Artykuły

Statuetka dla Grażyny Barszczewskiej

Popularna aktorka Grażyna Barszczewska odebrała we wtorek w Poznaniu statuetkę za zwycięstwo w plebiscycie z okazji 35-lecia Sceny na Piętrze w kategorii aktorka. - Ze Sceną jestem związana od zarania dziejów! Nazywają mnie nawet jej matką chrzestną - mówi.

Rozmowa z Grażyną Barszczewską, aktorką, laureatką plebiscytu 35-lecia Sceny na Piętrze:

We wtorek w poznańskiej Scenie na Piętrze odebrała Pani statuetkę Invictus za zwycięstwo w plebiscycie w kategorii - aktorka 35-lecia Sceny. Czym jest dla Pani ta nagroda i czym jest Scena na Piętrze?

Grażyna Barszczewska: Ze Sceną na Piętrze jestem związana od zarania dziejów! Nazywają mnie nawet jej matką chrzestną. To bardzo miłe, że zyskałam takie miano, bo jestem ze Sceną związana także emocjonalnie, a to wyróżnienie w plebiscycie jest dla mnie czymś bardzo szczególnym. Postaram się nie zawieść zaufania publiczności, która jest - tak to odbieram - bardzo moja. Czuję, że oddychamy tą samą atmosferą, mamy podobny puls emocjonalny.

Czym jest w ogóle popularność dla aktorki z Pani dorobkiem?

Grażyna Barszczewska: Dla mnie nie jest najważniejszym elementem. Można być bardzo popularnym pokazując się kilka razy dziennie w okienku telewizyjnym, a niekoniecznie mieć jakieś prawdziwe osiągnięcia. Oczywiście dla aktora popularność, której zdarza mi się doświadczać, jest elementem - nie ukrywajmy - pożądanym i miłym. Stać się nieanonimowym aktorem wiąże się także z niebagatelnym pojęciem - Szczęście. Warto je mieć. I ono mnie nie omija. Ale szczęściu trzeba pomagać. Najlepiej nieustanną pracą. Dla mnie po wielu latach grania, najistotniejsze jest to, by nie zawieść zaufania tych, którzy chcą mnie oglądać w teatrze, w filmie, telewizji czy słuchać w audycjach radiowych.

Sukces Pani w tym momencie jest podwójny dlatego, że przed laty zagrała pani w Scenie w sztuce "Dwoje na huśtawce", która zdobyła miano "Sztuki 35-lecia". Zagrała Pani w niej razem z Romanem Wilhelmim. Jak Pani wspomina ten spektakl?

Grażyna Barszczewska: "Dwoje na huśtawce" to było rzeczywiście wspaniałe przedstawienie wyreżyserowane przez Kazimierza Kutza. Graliśmy je kilka lat z ogromnym zainteresowaniem widzów, zgarniając także nagrody za role. Do tej pory spotykam widzów, którzy widzieli to przedstawienie i bardzo zapadło im w pamięć. To dla nas wspaniała nagroda. Zaczęło się od tego, że ówczesny szef Sceny na Piętrze Marek Wilewski zaproponował mi właśnie tę sztukę i poprosił, abym sobie dobrała ekipę. A ponieważ wtedy razem z Romanem graliśmy w Ateneum, więc zaproponowałam Romkowi, aby zagrał ze mną. Wspólnie zdecydowaliśmy, że poprosimy Kutza, by sztukę wyreżyserował. Nie odmówił. Tak rozpoczęła się nasza przygoda. Przygotowaliśmy ten spektakl w rekordowym tempie, bo w ciągu miesiąca. To się zwykle nie zdarza. Najpierw próby tekstowe mieliśmy w Warszawie u mnie w domu, a potem przenieśliśmy się do Poznania i pracowaliśmy od rana do nocy.

Ale była jeszcze jedna sztuka, w której Pani zagrała z Edwardem Dziewońskim. To było "Solo na dwa głosy" Toma Kempinsky'ego.

Grażyna Barszczewska: Dramatyczną rolę Stefanii zaproponował mi Dudek, z którym podobnie jak z Romanem przyjaźniliśmy się prywatnie, rodzinnie. I ta przyjaźń przetrwała do końca i nawet po jego odejściu, bo my Dudkowcy - to zacne grono jak Pan wie - spotykamy się w rocznicę jego urodzin i ożywiamy wspólne występy w kabarecie Dudek, nasze wyjazdy, anegdoty.

Rola Profesora w "Solo na dwa głosy" była rolą dramatyczną, a to było zawsze wielkim marzeniem Dudka. Zwykle przecież był kojarzony z kabaretem czy komedią. Praca, podobnie jak przy "Dwojgu na huśtawce" wyglądała podobnie. Całe dnie do nocy spędzaliśmy na Masztalarskiej. A w Scenie na Piętrze odkąd pamiętam byli i są ludzie, którzy kochają ten teatr, kochają artystów i sami są artystami w swoich zawodach. I zawsze zrobią nie tylko to co do nich należy, ale jeszcze więcej, jeszcze serdeczniej. I ta atmosfera się udziela. Pamiętam początki Sceny kiedy widownia była ogrzewana promiennikami. Widzowie siedzieli w paltach, a nawet w czapkach. Nie było nawet garderoby. Takie były początki, ale już była ta atmosfera i ten duch teatru już tam zakiełkował, a przez te 35 lat się pięknie rozwinął. Wielu moich kolegów i koleżanek z radością przyjeżdża do Sceny na Piętrze, bo to już nie jest scena anonimowa.

Choć muszę dodać też łyżkę dziegciu: kiedy kompletowałam na zaproszenie Sceny obsadę do "Śniegu" Przybyszewskiego - pierwszej premiery Sceny, także z moim udziałem - niektórzy moi koledzy kręcili nosem... A potem ci sami artyści z wielką radością przyjeżdżali do Poznania i grali. To już jest stałe i ważne miejsce na mapie teatralnej.

Mówi Pani, że przyjaźniła się z Dudkiem Dziewońskim i z Romanem Wilhelmim. Wróćmy do tego jaki był Roman?

Grażyna Barszczewska: Romek był przede wszystkim niezwykle pracowity, o co go pewnie wielu nie podejrzewało. Aktorstwo było dla niego najważniejsze, wszystko inne schodziło na dalszy plan.

Lubił być najlepszy. Kiedy miał wątpliwości, że nie zdąży z przygotowaniem roli, lub rola jest poniżej jego oczekiwań - wpadał w niebyt. Potrzebował pomocnej ręki. Wiedział, że z mojej strony zawsze może na nią liczyć. Uważam, że w prawdziwej przyjaźni ceni się trudne chwile, sytuacje kiedy można, a nawet trzeba powiedzieć słowa odważne czy nawet bolesne. Ja bardziej cenię sobie życzliwą krytykę, niż okrągłe, konwencjonalne komplementy. Taka właśnie szczerość była w naszych relacjach. A wracając do naszych pobytów w Poznaniu, to zdarzało się, że Romek zapraszał mnie do jego jeszcze wtedy żyjącej mamy na pyszne obiadki z kompotami. Byli też wtedy jeszcze jego dwaj bracia. Zresztą z jednym z nich, z Adamem do dziś spotykamy się z okazji jakichś rocznic. Ta dobra przyjaźń trwa mimo, że tamtych już zabrakło.

Scena na Piętrze to sztuki małoobsadowe. Lubi je Pani? Czy to łatwe dla aktora?

Grażyna Barszczewska: To jest niezwykły sprawdzian dla aktora, bo w wieloobsadowych sztukach ciężar się rozkłada na całą obsadę. W sztuce dwuosobowej cały ciężar spoczywa na dwójce aktorów. Tam nie ma chwili, że można sobie zrobić spocznij. Zresztą zawsze miałam szczęście do sztuk małoobsadowych. Oprócz mojego recitalu "Rozdane pocałunki" z którym występuję i gdzie oczywiście cały ciężar spoczywa na mnie, gram aktualnie w teatrze Ateneum i już od czterech lat także w sztuce dwuosobowej "Sceny niemalże małżeńskie Stefanii Grodzieńskiej" wg mojego scenariusza, gdzie także nie mogę ani na moment sobie odpuścić, Koncentracja i emocje muszą być na najwyższych obrotach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji