Artykuły

Wszystkich kochać nie potrafię

- Aktorstwo jest dla mnie jedną z najpiękniejszych sztuk. Pozwala własną ręką dotknąć serca człowieka - mówi WOJCIECH PSZONIAK.

Należy do czołówki polskich aktorów teatralnych i filmowych. Na świecie widzowie poznali go przede wszystkim dzięki roli Moryca w "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy. Ta postać dała aktorowi przepustkę do kariery na Zachodzie. Jest rodowitym lwowiakiem. Po ukończeniu krakowskiej PWST trafił do Starego Teatru, w którego zespole był jego starszy brat Antoni. W 1975 roku przeniósł się do Teatru Powszechnego w Warszawie. Od 1978 przebywa w Paryżu. U Wajdy zagrał też m.in. Robespierre'a, Korczaka. Często odwiedza Polskę. W ostatnim czasie w wielu polskich teatrach występuje gościnnie z monodramem "Belfer".

- Są ludzie, którzy od początku znajdują swoje miejsce na ziemi. Ja takim nie byłem - mówi. Nim postanowił zostać aktorem, imał się wielu zajęć. Rodzice przeżyli wojnę i zostali wyrzuceni ze swego ukochanego Lwowa. Jako malutki chłopak w jakiś sposób dojrzewał w tej atmosferze nieszczęścia, a także strachu. Którejś nocy przyjechało UB i aresztowało ojca bez żadnego powodu. Wywieźli go na półtora miesiąca nie wiadomo dokąd. Ojciec fatalnie zniósł rozstanie zeLwowem. Bardzo wcześnie zmarł. Matka musiała jakoś utrzymać dom, a miała trzech synów. Obaj bracia Wojciecha byli dużo starsi. - Musiałem już w tym wieku sam podejmować ważne decyzje. Czułem się sam. Od początku poszukiwałem własnej drogi i bardzo mocno starałem się zaakcentować, że nie chodzę w zaprzęgu.

Uważano go za dziecko trudne. Nie dostał się do liceum, więc mając 13 lat, chciał się usamodzielnić i w tajemnicy przed rodziną postanowił pojechać do Warszawy, by wstąpić do szkoły kadetów. Niestety, nie przyjmowano już nowych roczników. Ponieważ grał na skrzypcach, zaangażowano go do orkiestry wojskowej. W wojsku zetknął się z brutalną rzeczywistością, która była jednym wielkim koszmarem. - Większość ludzi, jakich tam spotkałem, uświadomiła mi, jaki na pewno nie chcę być. Czułem, że to nie jest mój świat. Były jeszcze inne życiowe zakręty. Przekonałem się jednak, że człowiek pragnie sam doświadczyć wielu rzeczy i niechętnie słucha rad innych dotyczących tego, co jest dobre, co złe.

Jest absolwentem krakowskiej PWST, ale zawsze buntuje się, kiedy mówią o nim "zawodowy" aktor. Nie lubi też określenia "profesjonalizm", bo łączy je z rutyną. Prawdziwa sztuka coraz bardziej kojarzy mu się z wiarą. Jest gdzieś - jego zdaniem - wspólne miejsce dla obu tych pojęć. Być może - jak twierdzi - chodzi tu o chęć doświadczania absolutu.

Pierwszą rolę filmową zaproponował mu Andrzej Wajda. Był nią Chrystus w głośnym filmie "Piłat i inni", opartym na motywach "Mistrza i Małgorzaty". - Dobiegałem trzydziestki, więc byłem niewiele młodszy od swego bohatera. Zapuściłem brodę i pomyślałem, że gdyby Pan Bóg mnie wybrał - mógłbym tak wyglądać - mówił "Rz". - Ale to było jedynie podobieństwo, ikonograficzne. Szybko uświadomiłem sobie, że mam zagrać Świętość. A to jest niemożliwe. Chrystus kochał wszystkich ludzi, ja tego nie potrafię, choć bardzo chciałbym. Próbowałem więc zagrać Czystość, coś, co jest bardzo trudne, ale czego nie można udawać. I kiedy np. mój bohater dostaje w twarz od Centuriona, potraktowałem to jak scenę, w której małe naburmuszone dziecko uderza matkę, bo ta nie chciała spełnić jego kaprysu.

Kiedy otrzymał propozycję zagrania postaci Janusza Korczaka, wyjechał na Korsykę, zabierając ze sobą wszystkie dostępne publikacje dotyczące tej postaci. Zwłaszcza dzienniki z getta. W pewnym momencie czuł się tak Bardzo "nasiąknięty" rolą, że przez trzy lata po nakręceniu filmu trudno mu było o niej mówić w wywiadach.

Często podkreśla, że role niosące taki ładunek emocjonalny, jak Chrystus, Korczak czy Robespierre w "Dantonie", wiele go kosztują. Stres koi muzyką i gotowaniem. Każdej roli towarzyszy bowiem jakaś wymyślona przez niego, wytrawnego kuchmistrza, potrawa.

Choć kilkakrotnie znajdował się nad przepaścią, udało mu się trafić w życiu na przewodników, którzy pomogli mu ominąć najbardziej niebezpieczne rafy.

-Tym ludziom naprawdę wiele zawdzięczam - przyznaje. - A są to bardzo różne postacie. Anna Zdobylak, moja nauczycielka, która obdarzyła mnie wielkim kredytem zaufania, polonista, który nauczył mnie mówić. Kiedy wraz z moim przyjacielem Andrzejem Barańskim zakładałem studencki teatr STEP przy Politechnice Śląskiej, spotkaliśmy Tadeusza Różewicza. Bardzo nam wtedy pomógł. Został opiekunem literackim naszego teatru. Traktowałem go jak swego ojca duchowego. Czytałem mu swoje wiersze, dużo dyskutowaliśmy. Różewicz zawsze odnosił się do mnie z wielką życzliwością. Szybko zauważyłem, że jest nie tylko wielkim poetą, ale przede wszystkim mądrym człowiekiem. Nie sposób wśród moich życiowych przewodników pominąć roli Konrada Swinarskiego czy Zygmunta Hübnera. Ale są też postacie całkiem anonimowe, choćby nasza gosposia Franciszka. Zawsze mówię o niej ze wzruszeniem. Takiej kultury, mądrości, a także godności życzyłbym wszystkim, którym się wydaje, że dobrze znają duszę człowieka.

Do dziś wielu widzów wspomina jego wspaniałe kreacje w Kabarecie pod Egidą, który w czasach PRL był nie tylko dla niego prawdziwą namiastką wolności i patriotyzmu.

- Mieszkając na Zachodzie, nigdy nie traciłem kontaktu z Polską. Tu ciągle mam mieszkanie, własny NIP i PIT. Tu mam przyjaciół. Rodzice wychowywali mnie w przekonaniu, że Polska jest najlepszym i najpiękniejszym krajem. Dzięki podróżom po świecie zrozumiałem, że to nie do końca prawda, że są kraje piękniejsze i zasobniejsze. Ale miłość do ojczyzny jest jak miłość do matki. Kochać ją trzeba i szanować za to, że jest. Im bardziej biedna i umęczona, tym większej wymaga miłości.

Pytany, co jest jego ziemią obiecaną, odpowiada niezmiennie: "Ja sam".

TVP Kultura, 26.02, g. 16.00

Jan Bończa-Szabłowski

***

Nieczynny oboista

Wojciech Pszoniak jest estetą. Szuka piękna we wszystkich sferach życia. Kocha elegancję w architekturze, modzie, kuchni. Miał mnóstwo propozycji do swojej ramówki w TVP Kultura, większość z nich stanowiły arcydzieła filmu. Jest zafascynowany Chaplinem i Keatonem, a także twórczością Bergmana, Wellesa, Felliniego i Tatiego. Podał też długą listę muzyków. "Sam grałem na oboju. Teraz jestem nieczynny. Tak naprawdę chciałbym być dyrygentem". Dlatego jego program będzie pełen muzyki: Pendereckiego, Lutosławskiego, Stańki, Davisa. Kolejna fascynacja aktora to artyści areny. "Kocham cyrk bezwarunkowo". O clownach mówi, że są protoplastami aktorstwa.

Marzena Podgórska

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji