Artykuły

Barbara Melzer: Jestem tak zahartowana przez zimny wychów Józefowicza

- Pewnie gdybym była na przykład aktorką serialową i więcej pracowała w mediach, pewnie zaczęłabym być bardziej wyciągana przez media i przy okazji moje sprawy rodzinne. Jestem głównie aktorką teatralną, więc nie odczuwam przesadnego zainteresowania moim życiem prywatnym - mówi aktorka i piosenkarka Barbara Melzer.

W Teatrze Buffo wyszła na scenę w siódmym miesiącu ciąży, żeby zaśpiewać "Małgośkę". Specjalistka od kostiumów oceniła jej brzuch jako mało profesjonalnie wykonaną charakteryzację. Tańczy, śpiewa i gra. Janusza Józefowicza nazywa mistrzem.

Większość miłośników musicali kojarzy panią z "Metrem". To był debiut na scenie?

- Teatralnie tak. Wtedy pierwszy raz zetknęłam się z pracą przy musicalu i to przy takim, o którym wcześniej marzyłam. Lubię śpiewać, ale też tańczyć i grać. Tu mogłam to wszystko połączyć. Zdawałam sobie sprawę z tego, że potrafię niewiele - skończyłam właśnie studium wokalne w Poznaniu. Współpraca z Buffo to była szkoła i jednocześnie furtka do tego, żeby w ogóle występować na scenie.

Pewnie nie zawsze było łatwo, lekko i przyjemnie?

- To była ciężka praca. Janusz Józefowicz, który zawsze będzie moim mistrzem, nauczył nas wtedy wielu ważnych rzeczy. Pewne zasady do dziś są dla mnie jak Biblia. Jego rady są podstawą mojej pracy. Do dziś mogę powiedzieć, że uczę się cały czas, do każdej roli, w każdym teatrze, z każdym reżyserem, to ciągle jest nauka. Tego właśnie nauczył nas "Józek". W tym zawodzie nie można powiedzieć: "Ja już to umiem". Tego mówić nie chcę. Zawsze jest coś do zrobienia i dzięki temu ciągle się chce pracować. To nie tylko praca nad sobą, ale też nad tremą. Po tylu latach pracy jest ona mniejsza, ale jednak jest. Dzisiaj gram Młynarskiego, jutro "Mamma Mia" i już wiem, że trema się pojawi, bo nie grałam przez dwa tygodnie (śmiech).

Józefowicz jest tak ostry, jak się o nim mówi?

- Cóż, łatwo nie było. Myślę, że do dziś młodzi aktorzy mają tam ciężkie przeprawy (śmiech). Coś za coś. Józefowicz jest trudny we współpracy, natomiast daje tyle od siebie, że ciężko to przecenić. Ja to jakoś przeżyłam i jestem mu bardzo wdzięczna za to, czego mogłam się nauczyć. Poza tym ten zimny wychów spowodował, że jesteśmy bardzo zahartowani i niezwykle odporni.

W Buffo grała pani kilka dobrych lat.

- Ponad 10. Potem zrezygnowałam z występów w "Metrze". Miałam dwoje dzieci, a sama grałam rolę dziewczynki z chóru kościelnego. Zagrałam tę rolę ponad 700 razy! Ileż można grać tę samą postać?! Doszłam do wniosku, że już wystarczy. Ciągle słyszałam, że wyglądam na tyle młodo, że mogę to grać, ale w końcu psychika też ma duże znaczenie na scenie. Chciałam grać dojrzalsze role, a nie ciągle dziewczynki.

Ktoś odchodził z Buffo, bo nie dawał rady?

- Zdarzało się. Do tego Janusz potrafił wyrzucić człowieka w sekundę. Kiedyś sama miałam taki epizod. Wyszłam z próby, bo nie wytrzymałam. Czasem bywa tak, że znosimy dużo, ale w którymś momencie cierpliwość się kończy. Na szczęście miałam już wtedy taką pozycję po latach pracy, że byliśmy w stanie przeprosić się i kontynuować współpracę. Trudnych chwil nie brakowało.

Opowiada pani o tym z dużą pokorą. Skromność nie przeszkadza pani jako artystce?

- Przyznaję, że ostatnio coraz mniej we mnie tej skromności (śmiech). Uczę się tego. Niektórzy twierdzą, że to cecha niedopuszczalna w tym zawodzie. Nie jest to dla mnie łatwe, bo zostałam wychowana w domu, gdzie taka powściągliwość była traktowana jak zaleta, a mój zawód nie jest odpowiedni dla zbyt skromnych ludzi. Scena zresztą też takich ludzi nie lubi.

Czy przyjaźnie, które nawiązały się w tamtym czasie, przetrwały próbę czasu?

- W "Mamma Mia" gra ze mną Darek Kordek, Zosia Nowakowska, Rafał Drozd, to wszystko osoby z Buffo. Spotykamy się nadal. Przed nami 25-lecie musicalu "Metro" i mam nadzieję, że z tej okazji znowu zagramy razem. Graliśmy też charytatywny koncert dla naszej koleżanki Alicji Borkowskiej, która się poważnie rozchorowała. Wszyscy się stawili na występ, a publiczność była zadowolona, bo mogła oglądać pierwszy skład. Przyszedł mi do głowy pomysł, żeby na scenie pojawiły się z nami nasze dzieci. Mój syn ma 17 lat. Śpiewa, tańczy i ciągnie go na scenę (śmiech).

Podobno występowała pani w Buffo w zaawansowanej ciąży?

- "Józek" stwierdził, że nie ma problemu i mogę śpiewać "Małgośkę" w widocznej ciąży. Wiąże się z tym zabawna historia. Byłam już wtedy w siódmym miesiącu i miałam naprawdę duży brzuch. Wyglądało to dość śmiesznie, bo był tylko z przodu. Mieliśmy nagrywać spektakl dla telewizji. Pani kostiumolog przyszła, żeby sprawdzić, jakie mamy kostiumy i ewentualnie coś pozmieniać, żeby całość lepiej się prezentowała. Obejrzała cały spektakl, w którym panowie podnoszą mnie z tym moim wielkim brzuchem na rękach, i oceniła: "Fajny pomysł z tą ciążą, tylko bardzo nieprofesjonalnie zrobiona". Tę anegdotę opowiadał potem jak dowcip Wojtek Mann w swoim programie.

Mało jest o pani plotek w internecie. Chroni pani swoją prywatność?

- Nie pcham się do tego świata. Oczywiście o wszystkich da się coś napisać. Pewnie gdybym była na przykład aktorką serialową i więcej pracowała w mediach, pewnie zaczęłabym być bardziej wyciągana przez media i przy okazji moje sprawy rodzinne. Jestem głównie aktorką teatralną, więc nie odczuwam przesadnego zainteresowania moim życiem prywatnym (śmiech).

Odrzuca pani komercyjne propozycje?

- Zdarzają się takie propozycje, które nie do końca mi odpowiadają. Miałam kiedyś coś ugotować w programie. Zrezygnowałam, bo nie jestem w tym zbyt dobra (śmiech). Natomiast inne propozycje rozważam. W tej branży jednak warto się raz na jakiś czas pokazać w telewizji.

Tak jak w "Twoja twarz brzmi znajomo"?

- Mam swój zespół Szafa Gra, gdzie występujemy na różnego rodzaju imprezach, często naśladujemy artystów, parodiujemy. Dlatego ten temat jest mi bliski. Bawię się rolami, zmieniam głos. Mój menedżer zaproponował mi, żebym spróbowała wziąć udział w tym programie. Trzeba zaznaczyć, że nie jest tak, że ktoś dzwoni i składa propozycję. Trzeba przejść casting. Jest spory przesiew i twórcy skrupulatnie sprawdzają, kto się do tego nadaje. Nie wystarczy mieć znane nazwisko i chcieć wystąpić. Konieczna - oprócz umiejętności wokalnych - jest łatwość wcielania się w różne role. Spodobałam się i zaproszono mnie do programu. To było cenne, nowe doświadczenie. Ale też bardzo stresujące.

Dlaczego?

- Bo wcielać się w role kobiece jest dużo łatwiej. Znacznie wzrasta poziom trudności, gdy przychodzi śpiewać jak mężczyzna. To nie jest dobre dla głosu. Po występach miałam chore struny głosowe.

Pamiętam, że dawniej często śpiewała pani bardzo wysokim, niemal dziecięcym głosem.

- Jestem sopranem, a nawet śpiewałam sopranem koloraturowym (to najwyższy głos kobiecy - red.) w "Upiorze w operze". Mój głos jest już na tyle rozwinięty, że jestem w stanie zaśpiewać też bardzo niskie dźwięki, czego nie byłam w stanie zrobić na początku mojej kariery. Lata pracy spowodowały, że skala bardzo mi się poszerzyła,

z czego jestem zadowolona. To zwiększa moją elastyczność. Mogę zaśpiewać sopranem, a zaraz potem wcielić się w rolę morderczyni Velmy Kelly z "Chicago", gdzie muszę śpiewać samymi dołami. Jak trzeba, zastępuję, gdy trzeba, zatańczę w inny sposób. Żeby mieć pracę, trzeba się rozwijać (śmiech).

Która z ról jest pani najbliższa?

- W tej chwili gram w spektaklu "Mamma Mia" i chyba najbardziej go lubię. Lubię też moją postać, czyli Tanie. Ta sztuka spełnia moje oczekiwania: jest dostatecznie dużo grania, śpiewania i tańca. Czuję się dobrze w tej roli. Wiadomo, że zdarzają się takie, które są bardzo obciążające wokalnie, inne mniej. Uwielbiam też rolę w "Upiorze w operze", chociaż nie ma tam tańca. Jednak "Mamma Mia" przebija wszystko (śmiech). Do tego jest rewelacyjnie przyjmowany przez publiczność. Ludzie wstają, domagają się bisów, a najchętniej w ogóle weszliby z nami na scenę i tańczyli. Na koniec pojawia się prawdziwa euforia.

"Metro" pani zbrzydło?

- Do tego musicalu mam zupełnie inny stosunek. To była dla mnie szkoła i miejsce, w którym była niemal moja druga rodzina. To przeżycie, które jest nieporównywalne z niczym innym. Mówię o sobie, bo trudno mi oceniać, jak tę sztukę odbiera widz. "Metro" zawsze będzie dla mnie najważniejsze. Casting do tego musicalu polegał zupełnie na czymś innym. Dziś, gdy idę na casting do musicalu, wiem, o jaką rolę się staram i jakie utwory będę wykonywała. "Metro" było tworzone na nas. Pierwszy był zespół, a dopiero potem spektakl. To samo z choreografią. Utwór "Pieniążki", który wykonywałam, mówiąc charakterystycznym dziecięcym głosem, był wymyślony dla mnie, bo "Józek" dobrze znał moje możliwości wokalne. Praca przy innych musicalach to już odtwarzanie konkretnych ról, które zostały napisane. Jedyne, co mogę zrobić, to włożyć w to tyle siebie, żebym mogła kreować, a nie tylko odtwarzać. I tak właśnie staram się grać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji