musiało być" rozgrywa się współcześnie, w trakcie próby w teatrze. Na nieurządzonej jeszcze scenie reżyserka przygotowuje się wraz z aktorami do wystawienia sztuki o cadyku z Kocka. Raptem pracę przerywa im straszny wybuch: pojawia się cadyk prosto z XIX wieku, zupełnie nieproszony. Przywołała go pieśń jednej z aktorek.

- W drugiej połowie spektaklu ten cadyk buduje zupełnie inny świat, przywołuje inne duchy - między innymi Polę sprzed lat, i walczy z reżyserką reprezentującą świat realny - zdradza Cywińska. Scenografia Pawła Dobrzyckiego próbuje połączyć ze sobą te światy. W finale dochodzi do zetknięcia z bolesną rzeczywistością.

Premiera "...coś jeszcze musiało być" jutro (18 grudnia) w Teatrze Żydowskim. Kolejne spektakle 19, 20, 22 i 23 grudnia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji