Artykuły

Wonderful Town, czyli Broadway z naftaliny

Po czterech latach tułaczki - w sobotę do siebie na Północną 47/51 uroczyście powrócił Teatr Muzyczny. Gości tłum, zasłużone brawa dla dyrektor Grażyny Posmykiewicz, której udało się utrzymać zespół i mimo wędrówek nie zaprzestać grania.

A ponieważ Operetka nie miała okazji uczcić wcze­śniej swych 65 lat istnie­nia, więc było też jubile­uszowo. Posypały się na­grody, a Danuta Łopatówna, niegdyś gwiazda tej sceny, znamienity sopran, odebrała Brązowy Medal Gloria Artis.

Potem, wraz z dyrekcją, zbiorowo odpukiwaliśmy w niemalowane, żeby się wszystko udawało. I oby tak się stało. W przyszło­ści.

Premierowy start wpra­wia w zakłopotanie. Mu­sical "Wonderful Town" Leonarda Bernsteina li­czy sobie prawie 60 lat i ma na koncie ponad 550 wykonań na Broadwayu. Reżyser przedstawienia Zbigniew Macias, szef arty­styczny Teatru Muzyczne­go, chcąc go ożywić, do­wiódł jednak, że nie zna sposobu, by tak się stało. Spece od musicalu, także w Polsce, nie sięgają już po ten tytuł. Łódzka scena zaryzykowała, no i...

Ogromu pracy wszyst­kich zespołów trudno nie docenić (balet i chór są jak nowe). Do finałowych ukłonów, poza orkiestrą, stanęło ponad pięćdzie­sięcioro wykonawców. Owacja na stojąco. W ku­luarach rozmowy o arty­stycznym skutku miały jednak krańcowo odmien­ny nastrój. I trudno bro­nić widowiska, do które­go najbardziej przystaje określenie: ramota.

Praktycznie wszystko odbywa się tu niczym na akademii - na pierwszym planie. Tyle że nie ma sto­łu z zielonym suknem; lecz w kąciku stoi kilka sprzę­tów i biegnie ulica, ale my, widzowie, nie zaglądamy w jej głąb, lecz siedzimy przy krawężniku. Plansze odgradzają od wnętrza sceny. Ci, którzy widzie­li, że podczas remontu te­atru tej części gmachu nie było, mieli prawo podej­rzewać, iż jej nie odbudo­wano. Ukaże się dopiero w końcówce, kiedy akcja zawiedzie nas do nocne­go klubu Extasy.

Libretto oparte na sztu­ce Josepha Fieldsa i Jerome Chodorova osadzone jest w latach 50. Opowiada historię Ruth (Marta Siewiera) i Eileen (Emilia Klimczak), sióstr, które przyjechały do Nowego Jorku z Ohio. Pierwsza chce być dziennikarką, druga aktorką. Zamiesz­kały w Greenwich Village, dzielnicy bohemy. To na nich spoczywa cała dra­maturgia, tyle że nie bar­dzo znają swoje bohater­ki, ich temperament i re­akcje. Obowiązkowy w mu­sicalu wątek uczuciowy też się nie klei.

Do tego obie wystrojo­ne zostały w żałosne sukieneczki w stylu podomki, zszyte z gałganków. Wyłącznie śpiewem nie da się podkręcić musica­lowej atmosfery, zwłasz­cza że nie ma tu melodii, które same się nucą.

Jest w inscenizacji kil­ka zgrabnych obrazków, jak choćby ożywione re­portaże Ruth czytane przez redaktora Bakera (Tomasz Rak), a zwłaszcza scenka z udziałem irlandz­kich policjantów, wśród których prym wiódł soli­sta - Mariusz Adam Ruta (trzeba zapamiętać to na­zwisko!). Orkiestra pod wodzą Lesława Sałackiego stara się oddać wszyst­kie muzyczne smaki zmik­sowane przez Bernsteina, gościnna obecność big bandu Jacka Delonga je dopełnia. Za zabudowę sceny i kostiumy odpo­wiada Ilona Binarsch, a z niewyszukaną chore­ografią i ruchem scenicz­nym na ciasnym pasku sceny starał się zmieścić wykonawców Artur Żymełka.

Niegdyś krążyło okre­ślenie: to nie jest sztuka na premierę. Trudno go nie powtórzyć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji