Artykuły

Pomruki wujaszka Leara

"Król Lear" w reż. Andrieja Konczałowskiego w Teatrze Na Woli w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Życiu Warszawy.

Teatr "Król Lear" Andrieja Konczałowskiego w Teatrze Na Woli - spektakl niespełnionych nadziei.

Patos zamiast tragizmu, Daniel Olbrychski miota się po scenie, albo pomrukując groźnie, albo wykrzywiając twarz w uśmiechu. Taki, niestety, jest "Król Lear" Andrieja Konczałowskiego.

Czy Daniel Olbrychski mógł zagrać króla Leara? Aktor, który mimo swych 61 lat imponuje sylwetką i głosem, dla wielu wciąż symbol twardej, sztubackiej, zadziornej męskości, miałby stać się złamanym cierpieniem, zmęczonym starcem, któremu blisko już na drugą stronę?

Pewnie, że mógłby. Pamiętam "Króla Leara" w inscenizacji Mikołaja Grabowskiego w łódzkim Teatrze Nowym z Janem Fryczem w roli głównej. Frycz miał wtedy 46 lat, spektakl był metaforą zgnilizny polityki, pustki dyplomatycznych gestów i gier. Rzecz nie w metrykach artystów. Aby wspiąć się na szczyt dramaturgii Szekspira, trzeba odnaleźć w sobie smutek i szaleństwo. Trafić w ton najczystszego bólu.

Czy Andriej Konczałowski mógł "Króla Leara" wyreżyserować? Oczywiście. Reżyser znany z obrazów szalonego świata, czy to w szpitalu psychiatrycznym na czeczeńskiej granicy w "Domu wariatów", czy w bezkresie Ameryki, jak w "Uciekającym pociągu", powinien bez trudu wejść w trawiony gorączką umysł bohatera, a potem wziąć pod lupę zniszczony, zdeprawowany świat.

Nic nie boli

Duet Olbrychski - Konczałowski mógł dać Leara na miarę wielkich oczekiwań. Skończyło się na opowieści o jowialnym jegomościu, który z niezrozumiałych powodów łamie berło, a potem równie niepostrzeżenie wariuje. Być może autorzy spektaklu pragnęli podkreślić to, co Szekspir pisał, że wszyscy ludzie są błaznami i nawet krew, zbrodnia czy miłość ojca do córek to tylko kuglarskie sztuczki. Nic nie boli.

Może kluczem do przedstawienia ma być słynny dialog Leara i Błazna (Cezary Pazura), kiedy król pyta: - Błaznem mnie nazywasz, szelmo? - Tak, wujaszku. Wszystkie inne tytuły rozdałeś, a ten masz od urodzenia - odpowiada błazen. W końcu w pierwszej scenie podziału królestwa Lear pojawia się w błazeńskiej szacie, odarty z majestatu władzy. Zrzeczenie się korony odbywa się w oka mgnieniu, jakby chodziło o rzecz bez wagi. Umarł król, niech żyje Lear - chciałoby się powiedzieć.

Ale nic z tego. "Król Lear" Konczałowskiego i Olbrychskiego byłby zupełnie innym teatrem, gdyby artystom udało się ukazać ten moment, kiedy samotny, smutny, osuwający się w szaleństwo władca odkrywa w sobie na nowo człowieka, z całą świadomością bólu i nieuchronności śmierci.

Niestety, Lear Olbrychskiego przez trzy i pół godziny niemal się nie zmienia. Pozostaje tym samym dobrodusznym w gruncie rzeczy wujaszkiem, którego skrzywdziły niewdzięczne córki. Tyle wynika z roli i z przedstawienia.

Zabójczy patos

"Król Lear" to spektakl niespełnionych nadziei. Mimo że dekoracje Graziano Gregoriego, zbudowane z wielkich buro-złotych ruchomych ścianach, przenoszą nas do teatru sprzed półwiecza. W takiej scenerii mógłby rozgrywać się dramat zdradzonego króla.

Podobnie z utrzymanymi w identycznej kolorystyce kostiumami Carli Teti. Wyobrażam sobie Beatę Fudalej i Marię Seweryn jako przeżarte złem Gonerylę i Regenę, gdyby tylko nie próbowały udawać powiatowych Lady Makbet i nie zastygały tak często w wystudiowanych pozach.

To właśnie patos wytrąca aktorom broń. Nie ma historii oślepionego Gloucestera (Jerzy Schejbal), drugiego zdradzonego ojca, który przecież mógłby być odbiciem Leara. Kordelia Agnieszki Grochowskiej z tonu Ofelii z "Hamleta" przechodzi w pozę Joanny D'Arc. Edgar Łukasza Garlickiego i Edmund Dariusza Wnuka skupiają się wyłącznie na zewnętrznych wizerunkach bohaterów.

Być może Konczałowski z Olbrychskim wymarzyli sobie Leara o słowiańskiej duszy, skorego i do bitki i do wypitki, zanurzonego w naszym świecie. Jeśli tak, szkodzi im również zamierzona przez reżysera monumentalność inscenizacji. Bitewne sceny przypominają te z radzieckiego kina sprzed lat. Ostatni obraz księcia Albany (Tomasz Dedek) w purpurowym płaszczu obejmującego królestwo razi kiczem.

Piszę to ze smutkiem, bo to i jubileusz Daniela Olbrychskiego i Andriej Konczałowski w Warszawie... Jednak "Król Lear" w Teatrze Na Woli jest dotkliwą porażką wybitnych artystów - spektaklem pustych gestów i fałszywie brzmiących słów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji