Ghelderode i Gołas
TEATR Dramatyczny Warszawy wystawił "Wędrówkę mistrza Kościeja" Michela de Ghelderode w przekładzie Zbigniewa Stolarka, reżyserii Ludwika René, dekoracjach Jana Kosińskiego, kostiumach Anieli Wojciechowskiej i z muzyką Tadeusza Bairda.
Twórczość niedawno zmarłego dramatopisarza belgijskiego, zauważona już w czasie między wojnami i zaliczona do aktualnej wówczas awangardy scenicznej, zdobywa sobie teraz rosnące uznanie, podobnie jak dzieła Witkacego. Wśród innych wczorajszych i przedwczorajszych eksperymentatorów Ghelderode wyróżnia się tym, że wcale nie podawał się za burzyciela starzyzny w teatrze, lecz przeciwnie, jego odświeżenie widział w nawiązaniu do starych a świetnych tradycji widowiskowych i malarskich ze średniowiecza, renesansu, a także baroku. Szczególnie Pieter Breughel był jego patronem, toteż akcję "Wędrówek mistrza Kościeja"
umieszcza w czasie nieokreślonym 1 w bajecznym kraju "Breughellandia". Niesamowita sceniczna baśń, w której śmierć w postaci Kościeja wkracza na scenę, a ludzie to się jej poddają, to z nią walczą wszelkimi sposobami - od perswazji do... rozpicia Kościeja, kończy się makabrycznym tańcem, w którym życie ze śmiercią, miłość z nienawiścią, zuchwalstwo z lękiem splatają się i w nierozłączny korowód.
Wątki zazębiają się i gmatwają. Reżyser stanął wobec dylematu, czy wzmocnić konstrukcję przez uproszczenia? Nie uczynił tego, ale na ołtarzu wierności Ghelderodemu złożył ofiarę z przejrzystości. Natomiast filarem wzmacniającym są dekoracje Kosińskiego, stanowiące same w sobie teatr kształtów, barw, aluzji oraz interpretacji. Szła z tym w parze świetna, po malarsku i stylowo rozwiązana charakteryzacja aktorów oraz częściowo kostiumy Wojciechowskiej. Piszę "częściowo", bo o ile groteskowe stroje przemawiały do wyobraźni, o tyle idealizujące - mniej, na przykład, jeśli można to tak nazwać, przyodziewek Urodziwej dziewczyny Juseminy i Urodziwego chłopaka Adriana, granych przez MIROSŁAWĘ KRAJEWSKĄ i WOJCIECHA DURIASZA, wydawał się zbyt konwencjonalny, jeśli nie po prostu banalny.
Ale jest w przedstawieniu coś, co będzie się pamiętało dłużej niż koncepcję reżyserska, czy oprawę malarska. Mianowicie wspaniałą kreację WIESŁAWA GOŁASA w roli Nekrozotara, czyli Mistrza Kościeja. Utrzymał się niezachwianie w makabrycznej grotesce. Był jednocześnie przerażający jak sroga ballada o powszechnej zagładzie i zabawny jak najlepsze przedrzeźnianie. Tą kreacją pogłębił i rozbudował swoje emploi, podnosząc w naszych oczach jeszcze wyżej zdobytą już przez siebie rangę. A przecież nie on jeden może uważać to przedstawienie za swój aktorski sukces. JÓZEF DURIASZ i STANISŁAW GAWLIK jako ministrowie Aspiket i Bazyliket stworzyli swoją grą karykatury w najlepszym stylu i odpowiednio skontrastowane. WOJCIECH POKORA jako książę Gulaw zabłysnął zręcznością i dowcipem interpretacyjnym. Trudno nie wspomnieć BARBARY KLIMKIEWICZ, gdy w roli Saliwenv żony filozofa biczem zapędza do prac domowych swego męża, wkładając w to sporo przekonania. Osoby z Intermediów i halabardnicy są postaciami z ożywionego malarstwa flamandzkiego. Nie wymieniam nikogo z nich oddzielnie, gdyż razem tworzyli piękne układy. No, i Baird nie zawiódł jako kompozytor muzyki do tego przedstawienia.