Artykuły

Krwista, rajcowna rola

Z Jerzym Radziwiłowiczem, odtwórcą roli Miętusa w telewizyjnym spektaklu Ferdydurke z 1985 r, przy okazji obchodów Roku Gombrowiczowskiego w Gdyni rozmawia Katarzyna Fryc.

W miniony weekend [5/6. czerwca] w Teatrze Miejskim im. W. Gombrowicza w Gdyni - wybrzeżowym centrum obchodów Roku Gombrowiczowskiego - w ramach festiwalu "Dwa Teatry" zaprezentowano sześć telewizyjnych inscenizacji tekstów autora "Pornografii". Wśród nich spektakl "Ferdydurke" w reżyserii Macieja Wojtyszki zrealizowany dla Teatru TV w 1985 r. z Jerzym Radziwiłowiczem w roli Miętusa. Po prezentacji aktor spotkał się z publicznością.

Katarzyna Fryc: Od powstania telewizyjnej wersji "Ferdydurke" minęło już prawie dwadzieścia lat. Jak wspomina Pan tę realizację?

Jerzy Radziwiłowicz: Głównie jako fantastyczną zabawę. Bardziej zabawę niż ciężką zawodową pracę. Postać Miętusa, którego zagrałem, to wspaniały materiał na krwistą rolę pełną energii. Dla mnie materiał bardzo rajcowny, którym aktor doskonale może się pobawić. Choćby pojedynek na miny, który stoczyłem z Janem Fryczem... Podobała mi się w Miętusie jego bezpośredniość i naiwność w kontakcie ze światem. Dziś mam już dystans do tej postaci, której istotą było poszukiwanie formy dla siebie. A samo jej szukanie to przecież też zabawa.

Spektakl Macieja Wojtyszki to już klasyka Teatru TV, na której wychowuje się drugie pokolenie teatromanów. Mieliście świadomość, że tworzycie coś wyjątkowego?

- Nikt nie sądził, że robi to dla drugiego pokolenia, choć kiedy realizuje się film czy przedstawienie telewizyjne zawsze gdzieś z tyłu głowy jest nadzieja, że się nie skończy na jednej emisji i nie zakończy żywota zaraz po premierze.

W 1992 r. wrócił pan do Gombrowicza w Teatrze Telewizji i zagrał główną rolę w "Ślubie" w reżyserii Jerzego Jarockiego?

- To było przeniesienie spektaklu z Teatru Starego, które potem przerobiono na wersję telewizyjną. Ale rola Henryka ze "Ślubu" towarzyszy mi od początków mojej pracy, moim spektaklem dyplomowym w szkole teatralnej było przedstawienie "Akty" w reżyserii Jarockiego, składające się z fragmentów "Wesela", "Matki", "Tanga" i właśnie "Ślubu", w którym grałem Henryka. Po latach Jerzy Jarocki ponownie zaproponował mi tę rolę i tak powstał "Ślub" w Teatrze Starym. Bardzo się ucieszyłem z tej propozycji, bo czułem wewnętrznie, że dopiero teraz jestem gotów zmierzyć się z tą rolą, bo wcześniej moje możliwości zawodowe i zwyczajnie te ludzkie były niewystarczające.

Gdzie w Pańskiej hierarchii literackiej plasuje się Gombrowicz?

- Bardzo wysoko. Jego teksty też są wysokiej próby, dlatego trudno się na nich pracuje. Zauważyłem, że im tekst słabszy, tym łatwiej go zaadaptować. Z Gombrowiczem nigdy nie jest łatwo. Pierwszy raz zetknąłem się z nim jeszcze w szkole, przeczytałem "Trans-Atlantyk", "Ślub" i "Ferdydurke" - jedyne, jakie były wtedy oficjalnie dostępne.

Czy świadomość faktu, że Gombrowicz nie znosił instytucji teatru i nie uczestniczył nawet w premierach swoich sztuk, utrudnia zadanie realizatorom?

- Niech sobie Gombrowicz nie chodzi! Co prawda nie bywał w teatrze, ale za to pisał świetne teksty. To, czy on chodził do teatru czy nie, niczego nam nie ułatwia ani nie utrudnia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji