Artykuły

Będzie wielkie używanie

- Ekipa rządząca wyobraża sobie, że sztuką da się sterować ręcznie. No więc mam dla niej złą wiadomość: nie da się - mówi artysta Zbigniew Libera w rozmowie w tygodniku Newsweek.

JACEK TOMCZUK: Prowokacja teatru, cenzorskie zapędy ministra kultury i bojówki ONR przed premierą. Czy we Wrocławiu zaczęła się wojna między artystami a nowym rządem? ZBIGNIEW LIBERA: To sygnał, że zaczyna się szukanie w kulturze wszelkich śladów pornografii, antypolskości, aby wykazać zgniliznę moralną, instytucjonalną i mieć pretekst do ulepszających reform. Bardzo bym chciał żyć w kraju, w którym gazety na pierwszych stronach recenzują spektakle, książki, wystawy, a dopiero na kolejnych zajmują się polityką. Ale śmieszy mnie, że dożyłem dnia, w którym minister na podstawie plotek, prasowych wywiadów prewencyjnie zakazuje premiery. To pachnie dyktaturą, bo tylko w takim systemie władza chce wiedzieć, co się dzieje na poziomie prób w teatrze.

To wojna czy potyczka?

- Prawica nie rozumie mechanizmu: im bardziej władza patrzy artystom na ręce, im bardziej szczegółowo formułuje wobec nich oczekiwania, tym większy prowokuje opór. Im więcej mówienia o sztuce, która ma budować narodową tożsamość, tym bardziej my, artyści, będziemy tym oczekiwaniom się wymykać. Raz pojawiła się próba cenzury? Artyści zrobią wszystko, by sprawdzić, czy pojawi się po raz drugi. Efektem tego będzie wzmożenie agresji po obu stronach: urzędników i artystów.

Prawie 40 tysięcy osób podpisało apel o odwołanie spektaklu. Społeczeństwo też chce mieć głos.

- Widziałem nagranie z przerwania przez grupę oburzonych spektaklu "Do Damaszku" Jana Klaty w Starym Teatrze. Z jaką zaciekłością protestowały nobliwe panie, które spotkane na ulicy powinny budzić szacunek. A tam gwizdały, krzyczały, pluły... No, to artyści odpowiedzą tym samym. Bo takie jest nasze zadanie: odbijać społeczne nastroje. I spirala niechęci będzie się nakręcać.

Beata Szydło w expose mówiła, że polityka kulturalna musi "służyć wzmocnieniu postaw patriotycznych".

- Cały ten program kulturalny PiS świadczy o tym, że obecna ekipa wyobraża sobie, iż sztuką da się zarządzać i sterować ręcznie. No więc mam dla niej złą wiadomość: nie da się. To, jaka będzie sztuka tutaj, nie zależy od prezesa czy ministra kultury, ale od tego, co będzie się działo w świecie sztuki. A świat sztuki nie zna granic. Nawet sowiecka żelazna kurtyna nie była w stanie zatrzymać rozwoju sztuki.

Są zapowiedzi filmów, wystaw, dotowania poszczególnych artystów...

- Jeśli będzie modny realizm w Berlinie i Londynie, to tutaj też, i nie zmienią tego żadne ustawy ani programy. Dzisiaj to nie państwo kreuje sztukę, ale rynek, galerie, instytucje. Dla artysty ważniejsze jest, co zrobił ważny artysta w Nowym Jorku, niż co powiedział prezes polskiej partii. Nawet jak się ogrodzimy płotem dwa razy wyższym niż Węgry, to nie znaczy, że powstanie u nas coś ciekawego, typowo polskiego.

Ale pieniądze na sztukę daje głównie państwo.

- Politycy oczekują obrazów, książek, filmów o wymowie patriotycznej, ale to będą dzieła sztukopodobne. Malarz patriota może dostać fundusze na cykl płócien przedstawiających żołnierzy wyklętych, tylko czy on tym samym wejdzie do obiegu sztuki? Nie. Takie myślenie jest naiwniactwem i brakiem rozeznania.

Zaczyna się rozliczanie poprzedniej ekipy. "Środowiska lewackie przyzwyczaiły się do wydawania lekką ręką pieniędzy z budżetu państwa na prymitywne dziełka współczesności" - grzmi portal wPolityce.pl.

- Prawa strona nie może darować, że nie była dopuszczona do kasy. Tylko ja pytam: gdzie są ci artyści, którym odmówiono wystaw, finansowania filmów, nie wpuszczono do galerii? Takie przypadki nie są mi znane.

Film o katastrofie w Smoleńsku nie dostał pieniędzy od PISF.

- Nie dziwię się, bo filmy w PISF dostają pieniądze nie ze względu na słuszną rację polityczną, ale walory artystyczne. Rząd ogłosi konkurs na fabułę promującą historię, która zostanie zrealizowana z hollywoodzkim rozmachem. Ma pan jakiś pomysł?

- Mam. To historia Grupy Krakowskiej, awangardowego ugrupowania artystów z lat 30. XX w. Większość z tych artystów to byli działacze Komunistycznej Partii Polski. Gdy w Krakowie wybuchły strajki, brutalnie tłumiono demonstracje po 10-20 tys. osób, policja pałkami przeganiała kobiety w ciąży, to artyści ujęli się za robotnikami. Piękna opowieść o solidarności. Wicepremier Gliński mówił, że dotychczasowa polityka kulturalna "to była polityka obok polskiej wspólnoty".

Co to pana zdaniem znaczy?

- Nie rozumiem. To znaczy, że będę miał misję? Dla sztuki to zabójcze. Sztuka żywi się wymianą poglądów, konfrontacją, a nie sloganami o patriotyzmie, narodzie, historii.

Wy z kolei powtarzacie: tolerancja, społeczeństwo obywatelskie, gender... Też można z tego zadrwić.

- Sztuka, jeżeli ma być żywa, musi wyrastać ze społecznych nastrojów. Ale nie przesadzajmy z tą rolą sztuki, bez niej też można się obejść. Są kraje, w których za całą sztukę wystarczy pomnik i dywan na ścianę. W Albanii, jak się chce być artystą, to po prostu się wyjeżdża. Przecież obecna ekipa nie ukrywa sceptycznego stosunku do zachodniej tradycji. Tyle że alternatywą jest Wschód. A tam słabo z kulturą: niepokój ukraiński czy nędza białoruska.

A model węgierski?

- Polska prawica tak zachwyca się Viktorem Orbanem, więc niech zobaczy, co tam się dzieje ze sztuką. Kilka lat temu kuratorka zaproponowała mi wystawę w Pałacu Sztuki - Mucsarnoku. Sprawa wydawała się prawie pewna, ale z każdą moją wizytą w Budapeszcie wystawa się oddalała. Atmosfera wokół sztuki współczesnej tak gęstniała, że wszystkim wydało się w końcu oczywiste, że takich rzeczy już się nie robi. Wreszcie nowym dyrektorem Mucsarnoku został jakiś prawicowy polityk i nikt nie miał odwagi mu zaproponować mojej wystawy. Na rynku sztuki już od dłuższego czasu nie ma ani jednego węgierskiego artysty.

A u nas? Co będzie dalej?

- Artyści ze stabilną pozycją międzynarodową nie przejmują się tym, kto rządzi w Polsce. Oni i tak będą mieli wystawy i spektakle na Zachodzie.

To promil. A reszta?

- Znajdą się tacy, którzy za te pieniądze zechcą malować legiony Piłsudskiego, ale to ich skazuje na artystyczny niebyt. Ktoś taki może zostać propagandowym malarzem, ale nie poważanym artystą. Część ludzi wybierze wewnętrzną emigrację, ucieczkę w abstrakcję, tematy bardzo osobiste, byleby tylko nie podejmować społecznych. Nie wykluczam, że to będzie cicha propozycja władzy do środowiska artystycznego: nie wtrącajcie się, nie zajmujcie stanowiska, róbcie tę swoją hermetyczną sztukę, której nikt nie rozumie, ale bez żadnych tematów w rodzaju: geje, religia, prawa mniejszości. Część będzie prowadzić działalność podziemną, zaczną się wystawy w domach, prywatne pokazy.

Tydzień po wyborach w Krakowie zaczęło się odwoływanie Klaty ze Starego Teatru. Była też mowa o tym, że powinno się dokonać masowej wymiany dyrektorów w instytucjach kultury.

- Będą tacy, którzy zechcą się nowej władzy przypodobać, licząc, że uratują stanowiska. Będą się zdarzały przypadki nadgorliwości. Choć nikt nie będzie kazał im ocenzurować sztuki, sami ją ocenzurują. Zacznie się atmosfera strachu. Mezzosopranistka Alicja Węgorzewska-Whiskerd już zaatakowała Teatr Wielki Operę Narodową i dyrektora Mariusza Trelińskiego za niedobór patriotyzmu, obsadzanie w spektaklach cudzoziemców i inscenizację "Strasznego dworu", która "uchybia dumie Polaków".

- Oczywiście jest grupa artystów, którzy nie czuli się dobrze w takim systemie. Czeka nas odbijanie instytucji z rąk tych lewicowych autorytetów, ale nie muszą one trafić w ręce jakichś prawicowych artystów. Z punktu widzenia władzy lepiej, żeby fotele dyrektorskie przeszły w ręce nijakich miernot. Chodzi o to, by wykluczyć krytycznie myślących, zmarginalizować postacie wyraziste.

Pan jest kryty, siedział pan za komuny, malował Matkę Boską.

- Żadne pieprzenie o lewactwie mi nie grozi. Jak przyjdzie komuś do głowy, by mnie sponiewierać, to przypomnę, że drukowałem bibułę i poszedłem siedzieć w stanie wojennym, kiedy większość działaczy PiS jeszcze siusiała w pieluchy. A jak było z Matką Boską?

- Kilka lat po wyjściu z więzienia ubecja zaczęła mnie prześladować. Codziennie ktoś nachodził mnie w domu w Pabianicach. Miałem tego dość, przeniosłem się do Warszawy. Złapałem kontakt z weteranem z II wojny światowej, cichociemnym, związanym z prawicowymi ugrupowaniami. Od nich dostałem zamówienie na obraz Matki Boskiej Akowskiej. To był rok 1987, może 1988. Miał przedstawiać żołnierkę na tle lasu, a nad nim unosiła się Matka Boska. Pamiętam, że najważniejsze były detale: kolor munduru, guziki, medale, żeby ci kombatanci nie byli zawiedzeni. Namalowałem wszystko, jak trzeba, przychodzą zleceniodawcy i widzę, że jednak coś nie gra. Wreszcie mówią, że Matka Boska ma brązowe oczy.

Nie rozumiem.

- No, Matka Boska nie może być Żydówką. Dla mnie to żaden problem, dwa ruchy pędzla i miała niebieskie. Ale to tylko pokazuje mechanizm takich zamówień patriotyczno-narodowych. Dla prawdziwego malarza kolor oczu Matki Boskiej ma znaczenie trzeciorzędne, ale oni mają jeden zestaw skojarzeń: niebieski - słowiański, nasz. Brązowy: żydowski, obcy. I teraz może być podobnie.

A może ta temperatura sporów o sztukę dobrze wpływa na artystów? Na przełomie wieków, kiedy trwała - jak pan to nazwał - "zimna wojna artystów ze społeczeństwem", powstały wybitne dzieła: "Piramida zwierząt" Katarzyny Kozyry, "Berek" Artura Żmijewskiego, "Lego" Zbigniewa Libery.

- To był inny czas. Wolność w sztuce osiągnęliśmy około 1986 roku. Takim znakiem była wystawa "Ekspresja lat 80." w Sopocie. Komuniści mieli ważniejsze rzeczy na głowie, nikt już nas się nie czepiał. I trwało to do końca lat 90., jedna władza się demontowała, a druga jeszcze nie zdążyła się zamontować. To był najlepszy czas dla sztuki.

Jak to? W 1997 r. kurator polskiego pawilonu na Biennale w Wenecji odmówił pokazania pańskiego "Lego".

- Póki praca była pokazywana w Polsce, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Jak pojawiły się informacje w obiegu międzynarodowym, zaczęły się kłopoty. Padł dość zakamuflowany argument, że "moja praca może spowodować międzynarodowy skandal wywołany przez określone koła z Nowego Jorku". Ale tak naprawdę to Daniel Olbrychski zakończył okres względnej wolności w .sztuce, kiedy szablą zaatakował pracę Piotra Uklańskiego "Naziści" w Zachęcie. W prasie prawicowej pojawił się tytuł: "Anda Rottenberg na Madagaskar". To prasa prawicowa zapewniła nam popularność, a nie nasi zwolennicy. Z niszowego artysty stałem się osobą publicznie znaną, choć była to popularność podejrzana. Mnie i innych artystów stawiano w jednym rzędzie z najgorszymi bandziorami: "Masa", "Kiełbasa", Kozyra, Libera. Po akcji Olbrychskiego niewielka partia [Liga Polskich Rodzin - przyp. red.] zorientowała się, że może zyskać rozpoznawalność, oprotestowując prawie każdą wystawę artysty współczesnego.

Będzie powtórka? Politycy będą się lansować dzięki spektaklom i wystawom?

- Widać to już po tym, co się działo wokół Teatru Polskiego we Wrocławiu. Dla ministra Glińskiego to była okazja, by ogłosić, jaka sztuka może być finansowana z budżetu, a jaka nie; w jakim kierunku będzie szło zarządzanie kulturą. A dla dyrektora Mieszkowskiego, który jest posłem Nowoczesnej, to okazja, by zażądać dymisji ministra kultury. Zacznie się wielkie używanie.

A jakiej władzy chcieliby artyści?

- Dla artysty to obojętne, czy rządzi lewica, czy prawica. Każda władza staje się problemem, gdy ma zbyt wyraziste oczekiwania wobec sztuki. PO chciała sztuki dekoracyjnej, ładnej, bezpiecznej, a PiS chce patriotycznej. A sztuka jest po to, żeby społeczeństwo mogło się w niej zobaczyć. Rozbierasz się do naga i stajesz przed lustrem, nawet jeśli to, co zobaczysz, cię nie zachwyci. Trudno.

***

Zbigniew Libera (ur. 1959) jest fotografem, autorem wideo i obiektów. stworzył m.in. instalacje "lego. obóz koncentracyjny", "Urządzenia korekcyjne" czy film "Jak tresuje się dziewczynki"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji