Artykuły

Teatr Dramatyczny

Gazetka, którą w partyzanckim oddziale redagował Tadeusz Różewicz, nosiła tytuł "Głos z krzaka". A rozmaite krzaki rosły już w naszej literaturze, łącznie z tym płomienistym, zza którego wy­chylał się Bóg, by spojrzeć na krzy­czące o Polskę i zapytać ich o ja­ką krzyczą. I nie należy może się dziwić pierwszym odczytywaczom "Spaghetti i miecza", że trochę ich uwiodła sugestywność tej ostatniej wizji. Nie należy dziwić się bowiem w napisanej przed paru laty kome­dii Różewicza napotykamy pełny niemal rejestr spraw i sytuacji, które by próbę podobnej interpre­tacji uwierzytelniały. Narodowe mi­tologie, bohaterszczyzna, Zaduszki; nieudany heros, chłopek w parcia­nej siermiędze. Chopinowskie ma­zurki, bimber i somnambuliczny pląs a la "Wesele". Odczytywacze sprawy rejestrowa­li, potem dyskretnie - acz z peł­nym szacunkiem wobec osoby au­tora - wyrazili swoją dezaproba­tę. I znów: nie należy się im dzi­wić, rzecz bowiem istotnie wyda­wała się wtórna, a nawet fakt, iż autor ubrał się w kostium kabare­towy i pływa z bohaterami swej sztuki weneckim vaporettem, nie­wiele tu ratuje, zważywszy na światobórcze tradycje STS-u i "Przygodę florencką" Ludwika Hieronima Morstina. Zastanawia przecież spokojny upór, z jakim przeciwko podobnym próbom interpretacji jego sztuki występuje sam Różewicz. W krót­kim tekście, zamieszczonym w pro­gramie warszawskiej premiery "Spaghetti i miecza" pisze on: "Sztuka jest nie tylko komedią o kombatantach, partyzantach i Wło­chach, ale również o skowronkach, jedzeniu spaghetti, listach Chopina itd.". Sformułowanie przekorne, spróbujmy przecież pójść jego śla­dem. Odrzućmy wstępną parabolę - bo jeśli nie o kombatantach, to na pewno i nie o skowronkach, jeśli nie o partyzantach, to również nie o makaronie - by zatrzymać się przy ostatnim słowie Różewiczowskiego odwołania: "itd". Jego ironiczną enigmatyczność rozjaśnia nieco Różewicz, gdy pisze dalej: "Śmiech to zdrowie, śmiejmy się więc z siebie i innych".

Szukając owych "innych", schyl­my się raz jeszcze nad tekstem "Spaghetti i miecza". Utworu istot­nie innego niż cała dramaturgia Tadeusza Różewicza. Jest tu zarys, tak mu obcej, akcji. Zarys, bo roz­pływa się ona w natłoku mikroskeczów, ale i ich wyzywająco kaba­retowa forma obca jest przecież jego finezyjnej poetyce. Inni są też bohaterzy: stracili swą dawną nie­skrępowaną imieniem bezcielesność, ich kontury obrysowane są dokład­nie groteskową kreską plakatu. In­ne są też czynności: konkretne i coś przypominające. Tylko czy som­nambuliczny taniec, zespalający po­rucznika Ogórka z Kapralem Woje­wodą jest rzeczywiście rodem z "Wesela"? Prędzej z "Zabawy", za­powiadać może również "Tango". Siermiężny Janko Muzykant uciekł z wsiowego pleneru "Indyka", a Pułkownik Sroka jawi się podczas kombatanckiego tanga niczym stu­letni Ordon w finale "Śmierci po­rucznika". Wszystko zatem będąc inne, jest po prostu cudze. Przy tym właściciel tych inności jest zawsze jeden i ten sam. "Spaghetti i miecz" zyskuje swój pełny wy­miar dopiero i jedynie wówczas, kiedy spojrzymy nań jako na pastiche, zbudowany na motywach z dramaturgii Sławomira Mrożka. Bliski tego odczytania musiał być również reżyser warszawskiego przedstawienia, Witold Skaruch. Świadczy o tym kompozycja licz­nych mise-en-scéne. korespondują­cych jawnie z Mrożkowymi pierwo­wzorami. Chociażby rozsadzenie kombatanckich wspominkarzy (Ja­rosław Skulski, Zygmunt Kęstowicz, Jarema Stępowski, Stefan Sródka) w pozach, przypominających do złudzenia otępiały bezruch Wieśnia­ków w intermediach "Indyka". O jeden drwiący akord uszlachetnia jeszcze te analogie Mieczysław Milecki. W swej znakomitej interpre­tacji roli Pułkownika parodiuje on nie tyle swego bohatera, co zestaw chwytów, jaki w identycznych sytu­acjach używali jego aktorscy po­przednicy. Każdy przerysowany gest Mileckiego, każda modulacja głosu posiada tę wyzywającą swobodę, którą daje aktorowi jedynie świadomość tego, że cel jego ataku jest podwójny. Że gest i ton muszą przedrzeć się przez łatwy śmiech widza, by po śmiechu wywołać przecież refleksję. O obowiązku re­fleksji przypomina widzowi również scenograf. Wibrująca spirala, jaką w tle dekoracji umieścił Jan Ko­siński przekreśla swą irytującą oko agresywnością dosłowny sens tego, co dzieje się na scenie, każe szu­kać gdzie indziej właściwego punk­tu odniesienia do dziejących się spraw.

Ostatnia scena "Spaghetti i mie­cza": Pułkownik Sroka w asyście wojennych komiltonów słucha big-beatowych wyznań współczesnej młodzieży. Tu analogie z finałem "Śmierci porucznika" stają się już bezsporne. A jednocześnie pastiche nabiera niedwuznacznie posmaku polemiki. Różewicz łamie rytm dra­matu, dialog zastępuje poezją. Jej strofy śpiewa młodzież, zatem w modnym wydaniu ye-ye. Ale śpie­wa ją młodzież, w którą poeta chce wierzyć, zatem gitarowe akordy wtórują słowom układającym się w sens tyleż przekorny, co na swój sposób pozytywny: nie należy od­bierać dziejom ostatniego łuta me­tafizyki, bowiem bez niej będą co prawda wytłumaczone, ale tylko z nią są logiczne. Idea zaczerpnięta z Hegla, nic dziwnego więc, że kon­trowersyjna. Kontrowersyjny ów filozof wypowiedział przecież po­gląd,który rozpatrywany w kon­tekście konkretnej polemiki litera­ckiej wart jest uwagi: "Wtedy tylko myśli nasze są prawdziwe, gdy wyrastają z nich następstwa nic nie niszczące, a potęgujące coś w życiu zbiorowym naszego społeczeństwa". I tym cytatem z "Fenomenologii ducha", przyznającym metafizyce w szczególnych przypadkach prawo obywatelstwa, wracamy prosto pod płomienisty krzak, spoza którego wychyla się Bóg-Słowacki, by spy­tać: "Więc jaka Polska, proszę towarzyszy?".

Nie sposób uciec z kręgu narodo­wych czarów...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji