"Meteor"
Do ubogiej pracowni malarza, który pracuje właśnie nad którąś z rzędu repliką aktu swej młodej i urodziwej żony - prezentującej przed nim (i przed nami) wszelkie ponęty swojej nagości - wkracza nagle osobliwy przybysz. Jest to podeszły wiekiem, ale potężnej jeszcze postury mężczyzna, objuczony dwoma pokaźnymi kuferkami, odziany w futrzany płaszcz, spod którego wyziera piżama; intruz ten tonem nie znoszącym sprzeciwu oznajmia po prostu, że przybył, aby tutaj dokonać żywota. Okazuje się, że jest to znakomity pisarz, laureat Nagrody Nobla, opływający w sławę, zaszczyty i bogactwo, obdarzony tak żelaznym organizmem, że mimo iż trawiony śmiertelną chorobą i skazany nieodwołalnie na śmierć przez największe sławy medycyny - nie może umrzeć. Wielokrotnie już był w agonii i za każdym razem, ku zdumieniu całego świata, zmartwychwstawał. Wreszcie znudziło mu się wspaniałe łoże w najbardziej ekskluzywnej klinice, znudziły go zabiegi całej kohorty lekarzy, tłumy wielbicieli, dopytujących natrętnie o jego zdrowie, znudziła mu się nawet własna żona, młoda i piękna (zresztą czwarta, piąta, czy może dziesiąta z kolei). Przybył tu, na to spartańskie poddasze, gdzie mieszkał niegdyś, w czasach swej odległej młodości, gdy nic jeszcze nie wskazywało na jego wspaniałą przyszłość; i tu właśnie, na starym żelaznym łóżku, na którym spędzał noce jako młody człowiek (przeważnie zresztą nie sam...) chce teraz czekać w spokoju na śmierć. Taką zaskakującą sceną rozpoczyna się "Meteor" - nowa sztuka Fryderyka Dürrenmatta, jednego z najwybitniejszych dramaturgów współczesnych, autora słynnej "Wizyty starszej pani" i "Romulusa Wielkiego", a także wielu innych utworów dramatycznych; każdy z nich odznacza się wielką teatralnością i drapieżnością myśli społecznej czy psychologicznej; każdy z nich zaskakuje jakąś niespodzianką sytuacyjną, jakimś nieoczekiwanym chwytem scenicznym.
Podobnie dzieje się z "Meteorem" - jakkolwiek satyryczny zamysł autora wydaje się w tym wypadku dość niejasny. Główny sens sztuki polega oczywiście na kontraście między świadomym dążeniem człowieka a tym, co z niego czyni otoczenie; na owej odwiecznej grze przeciwieństw, zarysowujących się między jednostką i światem. Ten wątek nie został jednak wydobyty przez autora z dostateczną precyzją. Mimo to, sztuka warta jest obejrzenia ze względu na świetność dialogu i znakomite, błyskotliwe paradoksy, które nieustannie padają ze sceny, i wywołują spontaniczny oddźwięk wśród widzów. Sztukę wystawił Teatr Dramatyczny, specjalizujący się w ogóle w w twórczości Dürrenmatta; przedstawienie, opracowane reżysersko przez Ludwika René, grane jest na ogół dobrze; na czoło zespołu wysuwa się Tadeusz Bartosik, który w głównej roli, niesłychanie zresztą trudnej i skomplikowanej, tworzy prawdziwą kreację.