Artykuły

Aleksandra Bednarz: Aktorka w poprawczaku

- Zajęcia w poprawczaku w Falenicy otworzyły mi oczy na wiele spraw i wiele mnie nauczyły. Myślę też, że udało się zbudować fajne relacje z dziewczynami i że nasz team współpracowników absolutnie się sprawdził. Nie wyobrażam sobie tej pracy bez którejś z osób zaangażowanej w spektakl i cały projekt - mówi Aleksandra Bednarz, aktorka Teatru im. Horzycy w Toruniu.

Grzegorz Giedrys: Ostatnio mocno się zaangażowałaś w różne działania edukacyjne. Teraz miałaś premierę w zakładzie poprawczym w Falenicy, a wcześniej prowadziłaś akcję plastyczną na wsi. Dlaczego zapracowana aktorka decyduje się na tego rodzaju projekty?

Aleksandra Bednarz: W pewnym momencie poczułam, że w teatrze czegoś zaczyna mi brakować. Zorientowałam się, że zazdroszczę swoim kolegom, którzy biorą udział w międzynarodowych projektach artystycznych. I stwierdziłam, że też tak chcę. Najpierw siedziałam i jęczałam pod nosem, że dlaczego ja tak nie mam. A później wpadłam na pomysł, że przecież mogę to zrobić sama i zaczęłam pracować. Musiałam najpierw od zera nauczyć się, jak zdobywać pieniądze na realizację pomysłów i jak pisać wnioski, bo zupełnie nie miałam takiego doświadczenia i umiejętności.

Aktorzy zatrudnieni na stałe w teatrze na ogół są zajęci pracą na scenie.

- No chyba że ktoś musi łatać dziury w budżecie. Aktorzy wtedy najmują się w reklamie, czytają audiobooki, prowadzą różne imprezy. Pieniądze są dla mnie ważne, ale staram się nigdy nie zapominać o tym, co najważniejsze - spotykaniu z człowiekiem. Fajnie też jest współpracować z artystami, z którymi ma się na to ochotę.

Co to znaczy?

- Będąc etatowym aktorem, nie masz wyboru, z kim pracujesz. Przychodzi reżyser, scenograf, kompozytor i jesteś na nich w pewnym sensie skazany. A ja pomyślałam, że chcę pracować z ludźmi, których lubię i którzy mnie inspirują. Co wcale nie oznacza, że w teatrze jestem otoczona ludźmi nieinspirującymi. Zauważyłam jednak, że takich inspiracji na scenie zaczęło mi brakować i że chciałabym więcej. Owszem, spotykam się ze świetnymi twórcami, ale potem często niewiele we mnie zostaje.

Jakich ludzi sobie dobrałaś?

- W naszej akcji w poprawczaku w Falenicy pracuje Patrycja Płanik - znakomita artystka wideo, która współtworzy taneczny Matt Projekt. Jest jeszcze Ania Sąsiadek - tancerka i choreografka, która była solistką w Teatrze Wielkim w Warszawie. No i Maciej Zakrzewski, którego toruńscy widzowie mogą znać jako autora muzyki do spektaklu "Rosencrantz i Guildenstern nie żyją".

Patrycję znam jeszcze ze studiów, ale nigdy nie miałam okazji z nią współpracować. Anię poznałam na organizowanych przez Mikołaja Mikołajczyka działaniach w Zakrzewie. Od razu poczułam, że to świetna dziewczyna. Przy projekcie "Lato w teatrze w Rycerce Górnej" współpracowałam z Liubov Gorobiuk, która także zajmuje się wideo - przed rozpoczęciem akcji właściwie jej nie znałam. Pierwszy raz spotkałyśmy się na stacji kolejowej, ale i tak przez telefon poczułam, że się dogadamy.

Nikt z kolegów nie zastanawiał się, dlaczego Aleksandra Bednarz pracuje z amatorami?

- Nie znoszę słowa "amator". To, że ktoś nie jest etatowo związany z aktorstwem nie znaczy, że jest amatorem. Wydaje mi się, że dla osób, z którymi działam przy projektach edukacyjnych, praca na profesjonalnej scenie wydałaby się totalnie nudna, za mało kreatywna i za bardzo rzemieślnicza.

Gdy braliśmy udział w akcji "Lato w teatrze" w Rycerce Górnej m.in. z Tomaszem Mycanem z Teatru Horzycy i Piotrem Dąbrowskim, niegdyś związanym z Toruniem, szukaliśmy sposobu, aby otworzyć dzieciaki na nowe inspiracje. Zrozumiałam, że teatr w małych miejscowościach kojarzy się z zapyziałą salką ze starą zakurzoną kotarą. Miałam wrażenie, że można dzieciakom pokazać, że teatr to przede wszystkim jest niezła zabawa, można się wiele nauczyć, a przede wszystkim, że to znakomite narzędzie do budowania relacji z drugim człowiekiem.

I udawało sieje nawiązać?

- W Rycerce to się wspaniale udało. Dzieciaki co chwilę piszą do nas na Facebooku i dopytują się, kiedy wrócimy. Sama wróciłam tam raz - realizowałam swoje stypendium w programie "Aktywność obywatelska", finansowane przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Etno Street Art polegał na tym, że dzieciaki w trzech małych miejscowościach na warsztatach robią szablony i później przygotowują murale inspirowane sztuką ludową. W Rycerce Górnej pomalowaliśmy sześć przystanków autobusowych, zostały nam jeszcze remiza i stacja kolejowa. Na pewno tam wrócę.

Praca w teatrze to sztuka wysoka. A tu schodzisz do tzw. ludu.

- Tak o tym nie myślę. Rok temu w wakacje pojechałam do Zakrzewa do Mikołaja Mikołajczyka, który w Domu Polskim pracuje z seniorami z zespołu śpiewaczego Wrzos. Zrobił dwa spektakle, a gdy ja przyjechałam, mieli próby do trzeciego. Wybrałam się tam na dwa tygodnie przed premierą - tak naprawdę zobaczyć, co robią, jak tam jest. Ale tak się stało, że zupełnie naturalnie weszłam w ten spektakl i później w nim zagrałam.

Czułam, że to, co tam się dzieje, jest dla mnie niezwykle ważne. Ostatni tydzień przed premierą był pełen niesamowitych wzruszeń. Widziałam, ile radości dajemy sobie nawzajem. Reakcje pojawiały się od razu. Szłam do sklepu i od razu wszyscy pytali mnie o spektakl. Duża też w tym zasługa Barbary Matysek-Szopińskiej i Henryka Szopińskiego, którzy bardzo dbają o to, aby kultura, która u nich gości, to nie było disco polo. Tam wszyscy żyją spektaklami Mikołaja. A w teatrze, gdzie jest sztuka wysoka, nie zawsze od razu masz taki zwrot.

Teraz miałaś premierę spektaklu w zakładzie poprawczym w Falenicy.

- Ideą tego projektu są warsztaty teatralne i stworzenie spektaklu. Wielokrotnie myślałam, że to mój projekt życia i że jak to przetrwam, to przetrwam wszystko (śmiech). Aż nie mogę uwierzyć, że ta premiera się odbyła.

Udało się?

- Dziewczyny wypadły wspaniałe. Było dużo improwizacji. Spektakl

był bardzo chaotyczny, poskładany z wielu elementów, które wydarzyły się w trakcie zajęć. W zasadzie to nawet nie spektakl, ale bardziej instalacja interaktywna - dużo w nim wideo, tańca i piosenek. Jest w stu procentach opowieścią o dziewczynach i ich rzeczywistości. Tu nic się nie trzyma kupy. Jest chaos. Chaos tego miejsca. Chaos dziewczyn i mój własny. Na pokazach mieliśmy owacje na stojąco, było mnóstwo wzruszeń, łez i nawet usłyszałam, że "to najlepsza premiera sezonu". Bardzo chciałabym, żeby udało się to jeszcze pokazać i dać dziewczynom możliwość zagrania dla większej publiczności. Ale to na pewno będzie już inny spektakl niż premiera.

Jak wyglądały próby?

- Było naprawdę różnie. Zaplanujesz sobie cały dzień pracy, a później okazuje się, że twoje plany nie mają w ogóle żadnego punktu wspólnego z rzeczywistością. A druga rzecz jest taka, że jednego dnia jest OK, wszystko żre, a następnego dnia na zajęcia przychodzi jedna albo dwie osoby. Przed premierą kilkakrotnie trzasnęły drzwi i padł słynny już tekst "Ja w tym nie gram" (śmiech). Praca w takich warunkach to prawdziwy rollercoaster, ale też większa radość i satysfakcja, kiedy się uda i wszystkie dziewczyny występują.

Z czego się bierze ta huśtawka nastrojów?

- Nie wiem. Mam wrażenie, że tam jakoś inaczej płynie czas. Poza tym dziewczyny mają wiele zajęć. Wszyscy myślą, że one tylko bezczynnie siedzą, a prawda jest taka, że mają dzień przeładowany różnymi zajęciami. Są dyżury, dziewczyny sprzątają, uczą się. I to normalne, że czasami im się nic nie chce.

Co ciebie spotkało podczas tych zajęć?

- Nasze relacje rodziły się w trochę przyśpieszonym tempie, bo mieliśmy mało czasu na realizację - mogłam z nimi spędzić zaledwie dwa i pół miesiąca. W poprawczaku wszystko dzieje się naprawdę wolno. Długo się zdobywa zaufanie. Mam wrażenie, że dziewczyny na początku sprawdzały nasze granice, testowały nas, na ile mogą sobie pozwolić i jak wiele trzeba, żebyśmy wymiękli.

Jak ci się udało zdobyć ich zaufanie?

- To poszło naturalnie. Staram się działać zgodnie z intuicją, bo to mnie nigdy nie zawodzi. Na początku ustaliliśmy ze współpracownikami, że nie będzie sytuacji, że ktoś jedzie na zajęcia z dziewczynami sam. I zaraz później sama prowadziłam zajęcia. Nie miałam żadnych problemów. Zauważyłam jednak, że zdarza się w ośrodku, że nie traktuje się tych dziewczyn poważnie. Kiedyś zadzwoniłam do zakładu, że właśnie jadę na zajęcia, ale utknęłam w korku i się spóźnię. Poprosiłam, aby ktoś w moim imieniu przeprosił dziewczyny. I wyobraź sobie, że nikt nie przekazał im mojej wiadomości. To mnie zupełnie wyprowadziło z równowagi. Żaden człowiek nie zasługuje na to, aby nie informować go o tak podstawowych sprawach. Nie wiem, czy to wina systemu, człowieka, czy może innych czynników. Wychodzę z założenia, że każda z tych dziewczyn to zupełnie odrębna jednostka, która ma własne doświadczenia i emocje.

Zauważyłam to, kiedy włączyłam im zmontowany klip piosenki "Sweet Dreams" w wersji Marilin Manson, którą dziewczyny nagrały. Gdy zobaczyłam radość na ich twarzach, myślałam, że zacznę płakać ze wzruszenia. One były całkowicie zaskoczone tym, co zobaczyły. Nie wierzyły własnym oczom, że na tym klipie to rzeczywiście są one.

Nie bałaś się o swoje bezpieczeństwo? Część z tych dziewczyn popełniła poważne przestępstwa albo ma problemy z agresją.

- W ogóle mi przez myśl nie przeszło, że one mogą mi cokolwiek zrobić. Może pierwszego dnia nie wiedziałam, z czym się mierzę. Nie chciałam, żeby te zajęcia były obowiązkowe, aby dziewczęta do czegokolwiek przymuszano. I tak naprawdę nie miałam obaw, że coś może mi się stać. Umówiłyśmy się na samym początku, że musimy starać się ze sobą nieustannie rozmawiać, że komunikacja to sprawa najważniejsza. I że zrozumiem, jeśli ktoś przyjdzie na zajęcia zdenerwowany, bo coś go wcześniej wkurzyło. Ale jak o tym będę wiedziała, mogę zwrócić uwagę, że należy kogoś dziś oszczędzać. Były takie sytuacje, gdy dziewczyna mi mówiła, że coś ją wkurzyło i zapytała, czy może poskakać na skakance. "Jeśli ci to pomaga, skacz" - powiedziałam. Innym razem ktoś przyznał, że gdy się czuje gorzej, to rysuje. "Bierz kartkę i rysuj" -poradziłam.

Nigdy nie miałaś wątpliwości w związku z tym projektem?

- Był taki dzień, gdy po zajęciach siedziałam w samochodzie i chciałam to wszystko rzucić. Pomyślałam, że zupełnie nie wezmę za to odpowiedzialności finansowej i merytorycznej. Że to koniec. Minął dzień i stwierdziłam, że muszę to doprowadzić do finału, bo myślę o ucieczce. Zrozumiałam też, że w każdej z tych dziewczyn drzemie nieprawdopodobny potencjał. Tak naprawdę nie wiem, za co większość z nich tam się znalazła. Niektóre same mi coś o sobie opowiadały, niektóre coś mi sugerowały między słowami. Są dziewczyny, które świetnie śpiewają, inne znakomicie rysują. Widać, że mają wielką wrażliwość i marzenia. Ula chce polecieć do Tokio, Ola otworzyć zakład fryzjerski, Gosia projektować gry komputerowe. Są normalnymi nastolatkami. I to nie ich wina, że w większości nie doświadczyły tego, co powinno otrzymać każde dziecko - bezwarunkowej miłości. Wiele z nich naprawdę jest ciężko doświadczonych przez życie.

A większość społeczeństwa uważa, że nie ma już dla takich ludzi ratunku, że

należy ich izolować jak najdłużej.

- Zakład w Falenicy jest miejscem, z którego 90 procent dziewczyn nie

ma później konfliktów z prawem, nie kończy w więzieniu. Romuald Sadowski, dyrektor tego ośrodka, to cudowny człowiek, który wierzy, że nikt nie jest z gruntu zły i że w każdym jest piękno i dobro. I na tym należy się skupiać. Nie mam złudzeń - nie zmieniliśmy życia tych dziewczyn. Dla mnie najważniejszą sprawą była radość na ich twarzach. Jeżeli choć przez chwilę poczuły się szczęśliwe, to jest absolutny sukces.

11 listopada na stacji Falenica pokazaliśmy publiczności scenę z "Iwony, księżniczki Burgunda" Witolda Gombrowicza. Przedstawiono nas jako zespół z zakładu poprawczego. Gdy skończyliśmy grać, zapadła cisza. Brawo!, krzyknęłam i dopiero wtedy zaczęły się oklaski.

Dlaczego?

- Naprawdę nie wiem. Może dlatego, że młodych ludzi z poprawczaka traktuje się jak kogoś gorszego? Że to jakieś widowisko? One później mnie zapytały, dlaczego widzowie nie klaskali. Próbowałam łagodzić sytuację, tłumaczyłam, że być może nie zauważyli w porę, że spektakl się skończył.

Szczerze? Chciało mi się wtedy płakać. Ludzie są bardzo uprzedzeni i napchani stereotypami. Nie mam zamiaru bronić tych dziewczyn mówiąc, że nie zrobiły niczego złego i siedzą tam za nic. Ale czy powinniśmy skupiać się na czyichś złych czynach, a nie na tym, co w człowieku dobre? Tylko te jasne strony naszego życia dają nam w przyszłości napęd do działania.

Jak myślisz, czy te doświadczenia budują ciebie jako aktorkę?

- Na pewno rozwijają wyobraźnię, bo musisz wejść w nowe sytuacje i zupełnie inne buty. Zajęcia w poprawczaku otworzyły mi oczy na wiele spraw i wiele mnie nauczyły. Myślę też, że udało się zbudować fajne relacje z dziewczynami i że nasz team współpracowników absolutnie się sprawdził. Nie wyobrażam sobie tej pracy bez którejś z osób zaangażowanej w spektakl i cały projekt.

Myślę też, że każde doświadczenie mnie buduje jako człowieka, a to z kolei jako artystkę. Co z tego będzie dla mojego aktorstwa? To się pewnie zaraz okaże, o

***

Aleksandra Bednarz

Aktorka, animatorka kultury. Prowadzi różnego rodzaju inicjatywy artystyczne i edukacyjne. Absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Lodzi. Absolwentka Akademii Animacji Antydyskryminacyjnej w grupie Street Art/Graffiti. Laureatka nagrody ministra kultury i dziedzictwa narodowego w konkursie na wystawienie polskiej Sztuki Współczesnej, stypendystka resortu kultury. Na stałe związana z Teatrem Wilama Horzycy w Toruniu, współpracuje także z Teatrem Polskim w Poznaniu, Teatrem Polskim w Bydgoszczy, Domem Polskim w Zakrzewie i Zakładem Poprawczym w Falenicy. Jej debiut filmowy to wielokrotnie nagradzany na festiwalach film "Druciki" w reżyserii Aleksandry Gowin i Ireneusza Grzyba. Za tę rolę otrzymała m.in. nagrodę im. Jana Machulskiego dla najlepszej aktorki. Zagrała w filmach: "Z miłości", "Cudowne lato" i "Płynących wieżowcach".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji