Artykuły

WALKA JAKUBA Z CZASEM

Jest coś pociągającego, świeżego w tej jeszcze jednej formie teatru- wy­rażającej się w powrocie do jego źródeł, spełniającej się w ocalaniu słowa, niknącego zbyt często pośród tak wielu warstw nowoczesnego przedsta­wienia. Ocalenie, i oczyszczenie słowa. Ocalenie i oczyszczenie aktora który samotnie staje przed widownią, dyskret­nie wspomagany, przez światło, dźwięk, oszczędny rekwizyt. Odczuwana potrze­ba ściszenia, intymności sztuki, spraw­dzenia nośności treściowej słowa, sugestywności jego przekazu przez aktora - w tym bezpośrednim starciu widza i akto­ra decyduje o powodzeniu monodramu. Powstają więc "teatry jednego aktora", wśród których dzieło Danuty Michałow­skiej jest - jak dotąd - jedyne i nie­powtarzalne. Niepodobna przeoczyć prób innych, jak choćby zbyt mało znanego teatru Kariny Waśkiewicz z Białegosto­ku.

Na tym tle tym ciekawsze wydaje się spotkanie ze zjawiskiem niemającym charakteru instytucjonalnego. Myślę o monodramie przedstawionym przez Ha­linę Mikołajską na scenie Sali Prób Teatru Dramatycznego w Warszawie, według powieści Tomasza Manna, "Jó­zef i jego bracia", a adaptowanej przez Wincentynę Wodzinowską-Stopkową. Wą­tek Jakuba i Racheli wybrany z tej po­wieści doskonale przystosowany został dla sceny. Otrzymaliśmy pod względem dramaturgicznym arcydzieło krystaliczne w formie, jasne w wymowie filozoficz­nej, zwarte fabularnie. Stworzyło to artyście-narratorowi szerokie możliwości zbudowania własnej koncepcji monodra­mu wynikającej ze specyfiki jego aktor­stwa. Mało tu jest, co prawda, auten­tycznej Biblii, odczuwanej już nie jako Księga Święta, lecz jako egzotyczna, na­sycona życiowym realizmem, gorącym krwistym kolorytem, często rubasznością, opowieść pasterska, tworzona przez lu­dzi obcujących z nadprzyrodzonoscią w sposób nieosiągalnie dla człowieka XX wieku bezpośredni i - powiedziałbym: familiarny. Bo przecież powieść Toma­sza Manna sprowadza się przede wszy­stkim do wykorzystania motywu biblij­nego przez współczesnego autora który patrzy z perspektywy doświadczeń nie­spokojnej epoki na sprawy w czasie od­ległe. Rzecz polega na uchwyceniu trwałości odczuć i przeżyć, przy tak bo­leśnie, dotykalnie odczuwanej roli cza­su. Czas jako wróg, jako sprzymierze­niec, jako atrybut człowieka w jego zmaganiu się z nadprzyrodzmością. Czas dokonywający rozdarcia między przemi­janiem, a więc zniszczeniem i dążnością do utrwalenia: przeżycia, myśli, czynu.

Na przedstawienie monodramu "O dłu­gim czekaniu", złożyły się odrębne indywidualności. Indywidualność Biblii, indywidualność pisarza współczesnego, indywidualność artystki: wrażliwej, po­siadającej ogromne doświadczenie i duże sukcesy w przekazywaniu subtelności psychologicznych swoich bohaterek. Ha­lina Mikołajska na podkładzie prostoty i subtelności lubi budować wyrafinowa­ne konstrukcje swoich ról. Tak wyra­finowane, że często załamujące się przedwcześnie pod ciężarem scenicznej akcji. Role Haliny Mikołajskiej rozwi­jały się i rozkwitały zazwyczaj w kontakcie z drugim aktorem w dialogu, w budowaniu nastrojów wynikających z zetknięcia się dwóch psychik. Artystka przywykła do ukazywania swoich boha­terek w sytuacji na wskroś dramatycz­nej, w akcji, w "normalnym" działaniu aktorskim. Z tego też wywodzi się nurt jej twórczości, który Jan Paweł Gawlik określił jako "nurt stylizującego ściszenia kameralnej psychologii o nośności zdolnej ożywić, tragedię". ("Twarze teat­ru"; sir. 217). Z tych ściszeń przerzuca­ła się często aktorka w niepokój, w po­szukiwanie bezpośredniej sugestywności nawet za cenę stylizacji. Jakby zasłu­chania się w wirtuozerię własnego aktorstwa, która szczególnie w tragedii, co zauważono, prowadzi do mnożenia niezamieszkałych pięter aktorskiej bu­dowli barokowej.

I tak oto ze wspaniałościami swoich ról i z niebezpieczeństwami, jakie kry­ły jej aktorskie skłonności, stanęła Ha­lina Mikołajska wobec tekstu wymagającego surowej ascezy interpretacyjnej i narzucającego pełne zaufanie do słowa, które musi być ożywione dyskretnie i ostrożnie. Postacie oczekiwały, by je przywołać, a nie odtworzyć, sytuacje nie dawały się "wygrać". Rola artysty miała się sprowadzić do doskonałego przekazu, do uwrażliwienia naszej wy­obraźni, do utrzymania napiętej uwagi towarzyszącej tekstowi. Oczekiwaliśmy przede wszystkim wspólnego z wid/em uchwycenia i wypunktowania z barw­nej, wzruszającej, naiwnej i bogatej opowieści wyobrażenia nam i narzuce­nia odczucia - losu Jakuba. A jest to los człowieka, który zdobywa mądrą i gorzką wiedzę o przemijaniu, uczy się czasu poprzez doświadczenia swojego życia, by dotknąć wieczności, korzenia­mi wrastającej w życie każdego z nas. I w wielu momentach przedstawienia dało się odczuć ogromną ciszę narzuco­ną widzom przez aktorkę, ciszę zmienia­jącą widownię w jedność otwartą sło­wom i kunsztowi artystki. Lecz niestety zbyt często artystka ilustrowała swoim aktorstwem tok narracji powieściowej, sylwetki i zachowanie się postaci. Nie dopomógł scenograf, znakomity zazwy­czaj Andrzej stopka, ubierając ją w nieporęczny niezgrabny, niezbyt tłuma­czący się strój, stylizowany zapewne na ubiór starotestamentowych pasterzy.

A jednak warto zobaczyć przedstawie­nie "teatru" Haliny Mikołajskiej dla tych choćby fragmentów mistrzowsko przywołanej refleksji, dla bezbłędnej klarownej auto reżyserii, konsultowanej przez Irmę Czaykowską, i po prostu dla ujrzenia tej artystki w trudnej sztuce monodramu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji