Artykuły

Zobaczone, przeczytane

PIOTR KŁOCZOWSKI, Warszawa: "Iwona, księżniczka Burgunda" (reż.; Grzegorz Jarzyna. Stary Teatr, Kraków, premiera: 14X11 1997).

Dwa istotne fakty w historii dzieła Gombrowicza przypadły na rok 1997. Wydawnictwo Literackie wydało w końcu integralny tekst "Dzienników" z ko­mentarzem Wojciecha Karpińskiego "Głos Gombrowicza", oddającym pełną sprawiedliwość tej najwybitniejszej prozie polskiej drugiej połowy XX wieku. W Starym Teatrze w 40 lat po premierze, Grzegorz Jarzyna przygotował nową, olśniewającą inscenizację "Iwony, księżniczki Burgunda". "Ale co mnie dziwi, to iż [...] przedostał się także do mojej trudności, ostrości [...] i on rozumie mnie, jak bardzo niewielu, właśnie w tym, gdzie jestem najboleśniejszy". Te słowa Gombrowicza o Konstantym A. Jeleńskim wyrażają najdokładniej to, co w nowej "Iwonie" najważniejsze, co jest jej odkryciem, pokazanie zapoznawanej do­tychczas rzeczywistości "w tym, gdzie jestem najboleśniejszy".

Do dzisiaj "nowoczesność" Gombrowicza zachowała całą swoją świeżość w przeciwieństwie do powojennego teatru absurdu, który, na naszych oczach, stał się zjawiskiem historycznym. "Iwona, księżniczka Burgunda" obok "Pamiętni­ka z okresu dojrzewania", sekretnych tropów "Opętanych" i brulionów "Operetki" wydaje się dzisiaj nowym kluczem do jego teatru. Kariera sceniczna "Iwony" za­częła się późno, w 32 lata po publikacji. Takie przesunięcia czasowe zdarzają się często w poezji, prozie, ale bardzo rzadko w teatrze... Gombrowicz był świa­dom, że jego teatr powstaje z zetknięcia "trucizn dernier cri" i "formy dawnej, ułatwionej". Botho Strauss, po wystawieniu "Iwony", 1969, napisał w "Theater Heute": "Gombrowicz rozchyla zasłony, by uwidocznić physis rzeczywistości. Tworzy teatr na podstawie wspomnień z dzieciństwa bardzo od teatru odległych. Wydaje się być jedynym człowiekiem, który naprawdę zrozumiał "Hamleta" i dla­tego może tworzyć sztuki niegorsze od "Hamleta", enigmatyczne, choć proste". "Ciągle więc to we mnie było...ja byłem w tym" - niemal powtórzy za Filipem z "Iwony" przeszło 30 lat później w "Rozmowach" Gombrowicz.

Jarzyna wiedziony intuicją, słuchem i talentem teatralnym złamał szyfr ustawiony przez samego Gombrowicza. Potrafił sięgnąć do "materia prima", do "physis rzeczywistości", o której wspomina Strauss. Pozwoliło to dostrzec i teatralnie ukazać "mądrość" milczącej Iwony. Raz jeszcze potwierdziło się zda­nie Jana Kolta, że reżyser otwiera tekst nie innym tekstem, ale aktorem. Jarzyna "otworzył" "Iwonę" Magdaleną Cielecką. Dopiero Cielecka pokazała, co to na­prawdę znaczy, że Iwona jest "rodem z biologii". Wydobywa z milczenia Iwony to, co jest prawie niewidoczne w tekście, a co ciało aktorki odnajduje w strefie cienia leżącej między tym, co fizyczne, a tym, co psychiczne. Iwona Cieleckiej dosięga tego, co Hans Bellmer nazwał "mała anatomią nieświadomości fizy­cznej i miłości". W tej "biologii" jest cała miłosna poezja Ofelii. Unicestwienie jej przez Dwór, który wczoraj, dziś i zawsze będzie matnią "to tak w kółko. Każdy zawsze. To tak zawsze", jest w porządku politycznym triumfem Restau­racji. Tu "biały", "reakcyjny" pesymizm Gombrowicza po raz pierwszy poka­zuje swoje ostrze. A zarazem u Jarzyny scena brutalnego osaczenia i morder­stwa Iwony "ma w sobie coś z psychodramatu, z egzorcyzmu wcześnie dozna­nego okaleczenia", jak pisał Jeleński, i dopiero w tej perspektywie rozumiemy jego bolesna po ludzku uwagę, że "struktura teatru Gombrowicza kryje inną strukturę, bardziej intymną, że Gombrowicz przetwarza w królewski mit układ, w którym widzi korzenie własnej psychiki".

Mam stale przed oczyma kilka obrazów o magnetycznej sile przyciągania. Cofająca się powoli w głąb sceny, w głąb siebie, w śmierć, Iwona; noc w Pałacu z przemykaniem się, ukrywaniem, odgłosami klozetu, voyeuryzmem; orgia przed przybyciem Iwony na bankiet, pokazana z inwencją i dynamiką seksualnych pojedynków "Casanovy" Felliniego czy też niezwykły, pełen gęstego, mrocznego i tragicznego erotyzmu "tableau vivant" z Iwoną w głębi, pokazany z precyzją światłocienia fotografii Horsta P. Horsta.

Już debiutancki spektakl Jarzyny, inscenizacja dwóch dramatów Witkiewicza ("Mister Price, czyli Bzik tropikalny" i "Nowe Wyzwolenie"), objawił reży­sera o niezwykłej inwencji i zmyśle teatru. Jan Kott tak bardzo chciał zobaczyć trafiające w sedno "retro" Witkacego. Doczekał się. Malabar-Hotel w Rangoon, scenerię "Tropenkoller" Witkacego odnalazł Jarzyna w stałej i odkrywczej współpracy z Barbarą Hanicką, w nieoczekiwanej poetyce egzotycznych, ko­lonialnych filmów Josefa von Sternberga z ich manieryzmem, camp'emt erotyką. "Piekielnie ponętną" Ellinor Golders (Maja Ostaszewska) zobaczyli w Ricie Hayworth z "Gildy" Vidora, a dopasowana szufladka z "Nowym Wyzwole­niem" wsunięta w tropikalną noc kolonialnej Burmy przypomina "Marionetki" Wojtkiewicza.

Grzegorz Jarzyna to niewątpliwie jeden z najbardziej utalentowanych mło­dych reżyserów, o wrażliwości, rodzaju inteligencji, i tym mimowiednym po­winowactwie estetyki, która pozwala już teraz nazwać go nieoczekiwanym, późnym wnukiem wielkiego Josefa von Sternberga.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji