Artykuły

Problem Jana Klaty

"Wróg ludu" Henrika Ibsena w reż. Jana Klaty w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku Gazecie Prawnej.

Ostatnie przedstawienia Jana Klaty stały się boleśnie przewidywalne. "Wróg ludu"Henrika Ibsena mógł być inny. Nie jest

W jednym trudno się z Janem Klatą nie zgodzić. Ibsen jest po Szekspirze najczęściej grywanym dramatopisarzem świata, tymczasem w Polsce absolutnie tego nie widać. Dlatego całkiem nie od rzeczy jest sprawdzić i u nas, jaka jest siła jego twórczości. Co z niej ocalało, a co nie oparło się upływowi czasu. O tym, że wnioski mogą być przykre, przekonaliśmy się całkiem niedawno, gdy na warszawskie Spotkanie Teatrów Narodowych przyjechał Królewski Teatr Dramatyczny ze Sztokholmu, pokazując "Rosmersholm". Cóż z tego, że to jedna z najważniejszych marek teatralnych Europy, dawna scena Ingmara Bergmana, skoro zobaczyliśmy spektakl trudny do zniesienia, nieznośnie statyczny i - choć to trudne do uwierzenia - wyprany z emocji. Może więc dzieła Ibsena potrzebują dziś innej energii. Nie zapomnę genialnego "Peer Cynta" Luki Ronconiego, choć widziałem go niemal dwie dekady temu. Włoski wizjoner zobaczył w nim moralitet oderwany od konkretnego czasu, wszedł w człowieka i zbadał jego siłę i słabość.

Tyle że "Wróg ludu" to całkiem inny rozdział dramaturgii autora "Upiorów". Rozumiem, że za jego pomocą da się przetestować aktualność Ibsena, rozpoznać bojem, w jaki sposób może on komentować dzisiejszą rzeczywistość. Historia wydaje się znana i typowa. Miejscowy lekarz odkrywa skupiska bakterii w wodach miejscowych uzdrowiskowych kąpielisk. Kłopot w tym, że żyje z nich całe miasteczko. Z początku doktor Stockmann wydaje się wizjonerem i przywódcą lokalnej społeczności. Jednak sojusz szybko pęka i wichrzyciel zostaje sam. Zostaje obwołany wrogiem publicznym i zmuszony do opuszczenia miasta. Załóżmy, że lekarza zastąpimy młodym prawnikiem, a szeroko pojmowane "miasto" wszechwładną korporacją. Toż to opowieść jakby żywcem wyjęta z kart książek Johna Crishama albo późnych dzieł Johna le Carreego.

Dlatego trudno się dziwić, że Jan Klata też próbował umieścić "Wroga ludu" w aktualnym, do tego mocno krakowskim kontekście. Jednak zatrzymał się w pół drogi. Mamy współczesne dekorage, kostiumy, tekst klasycznego utworu został częściowo przepisany przez dramaturga Michała Buszewicza, ale struktura i styl spektaklu wypadają dziwnie deklaratywnie i archaicznie. Do tego przykra świadomość, że kolejne przedstawienia Jana Klaty wyglądają bliźniaczo podobnie. Wygląda to tak, jakby świetny przecież reżyser wpadł w manierę portretowania świata, nie modyfikował jej zanadto, a to sprawia wrażenie, jakby był niewolnikiem swojego stylu. Tyle że styl to niewyszukany i - przynajmniej dla mnie - nieskuteczny. Nawet wtedy gdy premierę (tak było w przypadku "Wroga ludu") poprzedziły gorzkie analizy naszej dzisiejszej sytuacji, spektakl osuwa się w kabaret. Zamiast dzieła wagi ciężkiej mamy - znów - kabaret. Scenografia Justyny Łagowskiej sprawia wrażenie gdzieś już widzianego rumowiska wszystkiego niepotrzebnego. Na podwieszonej u góry kanapie drzemie Stockmann (Juliusz Chrząstowski). Wraz z początkiem przedstawienia zmyślna konstrukcja runie w dół, aktorzy od tej pory będą zmuszeni brodzić w tym dziwnym złomowisku przedmiotów. Przypuszczam zresztą, że nie tylko o przedmioty autorom widowiska chodziło. Raczej o współczesny, bliski nam chaos myśli, idei i wartości. Tyle że coś podobnego widziałem już w dekoracjach do "Ubu króla". Poza tym chaos w głowach bohaterów nie zawsze musi oznaczać bałaganu na scenie. Przyznam, że czegoś podobnego nie dostrzegałem w najwybitniejszych inscenizagach Klaty z wrocławską "Sprawą Dantona" na czele. Ile razy manifestować w spektaklu teatralne szwy, grube ściegi, celową prowizorkę? Janowi Klacie ten pomysł wciąż się jednak podoba.

Corzej z pomysłem na interpretację dramatu Ibsena. Klata od pierwszych scen widowiska bierze je w nawias, manifestuje dystans, kpi. Konflikt Stockmanna z bratem burmistrzem (Radosław Krzyżowski) nawet przez chwilę nie brzmi więc poważnie, nie wybrzmiewa z właściwą siłą, nie przejmuje starciem racji. Wszystko grubymi nićmi szyte aż do sekwencji, w której bracia ubrani w rękawice bokserskie urządzają między sobą mały pojedynek.

Jan Klata ma poczucie humoru, stąd mnoży sceny komiczne w swoich przedstawieniach. Patrzę na to ze smutkiem, bo cyklicznie przerabiane na kabaret widowiska tracą swoją siłę. Nie inaczej sprawa wygląda z "Wrogiem ludu". Obśmiany już na poziomie kostiumu (Stockmann Chrząstowskiego paraduje w pomarańczowym swetrze z charakterystycznym wzorem, burmistrz Krzyżowskiego pojawia się w gigantycznym pióropuszu) zdaje się unieważniać dramat Ibsena. Nie taka była prawdopodobnie intencja reżysera, ale tak to działa.

Mimo że Klata chciał - tak sądzę - uczynić z tej inscenizacji bardziej niż inne osobistą wypowiedź. Przed finałem przerywa bieg akcji i każe Chrząstowskiemu wejść w dialog z widownią. Aktor prowokuje widzów zdaniami o Krakowie, w którym z powodu smogu nie daje się oddychać, pyta o problem na "U", na moim przedstawieniu nawiązał do sprawy ks. Charamsy. Uderza też pytaniem o to, czy znają polskiego chama. Celowo obnaża teatralność przedsięwzięcia, uprzedza zarzuty o sceniczną publicystykę. Mówi od siebie i od autora inscenizacji. Kłopot w tym, że zabieg Klaty trafia w próżnię, a przy okazji rozbija i tak już wątłą dramaturgię widowiska. Nie spodziewałbym się powtórki z "Do Damaszku" sprzed dwóch lat. Teatr Klaty nie budzi już większych emocji.

Ocalam z tego przedstawienia aktorstwo, przede wszystkim sceniczną obecność Juliusza Chrząstowskiego w głównej roli. A jedną scenę wciąż mam przed oczami. Tę, w której Krzyżowski intonuje piosenkę "The Little Drummer Boy", podejmowaną po chwili przez cały zespół. Ta dłuższa chwila przypomina, że to jest ciągle teatr Jana Klaty. Mimo wszystko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji