Artykuły

Szczęście pod terrorem

Jest w tej sztuce na począt­ku coś z atmosfery Szaniaw­skiego: niedostępne odludzie, gdzieś w górach, niedaleko gra­nicy, w zimie zasypane śnie­giem i odcięte od świata; ja­kieś fantastyczne, owocodajne drzewo, które swym ogromem przysłania dom i odbiera mu słońce; mieszkańcy tego domu - na wpół sparaliżowany ma­tematyk Albert, pracujący nad wielkim dziełem naukowym, je­go gospodarujący brat Jan, młodziutka wychowanica Anna i przybłęda, obieżyświat - fi­lozof Stephard, który czuje w sobie posłannictwo uszczęśliwienia świata i postanawia ściąć drzewo, żeby było słońce dla chorego matematyka. Wśród tych ludzi i w tej scenerii ma się rozegrać dramat. Tak zaczyna się "Drzewo" Jaroslava Langera. Ten sympa­tyczny pisarz czeski związany jest rozlicznymi więzami z Pol­ską, wielce się dla nas zasłużył przekładając około 30 polskich sztuk teatralnych. Nic dziwne­go więc, że w Polsce odbywa się światowa prapremiera jego sztuki. "Drzewo" utrzymane jest w konwencji realistycznej ale jego sens ma być metaforyczny a nawet alegoryczny. Ów dziw­ny filozof-przybłęda chce usz­częśliwiać ludzi na siłę, wbrew ich woli, w końcu pod terro­rem, posługując się siłą za­miast argumentów, byle tylko zrealizować swoją doktrynę i swoje dogmaty. Rzecz kończy się optymistycznie - Stephard odchodzi a właściwie ucieka, domownicy poradzili sobie z niepożądanym intruzem. Całą tę historię można by przystawić do różnych spraw aż do wojny w Wietnamie włą­cznie. Jednakże Langerowi nie udało się przekonywająco prze­prowadzić pomysłu. Realistycz­na opowieść naciągnięta do po­trzeb alegorii rozsypuje się w łańcuchu nieprawdopodobieństw W tej perspektywie Stephard wydaje się po prostu obłąka­nym maniakiem, tym samym problem przestaje istnieć a sens sztuki można by sprowa­dzić do morału: Strzeżcie się wariatów! W sztuce jest wiele niezręczności: postacie na ogół same wszystko mówią o sobie i same siebie charakteryzują zamiast się ukazywać w akcji dramatycznej. A nad alegorią postawione są wszystkie kropki nad i - żeby widz nie miał wątpliwości. Reżyser przedstawienia w Teatrze Dramatycznym Lech Wojciechowski nie zdołał po­radzić sobie z tym materiałem i właściwie poprowadzić akto­rów. Kultura aktorska Mieczy­sława Mileckiego sprawiła, że uczony matematyk miał jakieś rysy prawdy. Natomiast Zyg­munt Kęstowicz ani trochę nie wierzył w to co mówi, nic dziwnego, że widzowie też mu nie wierzyli. Janina Traczykówna i Jerzy Karaszkiewicz z wdziękiem zagrali młodą parę. Ja­rosław Skulski miał zapewne silny katar, bo chyba częste i gruntowne wycieranie nosa nie było tu pomysłem autora czy reżysera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji