Artykuły

Porażka wielkiego reżysera

"Król Lear" w reż. Andrieja Konczałowskiego w Teatrze Na Woli w Warszawie. Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.

Na swe 60. urodziny Daniel Olbrychski zagrał króla Leara, co okazało się wydarzeniem jedynie towarzyskim.

Widownia Teatru Na Woli lśniła od ważnych postaci sceny, ekranu, mediów, polityki - z małżonką prezydenta Marią Kaczyńską na czele - które pojawiły się, by zobaczyć, jak Daniel Olbrychski wielką szekspirowską rolą święci 60. urodziny. Oprócz niego na inscenizację tragedii Williama Szekspira miało przyciągać nazwisko światowej sławy rosyjskiego twórcy Andrieja Konczałowskiego.

Miejsce na widowni wypadło mi obok dżentelmena, który przez cały czas robił pilne notatki. Ponieważ nieustające konwersacje przeszkadzały w odbiorze, obróciłem się, bypoprosić ich o zaprzestanie rozmów. Sprawcą zamieszania okazał się sam Konczałowski. Wiem, że zabrzmi niewiarygodnie, ale tak to było - reżyserował podczas premiery. Lepiej, rzec można, późno niż wcale, gdyż to, co widziałem na scenie, wydawało się nietknięte jego ręką.

Owo zdarzenie może stanowić miarę naszych kompleksów. Zadziałał syndrom światowego reżysera. Ten zaś, nie mogąc się opędzić od propozycji i planów, wpadł przelotem do Warszawy, by wywiązać się z umowy. Czytaj: udzielić kilkunastu wywiadów i zasymulować reżyserowanie "Króla Leara". Efekt mógł być tylko jeden. Z puszczonych samopas aktorów każdy ratował się, jak mógł. Najlepiej wyszło to odtwórcy postaci rozmaitych przygłupów w sitcomach -Cezaremu Pazurze. Rola Błazna wydaje się być wprost stworzona dla niego. Pazura przypomniał, że potrafi być sprawnym, inteligentnym aktorem. Miał być zabawny i tragiczny zarazem - i był.

W środowiskowym żargonie powiedzielibyśmy, że Pazura ukradł widowisko Danielowi Olbrychskiemu. Aktorowi, któremu rola Leara niewątpliwie się należała, choć może niekoniecznie w tym przedstawieniu. Jego Lear był wprawdzie perfekcyjny technicznie, jakkolwiek w powściąganiu emocji dziwnie wykalkulowany i chłodny. Obłęd króla, który sam się wyzbył praw majątkowych na rzecz wyrodnych córek, nie przejmował. Rozpacz po stracie Kordelii - nie wzruszała. Najlepsze, co można o tej roli powiedzieć, to, że aktorowi udało się nie osunąć w patos. Cóż, wybierając takiego reżysera, jubilat poległ na własne życzenie.

W nieudolnym przedstawieniu próżno szukać jakichkolwiek myśli interpretacyjnych. No, może poza wyprowadzeniem na proscenium machin teatralnych służących do imitowania odgłosów burzy czy szumu morza, które miały pokazać siłę sprawczą teatru. Były tu raczej tuszowaniem braku koncepcji niż świadomym zabiegiem artystycznym. Tej bowiem w "Królu Learze" Konczałowskiego zabrakło.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji