Artykuły

Gall, Hübner, Hebanowski, Nowak i inni

Reżyser Tadeusz Minc nigdy nie był zadowolony ze swojej pracy. Zdarzało się, że jednego dnia zachwycał się grą aktora, a drugiego dnia łapał się za głowę i jęczał: - Przecież to zupełna bzdura, co pan robi! Pan wie, jak by tę rolę zagrał Wołłejko? Ale pan? Nie! Szkoda czasu!... No, niech pan gra! Niech pan gra i tak z tego nic nie wyjdzie! Przecież tu nikt nie rozumie tego, co mówi! W tekście jest wszystko powiedziane! Po co jeszcze grać? Wystarczyłoby powiedzieć sam tekst. A nawet po co mówić? Niech by publiczność przeczytała sobie tekst i na tym koniec! - Lucyna Legut, emerytowana aktorka Teatru Wybrzeże, z przymrużeniem oka opowiada Dziennikowi Bałtyckiemu o gdańskich dyrektorach.

Rozmowa z Lucyną Legut [na zdjęciu] - aktorką i skandalistką:

Dyrektor Maciej Nowak kończy w czerwcu swoje urzędowanie. Toczy się batalia o nowego, dwudziestego trzeciego dyrektora teatru Wybrzeże. A propos Nowaka... Trzy lata temu wzięła z nim pani ślub!

- Nic wtedy śmiesznego się w teatrze nie działo, to postanowiłam coś z tym zrobić... Kiedyś jako aktorka tej sceny co rusz robiłam jakieś dowcipy... Maciej Nowak. Właściwie to nawet mogłabym z nim związać swoje życie, gdyby tak dużo nie jadł! Nie starczyłoby na niego mojej emerytury! Ale miewał bardzo szalone pomysły, a ja lubię ludzi z fantazją. Wzięłam z nim ślub, całkiem osobisty, który sama nam udzieliłam. Małżeństwo nie zostało skonsumowane, więc bez kłopotu udzieliłam nam rozwodu.

Pierwszym po wojnie dyrektorem gdańskiej sceny był Iwo Gall.

- W Krakowie miał swoje Studium Aktorskie, w którym znalazła się także moja siostra Ludmiła. Pojechałam do niej. Akurat był to dzień, gdy czeredka studiujących u Galla młodych ludzi, pobierała lekcje pływania w YMCA. Weszłam do pływalni. W basenie moczyły się rusałki Galla, a nad basenem, na marmurowych płytkach, stał fotel. W nim, królewskiej pozie, spoczywał rozparty, jak monarcha, król Iwo Gall. Czarna peleryna, niczym królewskie odzienie, zarzucone w tył, na poręcz fotela, na szyi biały, jedwabny szalik, przerzucony jednym końcem na plecy, mina dobrotliwego monarchy. Co chwilę któraś z rusałek podpływała do swego władcy, na moment opierała się o brzeg basenu, aby przesłać uśmiech monarsze, strzepnąć z liczka krople wody i znów zanurzyć się w fale. Basen w YMCA wykąpał wielu wybitnych artystów, jak Henio Tomaszewski, Bronek Pawlik, Basia Kraftówna, Zosia Perczyńska, Iza Wilczyńska, no i moja siostra. Gall większość swoich aktorów zabrał do teatru na Wybrzeże, gdzie też był władcą absolutnym.

Wielcy dyrektorzy gdańskiej sceny różnie reagowali na premierę we własnym teatrze. Marek Okopiński zwykle w ogóle wtedy do teatru nie przychodził. Jerzy Goliński pojawiał się w swetrze. A słynący z elegancji Zygmunt Hübner w wyjściowym garniturze, w kolorze mlecznej kawy, i w błękitnej koszuli. Dyrektor Biliczak przychodził w czym, przepraszam?

- Biliczak pasjonował się sportem. W jednym z żartów napisałam o nim: Dobry dyrektor to taki, który interesuje się sportem. Jeżeli nawet położy teatr, to zawsze jeszcze może go przerobić na halę sportową. Biliczak nie był ani dowcipny, ani szalony, chociaż raz zaprosił mnie do lokalu, co było absolutnym szaleństwem, bo był szalenie oszczędny. Najlepszy dowód, że przez całe lata nie dawał mi podwyżki przez co moją emeryturę sprowadził na samo dno. Nawet wykręcał żarówki w garderobie, żeby nie świeciły się po próżnicy! Na premierę dyrektor Biliczak przychodził po prostu porządnie ubrany. Nie wyróżniał się niczym. Był wściekle dokładny i punktualny.

- Stanisław Hebanowski. Poeta i filozof. Jego zawsze za krótkie spodnie pokazywały światu chude, gołe kostki. Za nim paradował z teczką jego "sekretarz" Waldi...

- Stulek Hebanowski wbił mi się w pamięć, miedzy innymi dlatego, że przez tydzień mieszkałam w jego domu. Ile razy człowiek chciał wejść do łazienki, zawsze zastawał tam Stulka, jak siedział w wannie, na krzesełku i mocząc nogi, robił swoje przekłady. W Stulku Hebanowskim nie byłabym w stanie się zakochać. Nie tylko dlatego, że nie miał krzty urody, co dla mnie nigdy nie było najważniejsze, ale Stulek wyróżniał się tak skomplikowanym sposobem mówienia, że chyba nigdy nie byłby w stanie wyrazić kobiecie swojej miłości. Może by mu się to udało, gdyby swoje uczucia mógł przełożyć z innych uczuć, tak jak to robił w literaturze.

No, ale w Zygmuncie Hübnerze kochały się wszystkie babki w teatrze... Od sprzątaczek po artystki!

- I ja byłam zakochana na śmierć! Patrząc mu w oczy, aż słabłam. Nie zauważyłam jednak, aby on słabł, chociaż mu się podobałam, bo nawet gdy już mieszkał we Wrzeszczu, zaprosił mnie na "seans filmowy", ale nie do kina... Nie wiem czy później interesował się robieniem zdjęć, wówczas zrobił kilkanaście moich portretów. Mam je do dzisiaj. Skończyło się wyłącznie na fotografowaniu. Niestety.

Był ponoć nieprzyzwoicie kulturalny...

- Był KIMŚ. Jako dyrektor artystyczny i reżyser nie bał się angażować innych reżyserów, ze znakomitą renomą. Gdy sam reżyserował miał zwyczaj prowadzić próby, tłumacząc o co mu chodzi. Nie wskakiwał na scenę i nie próbował grać każdej postaci, co by skróciło mękę dochodzenia do roli niektórym aktorom. Próby odbywały się bez przekleństw i obelg, jako że Hübner był człowiekiem aż do niemożliwości dobrze wychowanym. A jednak potrafił zrobić nie jeden interesujący spektakl. Szczególnie zapisał się w mojej pamięci przez wydarzenie ze spektaklem "Szewcy". Spektaklu nie puściła cenzura, bo roiło się w nim od różnych aluzji. W efekcie wezwano cały zespół i Hübnera do Komitetu. Zażądano, aby zmieniono pewne szczegóły w spektaklu. Hübner powiedział, że absolutnie nic nie zmieni. Wpatrywałam się w niego z zachwytem. Był tak szalenie odważny i ogromnie mądrze mówił. Od tamtego dnia miał już u władz przechlapane.

Tadeusz Minc?

- Trudno było nie kochać się w Mincu. Nawet mi zaimponował tym, że się nie dał uwieść. Taki szlachetny... Przecież byłam niezłą szelmą. Niezwykły, wspaniały, utalentowany, a przy tym całkowicie nieodpowiedzialny. No można stracić głowę!

Jako reżyser Minc nigdy nie był zadowolony ze swojej pracy. Zdarzało się, że jednego dnia zachwycał się grą aktora, a drugiego dnia łapał się za głowę i zwinięty w krześle, jęczał: - Przecież to zupełna bzdura, co pan robi! Pan wie, jak by tę rolę zagrał Wołłejko? Ale pan? Nie! Szkoda czasu!... No, niech pan gra! Niech pan gra i tak z tego nic nie wyjdzie! W co ja się wplątałem? Przecież tu nikt nie rozumie tego, co mówi! W tekście jest wszystko powiedziane! Po co jeszcze grać? Wystarczyłoby powiedzieć sam tekst. A nawet po co mówić? Niech by publiczność przeczytała sobie tekst i na tym koniec! Minc mówił absolutnie wszystko, co mu w danej chwili przychodziło do głowy. Zdziwiłby się, gdyby mu zarzucono, że jest brutalny. Ale zanim by pojął swoje zdziwienie, już by zapomniał, że był zdziwiony.

Miał i on swoje dziwactwa?

- Cały czas urzędował w swojej zamszowej czapeczce, w kolorze cynamonu. To była piękna czapeczka. Pewien Szwed z obsługi sceny błagał Minca, aby mu sprzedał tę czapeczkę. Chciał sporo zapłacić. Minc mógłby sprzedać czapeczkę i kupić sobie w Polsce drugą i jeszcze by na tym nieźle zarobił. Ale nie sprzedał. Szwed nie mógł pojąć, dlaczego...

A Marek Okopiński? Co z nim?

- To był człowiek, który w ogóle nie miał żółci w sobie. Był mądry i wyrozumiały. Wydawało mi się zawsze, że on miał w sobie jakiś smutek. Chyba nie był szczęśliwy, więc nawet dziwne, że nie wyżywał się na aktorach...

Krzysztof Babicki. Ponoć obsypał panią kiedyś herbacianymi różami...

- W Babickim mogłabym się zakochać do utraty tchu i majątku, którego nie mam. Ale to już dla mnie nie były czasy, aby się w kimś kochać. Trzeba wiedzieć, kiedy należy zejść ze sceny miłości. Babicki był świetnym reżyserem. Najbardziej lubił duże sztuki, z ogromną obsadą, co niestety powoduje częste "trzęsienia ziemi" w teatrze, bo przecież w takiej sztuce "kobyle" nie może wszystko iść gładko, w każdym razie na próbach. A Babicki był nerwusem. Odbywały się końcowe próby do "Trojlusa i Kressydy". W klubie teatralnym wszyscy czekali, w kostiumach, na swoje wejścia. Nagle wszystkich wezwano na scenę. Reżyser Babicki szalał, bo premierę mieliśmy na karku, a tu ciągle wszystko było nie tak, jak on sobie wymarzył. A to muzyka szła za głośno, albo za szybko, to znów elektryk spóźnił się o sekundę ze światłem. Staszek Michalski za późno oparł głowę na poręczy krzesła, a Nowacki za wcześnie zadął w trąbę. Scenograf Ania Rachel ukradkiem opuściła miejsce na widowni i uciekła za kulisy. Wiadomo, że jeżeli Babicki nie będzie miał już komu przegryźć gardła, zabierze się za scenografa. I rzeczywiście... Kiedy weszła przepiękna Dorota Kolak, w karminowej sukni, z przeźroczystym pojemnikiem, w którym miał być żywy wąż, okazało się, że węża nie ma. Zaskroniec dostał bowiem zapalenia płuc i do dyspozycji był tylko boa dusiciel, który w żadnym wypadku nie zmieściłby się w pojemniku. Reżyser wezwał panią scenograf. Aniu! - krzyczał. - Nic mnie nie obchodzi, czy wąż jest na łożu śmierci, czy nie! Wąż musi być i koniec! Podczas gdy w reżyserze gasło życie, aktorzy urządzali sobie kpiny. Ktoś pytał: Czy ten wąż należy do ZASP? Bo jeżeli nie, to proszę nie umieszczać mojego nazwiska na afiszu! Nie będę grał z amatorem!

Ale Stanisława Michalskiego pani kocha do dziś!

- Nie było szans, aby się wepchnąć między jego wszystkie żony. Zawsze, zanim jeszcze pożegnał się z jedną żoną, już miał następną. Przy takim ścisku nie było szans myśleć o Stasiu, jako o ewentualnym celu do zakochania.

Najkrócej w teatrze rządził chyba Ali Bunsch...

- Kiedyś, w pracowni krawieckiej, usłyszałam gdy mówił o mnie do krawcowych: "Zróbcie jej w kostiumie jakiś dobry dekolt. Przecież ona w ogóle nie ma szyi! Jezu! Jaka to była kiedyś śliczna dziewczyna!". Czy można się zakochać w kimś, kto miał taką opinię o mojej szyi? U mnie z miejsca był przegrany! No, niechby on teraz zobaczył moją szyję!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji