Artykuły

Jak to się je... Jerzy Jurandot o komedii i o tym co związane z komedią

Jerzy Jurandot, satyryk i au­tor tekstów kabaretowych w okresie przedwojennym, po wojnie jest u nas jednym z

najbardziej znanych komedio­pisarzy. Dotychczasowy jego dorobek sceniczny, to komedie: "Plecy", "Takie czasy" "Trzeci dzwonek", "Mąż Fołtasiówny", "Miss Polonia" i "Dziewiąty sprawiedliwy". Kolejną jego sztukę - "Pamiątkową foto­grafię" - przygotowują obec­nie Teatr Dramatyczny, Teatr im. Słowackiego w Krakowie oraz jeden z teatrów w Pradze Czeskiej.

- Jak się pani zapewne do­myśla - mówi Jerzy Jurandot - podzielam całkowicie, poglą­dy stworzonej przez siebie postaci w "Trzecim dzwonku", że nie ma nic bardziej krępującego niż wypowiadanie się na temat własnego utworu. Dlatego z re­guły unikam tego.

- Czy nie mógłby pan jednak możliwie obiektywnie i rzeczo­wo, zrelacjonować "co autor miał na myśli" - pisząc "Pa­miątkową fotografię"?

- Dobrze, spróbuję. A więc jest to komedia o mechanizmie two­rzenia się pewnych mitów. Jej akcję umiejscowiłem w środowisku teatralnym z kilku powodów, między innymi dlatego, że znam je lepiej niż inne. Unikałem je­dnak w miarę możliwości wszelkiej teatralnej rodzajowości bo chciałbym, żeby sens sztuki był nieco ogólniejszy.

- Jakie były te inne powody, dla których wybrał pan właśnie środowisko teatralne?

- Przede wszystkim wydaje mi się, że wszystko co się wiąże z teatrem jest zawsze dla pu­bliczności interesujące. A już na pewno obiektywnie interesujące są zmiany, jakie zaszły w nim od lat przedwojennych zmiany bar­dzo znamienne. Miewam od czasu do czasu spotkania autorskie podczas których pytają mnie z reguły o teatr i kabaret przed­wojenny. Opowiadam po prostu jak było, bez żadnych przeja­skrawień, i widzę, że dla moich słuchaczy jest to kompletna eg­zotyka. Postanowiłem więc tę eg­zotykę "ocalić od zapomnienia" i dlatego w mojej komedii z oka­zji jubileuszu jej bohatera - ak­tora przeciwstawiam sobie dwie epoki teatru - dzisiejszą i tę sprzed trzydziestu laty.

- Z tych dwóch epok teatru, co pan eksponuje?

- Przede wszystkim to co się zmieniło. Ale znów nie przesa­dzajmy. Zmieniło sie nie wszyst­ko i nie zawsze na lepsze... Z czego wynika, że czasem i retrospekcja może nabierać rumień­ców aktualnej satyry.

- Czy zechciałby pan nam zdradzić tajemnicę swego war­sztatu dramaturgicznego?

- Na wstępie muszę się przy­znać - zresztą bez wstydu - że moje poglądy na sztukę teatralną są dość tradycjonalne. Wyraża się to w różny sposób. Uważam na przykład, że jeżeii sztuka - bez względu na jej zawartość myślo­wą i artyzm - lepiej się spraw­dza w czytaniu niż na scenie, można było spokojnie jej nie napisać lub napisać w formie po­wieści. Dramat i komedia są po to, żeby je grać powinny więc przede wszystkim stwarzać mo­żliwości aktorom, gdy tymczasem w wielu sztukach współczesnych rola aktora została sprowadzona do dość mechanicznego uczestnic­twa w chórze, który przekazuje myśl autora rozłożoną na głosy. A teraz postaram się już odpo­wiedzieć bezpośrednio na pani pytanie. Otóż dla niektórych najwyższym przeżyciem arty­stycznym jest słuchanie wartoś­ciowej muzyki dla innych kon­templowanie dzieła plastycznego, mnie zawsze największą radość sprawiało i sprawia oglądanie dobrego aktorstwa. Dlatego pisząc myślę równocześnie i równolegle o trzech sprawach: staram się oczywiście odpowiednio jasno i precyzyjnie wyłożyć swo­ją myśl; dbam o to aby tekst da­wał wykonawcom jak największe możliwości pozostawiając im między wierszami luz dla inter­pretacji, wreszcie staram się, aby sztuka możliwie w każdym mo­mencie była atrakcyjna dla wi­dza, bo to on jest przecież adre­satem i najwyższą instancją.

- A co zdaniem pana, powo­duje brak komedii, na który narzekają zarówno teatry jak i widzowie?

- Mogę chyba nie narażając się na zarzut braku skromności po­wiedzieć, że komedia jest szcze­gólnie trudnym gatunkiem sce­nicznym, stwierdziły to bowiem przede mną największe autoryte­ty teatralne. W naszych warunkach napisanie komedii jest za­daniem jeszcze trudniejszym. Je­żeli pominiemy służącą do me­chanicznego wywoływania śmie­chu farsę sytuacyjna, o której tu przecież nie mówimy, pozosta­ją dwa rodzaje komedii: politycz­na i obyczajowa. I jedna i druga bazowały zawsze na jakimś usta­bilizowanym od lat porządku po­litycznym lub społecznym, w któ­rym wykrywały i atakowały sła­bości, nonsensy i śmiesznostki. A u nas dziś wszystko płynie, wszystko się zmienia już nie z ro­ku na rok ale niemal z dnia na dzień. Nie, stanowczo to nie są czasy dla komediopisarzy!

- Mimo wszystko komedie u nas powstają.

- I wierzę, że powstawałoby ich chyba więcej gdybyśmy mie­li osobny teatr, przeznaczony do ich realizacji, inspirujący samym swym istnieniem. Tymczasem od przeszło dwudziestu lat nie mamy w Polsce teatru komediowego sensu stricto...

- Bo teatry poświęcające się z mniejszym lub większym - raczej mniejszym - powodze­niem wystawianiu komedii muzycznych i musicali to - sądzę - odrębne zagadnienia.

- Oczywiście. A przed wojną istniał w Warszawie Teatr Letni, stara, drewniana buda w Saskim Ogrodzie. Teatr ten grywał wy­łącznie komedie i farsy - lep­sze, gorsze, różne. Ale wychował kadrę znakomitych aktorów i re­żyserów, którzy biorąc na war­sztat komedię doskonale wiedzieli "jak to się je". Tymczasem dziś sytuacja jest zupełnie paradok­salna: dysponujemy taką ilością utalentowanych aktorów o za­cięciu komediowym, jakiej chyba nie mieliśmy nigdy, ale są oni roz­siani po teatrach dramatycznych i kiedy już dostana do ręki ko­medię na ogół nie wiedzą jak się do niej zabrać. I jakże często po­padają niepotrzebnie w szarżę i "cyrk". Jeśli zaś chodzi o reży­serów komediowych... trudno mó­wić o czymś, czego w ogóle nie ma. Na szczęście kilku reżyserów dramatu zachowało poczucie hu­moru i ci jak mogą ratują sy­tuację.

- Stwierdziliśmy to naszej rozmowie, że mimo wszystko komedie u nas powstają, a więc istnieją i komediopisarze.

- No, mamy przede wszystkim Mrożka, którego uważam - w tym wypadku pozostając w zgo­dzie z opinią całej naszej kryty­ki - za zjawisko na skalę euro­pejską, jeśli nie światową. Jestem entuzjastą jego twórczości od za­mierzchłych czasów, gdy jeszcze jako student przysyłał mi pierw­sze swe utwory do Teatru Saty­ryków. Nie mogę się natomiast zgodzić z obowiązującym ostatnio wymienianiem jednym tchem dwóch autorów jako naszej czo­łówki komediopisarskiej. Może krytycy świadomie lub nieświa­domie powodują się wątpliwoś­cią, czy czołówkę może stanowić jeden tylko autor? Przypomina mi to trochę sztubacką teorię z moich lat szkolnych, że przyrównano Krasińskiego do Mickiewi­cza i Słowackiego tylko po to żeby można było mówić o trzech wieszczach, bo "Boh trojcu lubit".

- Ale i jedna jaskółka nie czyni wiosny. Wiec jest chyba jeszcze ktoś prócz Mrożka.

- Ależ oczywiście mamy kilku autorów, którzy już się sprawdza­li na scenie. Kilku to w tym wypadku dużo. Mamy również do­brze zapowiadających się mło­dych. Jeśli już mowa o młodych, chciałbym zwrócić uwagę na nie­pokojące zjawisko, zagrażające zarówno naszemu aktorstwu jak i scenopisarstwu - mam na my­śli postępującą inwazję amator­szczyzny. Nie idzie mi o ruch amatorski, który jest naturalnie czymś cennym i godnym naj­większego poparcia, ale o ama­torszczyznę, czyli przychodzenie do zawodu niedouków i ćwierć-talentów, bez skrupułów korzy­stających z tak ułatwionego dziś startu. To zjawisko nie zawsze bywa dostrzegane. Powstaje nie­zdrowe pomieszanie elementów, któremu sprzyja zamęt w kryte­riach oceny. Być może zresztą, że moja uwaga odnosi się w więk­szym stopniu do telewizji i do estrady niż do teatru.

- Czy uważa pan, że film i telewizja jako - jak sie to pięknie mówi - środki masowe­go przekazu powstrzymują roz­wój współczesnego, żywego te­atru?

- Lansowana teoria, że właś­nie rozwój filmu i telewizji spy­cha teatr do roli laboratorium, w którym wypracowuje się nowe formy i nowy język sztuki - nie trafia mi do przekonania ani tro­chę. Jestem z wykształcenia che­mikiem i wiem, ilu trzeba nieu­danych prób laboratoryjnych, aby osiągnąć godny uwagi wynik. Próby nieudane mogą intereso­wać tylko innych chemików przedstawianie ich ogółowi mija się chyba z celem. Co do innych zagadnień o ile ciekawy wydaje mi się modny ostatnio "teatr faktu" - teatr nieco publicysty­czny, ale trafiający w sedno pro­blemów dzisiejszośd - o tyle "te­atr rozpaczy" i "teatr okrucień­stwa" w naszym wydaniu nie­cierpliwią mnie i - przepraszam - nawet nieco śmieszą. Moje po­kolenie za dużo tego dobrego miało w życiu, żebym jeszcze na porcję rozpaczy i okrucieństwa wykupywał bilet w kasie tea­tralnej Poza tym mimo wszystko zawsze byłem i pozostaję optymistą.

- Może właśnie dlatego pisze pan komedie, a nie dramaty.

Rozmowę przeprowadziła

IRENA STRZEMIŃSKA

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji