Artykuły

Dlaczego nie wystawiają klasyki w teatrze

Mają moc wskrzeszania ducha. Widać to chociażby na przykładzie ogromnego sukcesu "Naszego Teatru" Barbary Dobrzyńskiej, wystawiającego w salkach parafialnych - polską klasykę. Wydaje się zatem, iż nadszedł najwyższy czas, aby przenieść wartościowe dzieła z "podziemia" na deski głównych scen w Polsce. Warunki po temu nareszcie zaistniały. A zatem - czekamy - pisze Agnieszka Żurek w Tygodniku Solidarność, na margnesie historii wystawiania "Dziadów".

Mają moc wskrzeszania ducha. Tworzą wspólnotę i wyznaczają jej jasny cel. Boją się ich ludzie źli, mali i nienawidzący wolności. 0 czym mowa? 0 wielkich dziełach polskiej literatury.

"Sztuka powinna obiektywizować rzeczywistość na tyle, aby jej opis był aktualny i za 50 lat. To znaczy poruszać podstawowe wartości moralne. Jeżeli ta rzeczywistość jest, delikatnie mówiąc, nie najlepsza, pewne rzeczy odbiera się ze zdwojoną silą. Na przykład twierdzenie, że twórczość Herberta jest twórczością polityczną, uważam za krzywdzące uproszczenie dla sztuki tego poety. To warunki niejednokrotnie pozwalającą tak interpretować, ponieważ broni pryncypiów, tego, co nazywamy człowieczeństwem. Nieprawdą jest, że pewne etapy naszej historii tracą swą aktualność. Są okresy, które dziś, w nowym wymiarze, eksponują swoje znaczenie, np. chrzest Polski..." - mówił w okresie stanu wojennego Przemysław Gintrowski, bard Solidarności.

Sztuka bywa niebezpieczna

W czasie tak niebywale trudnym dla Polski, mimo ryzyka i represji ze strony władz komunistycznych, poszukiwano instynktownie sztuki wysokiej. Teatr Domowy sięgał nie tylko po utwory satyryczne, w których bronią przeciwko przemocy stawała się ironia i szyderstwo, ale również po dzieła klasyczne. Ich wystawianie wiązało się ze sporym ryzykiem, groziło aresztowaniem. Władza wiedziała co robi, walcząc z ekspansją dzieł poruszających najwrażliwsze struny polskiego ducha. Dygnitarze partyjni zdawali się doskonale rozumieć rolę wspólnototwórczą dobrej literatury i teatru. Bały się również ponadczasowości wyrażanych w sztuce treści. Dobitnie pokazał to przykład "Dziadów" reżyserowanych przez Kazimierza Dejmka, których zdjęcie ze sceny dało początek protestom społecznym w '68 roku.

Antyradziecki Mickiewicz

Premiera sztuki odbyła się 25 listopada 1967 roku w Teatrze Narodowym. W roli Gustawa-Konrada wystąpił Gustaw Holoubek, zagrali także m.in. Kazimierz Wichniarz, Damian Damięcki, Lech Ordon i Jan Kobuszewski. Inscenizacja z miejsca wzbudziła niezadowolenie kierownictwa PZPR. Na reżysera nałożono obowiązek skrupulatnego odnotowywania reakcji publiczności. Spektaklu nie wolno było wystawiać częściej niż raz w tygodniu. Szczególnym dozorem objęto młodzież, teatr zobligowano do wprowadzenia limitów sprzedaży biletów uczniom i studentom. "Dziady" cieszyły się jednak taką popularnością, że kierownictwo partii zdecydowało się w końcu położyć temu kres. Dejmka wezwano tuż przed Bożym Narodzeniem 1967 roku na dywanik do KC, gdzie kierownik Wydziału Kultury zarzucił mu, że ta inscenizacja "Dziadów" jest "antyrosyjska, antyradziecka i religiancka". Towarzysz "Wiesław", czyli Gomułka, poszedł jeszcze dalej, określając przedstawienie jako "nóż w plecy przyjaźni polsko-radzieckiej". W końcu Ministerstwo Kultury i Sztuki zdecydowało o zawieszeniu wystawiania dramatu Mickiewicza. Ostatni spektakl odbył się 30 stycznia 1968 roku, gromadząc tłumy. Przerodził się w manifestację niepodległościową, w czasie której publiczność wznosiła okrzyki: "Wolna sztuka, wolny teatr!", "Chcemy Dziadów!" oraz "Niepodległość bez cenzury!". Spontanicznie uformowany po przedstawieniu przemarsz pod pomnik Adama Mickiewicza rozpędziła milicja, aresztując 35 osób za zakłócanie porządku publicznego. Studenci rozpoczęli wkrótce zbieranie podpisów pod petycją o przywrócenie "Dziadów", co dało początek szerszym protestom przeciwko władzy, nazwanej wówczas przez Stefana Kisielewskiego "dyktaturą ciemniaków".

To, że Adam Mickiewicz okazał się poetą "antyradzieckim" jest tyleż zabawne, co unaoczniające rzecz niezwykle istotną ponadczasowość i siłę oddziaływania prawdziwej sztuki. "Dziady" opowiadające o zmaganiu o wolność ducha, zachowanie tożsamości w warunkach zewnętrznego zniewolenia, kreślące wyraziste portrety przedstawicieli "Salonu" (pasujące jak ulał także do dzisiejszej rzeczywistości) - ludzi małych, owładniętych przyziemnymi ambicjami, kunktatorów, lizusów i zawistników - okazały się solą w oku przedstawicieli komunistycznego aparatu represji.

O potężnej sile oddziaływania Mickiewiczowskiego dramatu pisała w miesięczniku "Teatr" Marta Piwińska: "W części III przez całą długość sali biegnie podest. Jak tam, w przedsionku, stał ołtarz i stół. Wchodzimy na widownię, siadamy wokół tego podestu; wiemy, że za chwilę odbędzie się 'straszna ofiara', zostaną odegrane 'ojców dzieje' i wywołane duchy. [...] W złego pana mogliśmy nie wierzyć, ale w Nowosilcowa wierzymy. W Konrada także. I w rząd dusz. Lecz otoczeni jesteśmy kręgiem niewierzenia. Następuje przemieszczenie nie tylko fizyczne, lecz i psychologiczne publiczności, która zamienia się z 'ludem' - teraz on będzie stwarzał obcość, nie będzie się z publicznością solidaryzował. (...) I rzeczywiście, nim otoczy widownię historią - świstem bicza jadących na północ kibitek, który objeżdża salę i rontem więziennych straży - otacza ją dwoma innymi kręgami: obojętnością ludu i światem ducha. To, co tu będzie się działo, to nie jest nic: to tylko romantyczny sen, męczący, ciemny. To romantyczny sen, to świat, to wszystko; chóry aniołów, hordy diabłów, duch, wolność, irracjonalność, absoluty, nieskończoność. [...] Jesteśmy we władaniu dwóch światów; to znaczy, dwoma światami władamy, siły wyższe, Duchy, czekają. Tu, w 'bitwie myśli', waży się przyszłość, jeden człowiek waży losy świata" - pisze krytyk teatralna w 1976 roku. Mowa tu o kolejnej słynnej inscenizacji "Dziadów" zrealizowanej przez Konrada Swinarskiego. W Gustawa-Konrada wcielił się tym razem Jerzy Trela. Spektakl, w którym publiczność połączono z widownią specjalnym pomostem, aby niejako zaangażować ją w przeżywanie sztuki, skłonić do zweryfikowania własnych postaw, do odpowiedzenia sobie na pytanie o własne miejsce w zainscenizowanym dramacie, cieszył się niebywałą popularnością. "Dziady" Swinarskiego wystawiono na deskach Teatru Starego w Krakowie 269 razy. Ze sceny zdjęto je w 1983 roku.

Strach dziś chodzić do teatru

Od tamtej pory minęło ponad 30 lat. W tym czasie nie tylko "Dziady", ale i cała klasyka polskiej kultury wysokiej przeżyła - i niestety nadal przeżywa - niezwykle trudne czasy. Po rozkwicie wybitnych dzieł wystawianych konspiracyjnie w okresie stanu wojennego w salkach parafialnych i prywatnych mieszkaniach, nastąpił niebywały regres. Moda na szydzenie ze wszystkiego, co szlachetne i wysokie, znalazła odzwierciedlenie także i we współczesnym teatrze, nie omijając klasyki. "Marylin Monroe, niania Murzynka z 'Przeminęło z wiatrem' jako Rollisonowa, Ku-Klux-Klan, Martin Luther King, półnagi Konrad, czyli rockowy piosenkarz Jim Morrison ucharakteryzowany na Jezusa, a z głośnika słychać 'Wielką Improwizację' mówioną przez Gustawa Holoubka. Tak wygląda przedstawienie 'Dziadów' Adama Mickiewicza w reżyserii Radosława Rychcika (Teatr Nowy, Poznań). Dodajmy, że ten Rychcikowy bełkot otrzymał nagrodę. Za co? Jak widać, za wyrwanie arcydzieła Mickiewicza z 'polskich narodowych pęt' i umieszczenie w USA z m.in. murzyńskimi problemami. A oto inne 'frykasy'. Też 'Dziady', ale w całości (reż. Michał Zadara, Teatr Polski, Wrocław). Las, jakiś samochód na scenie, horror z duchami, wytatuowany Gustaw z irokezem na głowie (Bartosz Porczyk), nuda i bełkot" - podsumowuje tegoroczne Warszawskie Spotkania Teatralne Temida Stankiewicz-Podhorecka na łamach "Naszego Dziennika".

Hasło "nowatorska inscenizacja" ma dziś stanowić knebel dla tych, których razi wulgarność i tandeta. Tym, którzy nie mają ochoty oglądać np. scen kopulacji na deskach teatralnych, pozostaje np. ośmiogodzinne wpatrywanie się w kapiącą skądś wodę bądź wsłuchiwanie się w monotonny dźwięk symbolizujący "alienację człowieka współczesnego". Praktyka pokazuje jednak, iż człowiek współczesny nie szuka w klasyce teatralnej żadnej "alienacji", ale raczej wspólnoty. Widać to chociażby na przykładzie ogromnego sukcesu "Naszego Teatru" Barbary Dobrzyńskiej, wystawiającego - co symptomatyczne, znowu w salkach parafialnych - polską klasykę: Słowackiego, Mickiewicza, Wyspiańskiego, Hemara. Przedstawienia te gromadziły tłumy, wywoływały wzruszenia i owacje na stojąco. Wydaje się zatem, iż nadszedł najwyższy czas, aby przenieść wartościowe dzieła z "podziemia" na deski głównych scen w Polsce. Warunki po temu nareszcie zaistniały. A zatem - czekamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji