Artykuły

ZOBACZONE, PRZECZYTANE

Zwracamy się do naszych współpracowników i czytelników z prośbą o wskazanie, co spośród lektur, koncertów, przedstawień teatralnych, wizyt w muzeach, wystaw malarskich itp. wywarło najsilniejsze wrażenie w ostatnim kwartale i prosimy o kró­ciutkie omówienie-osobistą impresję. Spodziewamy się, że dzięki Państwu uzyskamy obraz wydarzeń wartych uwagi. Zapraszamy do udziału, czekamy na wypowiedzi. (Redakcja "ZŁ")

MAGDALENA CYTOWSKA, Warszawa: Thomas Bernhard, "Rodzeństwo" (reż.: Krystian Lupa. Stary Teatr, Kraków, premiera: 19 X 1996).

Dramat jest nobilitacją wszystkiego, co niebanalne, esencji życia, słów i czynów ważnych; wydobywa ze świata tylko to, co ciekawe. Oglądając "Ro­dzeństwo" Lupy, ze zdumieniem odkryłam, że jego aktorzy nie wypowiadają słów charakterystycznym tonem scenicznym, więcej mówią niż grają. Jest ci­cho, spokojnie, intymnie. Tylko co jakiś czas akcja przyspiesza, ktoś krzyczy, wydarzenia na chwilę zaczynają toczyć się szybciej. Tak jak wtedy, gdy w za­kończeniu drugiego aktu Voss, powodowany jakimś niewyjaśnionym wewnę­trznym impulsem, rzuca się ku szafie, przesuwają w inne miejsce, aby za chwilę z powrotem wrócić do "normalności". Przedstawienie to jest mi szczególnie bliskie właśnie dlatego, że opowiada w prawdziwy sposób o życiu niescenicznym, prawdziwym. Lupa odważnie wprowadził do swojego przedstawienia cytaty naturalistyczne - jedzenie obiadu, palenie papierosów, tłuczenie na­czyń. Odbieram to jako próbę ocalenia godności życiowego banału. Niezliczo­na ilość drobnych, nieistotnych czynności, słów i gestów była dla mnie najcen­niejszym elementem tego spektaklu.

Lupa obnażył naszą codzienność. Kiedy przyjrzałam się pozornie nudnemu, banalnemu światu Ritter, Dene i Vossa okazał się on dramatyczny i śmieszny. Wypełniają go powtarzalne gesty i dręcząca samotność.

Ritter pije wino, pali papierosa za papierosem, bezmyślnie przegląda ga­zety; Dene krąży między kuchnią i pokojem, układa z pedanterią zastawę i sztućce... Ciągle te same rozmowy i kłótnie. Nieustannie mówi się o doktorze Frege, przepisywaniu książek, kalesonach, podgrzewanych obiadach. Te z po­zoru nieciekawe dialogi i czynności miały w przedstawieniu Lupy wielką siłę, zaangażowały wszystkie moje emocje - rozbicie talerza nabrało wymiaru katastrofy, wkładanie kalesonów stało się bluźnierczym aktem, jedzenie obiadu - pełnym napięcia widowiskiem. Jedna scena szczególnie utkwiła mi w pa­mięci. Dene, przy obiedzie, zanim ośmieliła się po raz kolejny wymienić w obecności brata nazwisko doktora Frege, przezornie położyła mu na talerzu pączek. Był w tej scenie ton autentycznej czułości, nadzieja, że wreszcie - przy pączkach - zapanuje między rodzeństwem zgoda. W tym niepozornym geście kryła się dla mnie jedna z najgłębszych prawd o naszym życiu, o po­trzebie współistnienia, przezwyciężenia samotności. "Rodzeństwo" Bernharda to sztuka o trójce udręczonych ludzi nie mogących się porozumieć, ale ich losy są dla mnie fragmentem większej całości, prawdy o życiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji