Artykuły

Jarosław Boberek: Król polskiego dubbingu

- Trzeba wykonywać swoją pracę najlepiej jak się potrafi, nie myśląc o efekcie. Każdy aktor składa się z jakiegoś warsztatu i sięga po umiejętności i środki wyrazu, które są mu znane. Sukces to dokonanie tych najwłaściwszych wyborów, ale oczywiście przepisu na to nikt nie zna - mówi aktor Jarosław Boberek.

Jego głos znają wszyscy. Jarosław Boberek, po Kaczorze Donaldzie i Królu Julianie przemówił głosem Muppetów.

Maja Staniszewska: Jaki jest pana ulubiony muppet z "The Muppet Show"?

Jarosław Boberek: Szwedzki Kucharz. Jest cudownie abstrakcyjny i absurdalny.

Ale nie jemu użycza pan głosu w nowym serialu?

- Nie, ale mam cztery równie ciekawe postaci - Fozziego, Gonzo, Zwierzaka i Waldorfa, jednego ze zgryźliwych tetryków.

Opowie pan o nich?

- Fozzie jest bardzo prostolinijny, trochę nawet głupawy, ale to bardzo dobry miś, który nieba by każdemu przychylił. Gonzo, zapewne z racji swojego wyglądu, bywa zamknięty w sobie, zakompleksiony, ale potrafi czasem eksplodować z powodu jakiejś idei. Jest też kochliwy, ale większość jego uczuć jest nieodwzajemniona... Zwierzak to z kolei nieokiełznany temperament, jego rozwój intelektualny zatrzymał się na poziomie jaskiniowca, choć nie wiem, czy jaskiniowców nie obrażam. I wreszcie Waldorf, to ten staruszek z wąsem, okropna wredota. Ale trzeba mu przyznać, że jest błyskotliwy i często z kolegą Statlerem mają rację. Oglądają muppety od lat 70., wiedzą, co mówią.

Jak się pracuje, gdy w jednym serialu nagrywa się głosy kilku postaci? Każdą po kolei czy rozmawia pan sam ze sobą różnymi głosami?

- Po kolei - najpierw nagrywam jedną postać, potem drugą, trzecią, czwartą, piątą, szóstą... aż do wyczerpania postaci...

W serialu "Muppety" kończy pan na czterech, a ile postaci byłby pan w stanie zagrać w jednej produkcji?

- Kiedyś grałem postać, która miała siedem albo dziewięć głów. Był to naukowiec kosmonauta, który wpadł do atomowego pieca i wyszedł z niego właśnie z kilkoma głowami. W oryginale każda z nich mówiła tak samo, ale realizując polską wersję językową, okazaliśmy się bardzo ambitni i postanowiliśmy każdą obdarzyć innym głosem. A ponieważ te głowy nie różniły się specjalnie od siebie, musiałem je ponumerować. Były w ciągłym ruchu, więc żeby efekt był czytelny, jednocześnie używałem wszystkich głosów. To było piekło... Jest też serial "Sadzone jaja", w którym po prostu podkładam wszystkie głosy. Kiedyś Joanna Wizmur [nieżyjąca już świetna reżyser dubbingu - red.] miała takie marzenie, że ja zagram wszystkich facetów, a ona wszystkie kobiety. Nigdy nam się to nie udało. Ten serial jest tego namiastką.

Ze wszystkich rodzajów filmów - aktorskich, animowanych i lalkowych "Muppety" chyba dubbinguje się najłatwiej - mimikę mają dość mocną, ale jako lalki ograniczoną?

- Tak, ale i tak trzeba się "ukłapać", czyli trafiać w momenty, w które ruszają ustami, ryjkami czy co tam mają. Może przy precyzyjnej animacji komputerowej jest trudniej, ale najtrudniej jest przy filmach aktorskich. Wtedy bowiem trzeba się idealnie "wkleić" w drugiego człowieka. Jak on pociągnie nosem, mlaśnie, zmarszczy czoło, co też czasem słychać. Trzeba sobie zbudować cały taki szkielet postaci. A potem trzeba jeszcze to zagrać.

Czyli aktora w filmie fabularnym trzeba próbować odwzorować jeden do jednego. A czy w przypadku muppetów też trzeba naśladować aktora oryginalnie podkładającego głos, czy można trochę zaszaleć?

- Zawsze szalejemy. Nie da się jeden do jednego podrobić człowieka. W przypadku aktorskich filmów bardzo ważny jest element barwy głosu - im bliższa oryginałowi, tym lepiej. W przypadku kreskówek ta dowolność jest większa, bo łatwo się schować za charakterystycznością. Ale i muppety są wyzwaniem. Większość z nich to są już ikony, wiemy, jakimi głosami mówią. I jak za dużo zmienimy, to odbiorca będzie miał dysonans poznawczy.

Z ikon jest pan też głosem Kaczora Donalda i króla Juliana z "Madagaskaru", który właśnie dostał własny serial "Niech żyje król Julian". Czy dziś Julian wygrywa z Donaldem?

- Zdecydowanie. Donald jest już raczej przykurzony, a Julian to świeża sprawa. Gdzie się nie pojawił gościnnie, pozostawiał za sobą niedosyt, więc twórcy filmów postanowili zbombardować nim ludzkość i dostał własny serial. Użyczam mu głosu od dekady i myślałem, że powiedziano już o nim wszystko. Jakże bardzo się myliłem...

Gdyby zaczepiło pana na ulicy dziecko, to o jaki głos chciałby pan, żeby poprosiło?

- Najchętniej o żaden. Rozumiem ludzką ciekawość, ale nie lubię takich sytuacji z jednego powodu - postać to nie tylko głos. Gdy spotykam się z dzieciakami, to spełniam tę ich potrzebę i świetnie się bawią, nawet ostatnio czytałem Papkina Julianem. Nie lubię jednak kastrować swoich postaci. I nie lubię popisywania.

Czy podkładał pan kiedyś głos, do którego szczególnie się pan przyłożył, ale mimo tego wysiłku nie stał się on popularny?

- Nie wiem, zresztą nie o popularność tu chodzi. Trzeba wykonywać swoją pracę najlepiej jak się potrafi, nie myśląc o efekcie. Każdy aktor składa się z jakiegoś warsztatu i sięga po umiejętności i środki wyrazu, które są mu znane. Sukces to dokonanie tych najwłaściwszych wyborów, ale oczywiście przepisu na to nikt nie zna. Aktorzy lubią chwalić się swoimi umiejętnościami, czasem są z oczywistych względów do tego zmuszani. Gdy pojawiły pierwsze katalogi aktorów wydawane przez agencje aktorskie, z piktogramami oznaczającymi różne umiejętności od języków obcych przez śpiew po jazdę konną czy szermierkę, to zwłaszcza młodsi koledzy pakowali tam wszystko. Ich biogramy pełne były tych znaczków. I było jedno nazwisko, przy którym nie było ani jednego znaczka - Igora Przegrodzkiego. Tam było tylko jedno zdanie: "Ponad 500 głównych ról teatralnych". Bez komentarza.

Są seriale animowane, w których pana słychać, są też aktorskie, w których pana widać. To frajda wyjść z budki w ciemnym studiu i móc się w końcu pokazać widzom?

- Nie ulega wątpliwości, że to frajda. Mam to szczęście, że mogę swój zawód uprawiać na różnych polach - pracować z kamerą, w teatrze, czytać audiobooki, grać w spektaklach radiowych.

A gdzie teraz można pana zobaczyć?

- W warszawskim Teatrze Capitol gram w spektaklu "Dwie połówki pomarańczy", z którym też dużo jeździmy po Polsce. A na ekranie? Czasem pojawiam się w "Ojcu Mateuszu", by głównemu bohaterowi podać kawę i ciastko (śmiech).

Muppety w formie

Kto tęsknił za stworzonymi w latach 70. przez nieodżałowanego Jima Hensona bohaterami "The Muppet Show", ale filmy kinowe z nimi nie bardzo mu leżały, w końcu dostanie coś dla siebie. W nowym serialu "Muppety" słynna ekipa znów zbiera się, by przygotować show. Nie jest to już jednak wodewil, ale talk-show prowadzony przez Pannę Piggy i jego kulisy. Zrealizowany w konwencji dokumentu program pokazuje zmagania producenta - Kermita, z gwiazdą, z którą po latach rozstał się prywatnie, ale z którą wciąż musi współpracować. Biedna żaba zajada problemy i zaczyna rosnąć jej brzuch... Na szczęście jego nowa wybranka, Denise z marketingu, zdaje się nie zwracać na to uwagi. W programie Panny Piggy pojawiają się gwiazdy (w pierwszym odcinku będzie to Elizabeth Banks), w kulisach trwa doskonale znana fanom walka o przetrwanie w show-biznesie, a na widowni dwaj zgryźliwi tetrycy Waldorf i Statler nieodmiennie komentują wydarzenia.

Serial został świetnie zdubbingowany - głosów użyczają m.in. Michał Zieliński (Kermit, Panna Piggy, Rizzo), Jarosław Boberek (Gonzo, Fozzie, Zwierzak, Waldorf), Katarzyna Kwiatkowska (Pipeta), Waldemar Barwiński (Scooter), Michał Meyer (Dr Bunsen Honeydew) i Grzegorz Pawlak (Rowlf, Zoot).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji