Artykuły

Grzegorz Szostak: Stabilizacja to wartość

- W Polsce, dysponując głosem basowym, można wiele zdziałać, a apanaże dla rzadkich głosów są odpowiednie - rozmowa z solistą Teatru Wielkiego w Łodzi.

Śpiew operowy studiował w warszawskiej Akademii Muzycznej im. Chopina w klasie prof. Alicji Dankowskiej. Debiutował w Operze Narodowej partią Szostaka we "Flisie" Moniuszki. Jest etatowym solistą Teatru Wielkiego w Łodzi, ale współpracował z teatrami operowymi w Warszawie, Wrocławiu, Gdańsku, Szczecinie, Białymstoku. Na koncie ma przedstawienia operowe, operetkowe, musicalowe w całej Europie i m.in. koncerty sylwestrowe i noworoczne w Pałacu Festiwalowym w Cannes oraz w Montreux. W sumie w repertuarze artysty znajduje się około 50 partii solowych. Dysponuje jednym z najwspanialszych basów w Polsce.

Bohdan Gadomski: - Jaki był przełomowy moment w pana karierze?

Grzegorz Szostak: Ten, w którym mogłem się pojawić na scenie Teatru Wielkiego w Łodzi. Wtedy moja kariera nabrała rumieńców i prędkości. Był 2008 rok. Zatrudnił mnie dyrektor Kazimierz Kowalski. Ale moje życie artystyczne zmieniło się, kiedy przestałem być solistą Reprezentacyjnego Zespołu Artystycznego Wojska Polskiego.

Co było powodem odejścia z tego zespołu?

- Zmiana dyrekcji i ich zapatrywania na sztukę. Rozstanie było wymuszone prawie siłą.

Ale wszystko dalej potoczyło się pomyślnie. Pewnie dlatego, że zetknął się pan na swojej drodze z odpowiednimi, życzliwymi ludźmi?

- Na pewno. Mam nadzieję, że jeszcze spotkam wiele takich pozytywnych osób, które mi pomogą i zaważą na mojej dalszej karierze. Nie mogę pominąć faktu, że spotkałem znakomitych artystów, z którymi pracowałem i dalej współpracuję, takich jak genialny dyrygent Tadeusz Kozłowski. Wielu wspaniałych reżyserów, którzy natchnęli mnie do moich działań, jak Waldemar Zawodziński, z którym po raz pierwszy spotkaliśmy się przy operze "Carmen". Była ona moim pierwszym spektaklem operowym po odejściu z wojska. Miało to miejsce w Teatrze Muzycznym w Lublinie. Śpiewałem partię Zunigi. Później spotykaliśmy się jeszcze wielokrotnie w innych produkcjach. Muszę wspomnieć o Roberto Skolmowskim... Ach, jest jeszcze wielu innych reżyserów i choreografów. Ogromne piętno wywarła na mnie moja profesor śpiewu w Akademii Muzycznej w Warszawie, prof. Alicja Dankowska.

To właśnie prof. Alicja Dankowska ukierunkowała pana i miała największy wpływ na rozwój pana głosu?

- Tak, ale jest jeszcze inna osoba, z którą cały czas pracuję i która mi pomaga - to Danuta Antoszewska, była korepetytorka naszego Teatru Wielkiego, żona prof. Bogusława Antoszewskiego, z którą poznaliśmy się jeszcze w Zespole Wojska Polskiego. Spotykamy się bardzo często i współpracujemy. Pani Danuta jest świetnym muzykiem, znakomicie słyszy i doskonale się rozumiemy. Dzisiaj mogę powiedzieć, że najwięcej pomogła mi w całym moim śpiewaczym życiu.

- Jaka jest sytuacja zawodowa głosu basowego w teatrze operowym?

Bycie basem to dosyć komfortowa sytuacja

Misja i sposób na życie

- Oczywiście, królują głosy tenorowe. Basów jest może nawet mniej niż tenorów, np. w Teatrze Wielkim w Łodzi jest nas tylko dwóch. W Warszawie trzech. W Polsce, dysponując głosem basowym, można wiele zdziałać, a apanaże dla rzadkich głosów są odpowiednie. Najtrudniej mają zdecydowanie barytony, bo jest to najczęściej spotykany głos męski. Mogę powiedzieć, że bycie basem to dosyć komfortowa sytuacja. Jeżeli do tego reprezentujemy jakiś poziom, to możemy wybierać repertuar, w którym chcemy śpiewać i... teatry.

Dlaczego zdecydował się pan na pracę w zespole artystycznym, a nie w teatrze operowym?

- Był to bardzo ciekawy okres mojego życia. Podpowiedziała mi pracę w tym zespole moja pani profesor. Tłumaczyła, że jest to świetny poligon doświadczalny dla młodych śpiewaków z bardzo prostego powodu... można się nauczyć wielu rzeczy zarówno wokalnych, jak i aktorskich, śpiewania w przeróżnych, często nieprawdopodobnych miejscach, co pozwala później śpiewakowi z takimi doświadczeniami na komfort, że niewiele rzeczy jest w stanie zaskoczyć go na scenie. I pewnie tkwiłbym w tym zespole, gdyby nie wspomniany już moment zmiany dyrekcji i jej polecenie śpiewania bardzo prostych, wręcz discopolowych piosenek, czego nie wytrzymałem. Postanowiłem wrócić do zawodu śpiewaka. Do teatru.

W zespole artystycznym pracował pan 11 lat. Czego się pan tam nauczył?

- Przede wszystkim nie bać się sceny. Zauważyłem, że wielu młodych ludzi na początku jest przerażonych tym, co robi na scenie. Ja się nie bałem, w czym pomagała mi współpraca w grupie.

Po udanym debiucie w Operze Narodowej w Warszawie nie został pan solistą tego prestiżowego teatru. Dlaczego?

- Wynikało to z mojego wariackiego życia w owym czasie. Próbowałem posmakować różnych sposobów na życie i zastanawiałem się, czy jednym z nich na pewno jest teatr operowy? Marzyłem o wystąpieniu w musicalu w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Miałem wtedy 21 lat. Wcześnie się ożeniłem (w wieku 24 lat). Studiowałem i pracowałem, na co krzywo patrzono na uczelni.

Po 8 latach spędzonych w teatrze operetkowym przeszedł pan do Teatru Wielkiego w Łodzi. Czy przekonał się pan wkrótce, że to jest właściwe miejsce dla pana?

- Operetka dała mi jedną rzecz - dzięki pracy w takim teatrze nauczyłem się interpretować tekst mówiony, co jest bardzo ważne dla śpiewaka. Ucząc się roli w operetce, wychodziłem od tekstu i teraz robię to samo, bo trzeba wiedzieć, o czym się śpiewa i wtedy będzie to zrozumiałe dla widza. Ze względu na to nie uważam, żeby lata spędzone w Lublinie były zmarnowane. Tam zaśpiewałem w "Carmen", w "Strasznym dworze", "Amadeuszu", "Cyruliku sewilskim", "Traviacie". Ale szukałem też nowych wyzwań i czegoś, co pobudzi mnie do dalszego, innego rodzaju działania i pozwoli mi pracować w trudniejszym repertuarze. W operze mogłem się bardziej skupić na głosie.

Dzisiaj w pana operowym repertuarze jest ponad 50 partii solowych. Jakie z nich są najważniejsze i w których mógł się pan najpełniej wypowiedzieć?

- Do partii, które są dla mnie krokami milowymi, zaliczam Zachariasza z "Nabucco". Za każdym razem, gdy mam go śpiewać, podchodzę do tego tak, jakbym po raz pierwszy się uczył. Ponadto Filip w "Don Carlosie". Ostatnio odkryłem dla siebie Wagnera, chociaż na studiach śpiewałem już jego utwory. Lubię też Kacpra w "Wolnym strzelcu" Webera.

Pana ostatnia rola to jednak partia operetkowa, bo zaśpiewał pan w "Baronie cygańskim".

- To wspaniałe spotkanie z kunsztem dyrygenta Bassema Akikiego i reżysera Tomasza Koniny. W "Baronie cygańskim" grałem Kalmana Żupana i w tej dość kontrowersyjnej inscenizacji lepiej się czułem zasłonięty niemieckim tekstem...

Współpracuje pan także z Operą Narodową w Warszawie, Operą Wrocławską, Operą Śląską w Bytomiu, Operą i Filharmonią Podlaską, Operą NOVA w Bydgoszczy, Gliwickim Teatrem Muzycznym oraz z Mazowieckim Teatrem Muzycznym w Warszawie. Jak godzi pan propozycje otrzymywane z tych teatrów?

- Jest to trudne. Teatr Wielki w Łodzi, gdzie jestem na etacie solisty, nie gra teraz zbyt często. Śpiewam w 10 - 12 spektaklach w sezonie, więc mam czas na to, żeby się pokazywać w innych teatrach. Mnóstwo czasu spędzam w podróżach. Czasami jest tak, że po wieczornym spektaklu w jednym teatrze następnego dnia rano mam próbę w innym mieście. Jest to niezwykle męczące. Ponieważ operowe produkcje wypełniają mi czas po brzegi, rzadko mogę brać udział w koncertach.

Czy śpiewa pan także za granicą?

- Ostatnio jest zastój w występach zagranicznych, ponieważ wypadłem z obiegu menedżerskiego. Skupiłem się na pracy w teatrze operowym i brakuje czasu na wojaże po Europie, czego czasami żałuję. Za to widzę, że zawodowo jestem coraz lepiej ustawiony w kraju.

Jak gęsto zapisany jest pana kalendarz na ten sezon?

- Ostatnie terminy, które mam zajęte i zapisane, to lipiec 2016 roku. Zmieniła się dyrekcja Teatru Wielkiego w Łodzi i nie bardzo wiem, co będzie się działo w mym macierzystym teatrze, dlatego nie jestem w stanie odpowiedzieć na propozycje wybiegające poza rok 2016. Są projekty, które muszę przyjąć dla honoru domu, mam na uwadze spektakle w Operze Narodowej i Operze Wrocławskiej, ale musiałem pozostawić kilka miesięcy na to, żeby się zorientować, co będzie działo się w Łodzi.

Zapewne chciałby pan żyć mniej intensywnie zawodowo i mieć więcej czasu na życie prywatne?

- Bardzo bym chciał, bo moja rodzina cierpi na tym, że z taką intensywnością pracuję. Średnio podczas sezonu jestem jeden dzień w tygodniu w domu w Warszawie. Przeważnie są to poniedziałki. Z przyjemnością zamieniłbym czas zawodowy na czas wolności od pracy.

Co na to wszystko żona?

- Żona się przyzwyczaiła. Czasami mówi, że gdybyśmy byli małżeństwem mniej na odległość, to moglibyśmy ze sobą nie wytrzymać. Bardzo cierpią na tym dzieci.

Żona jest śpiewaczką?

- Nie, jest pedagogiem, kierownikiem internatu w zakładzie poprawczym. Skończyła między innymi resocjalizację. Jest wspaniałym pedagogiem. Z powołania. Ma silną konstrukcję psychiczną, dlatego wytrzymuje ze śpiewakiem, którego ciągle nie ma, i z podopiecznymi, którymi się zajmuje.

A synowie?

- Starszy syn, Aleksander, ma 19 lat i studiuje turystykę i rekreację w Danii. Miesiąc temu wyjechał. Ale gdyby chciał, byłby świetnym barytonem. Myślę, że ma słuch absolutny. Drugi syn, Franciszek, ma 7 lat i jest uczniem szkoły podstawowej. Wszystko wskazuje, że on będzie śpiewakiem. Budzi się rano i natychmiast wydaje z siebie dźwięki, które przestają się z niego wydobywać w momencie, gdy idzie spać.

Czy w pana rodzinie ktoś śpiewał lub grał?

- Tak, ojciec, który dysponuje głosem bas-barytonowym i swego czasu śpiewał w ruchu amatorskim. Brał udział w różnych festiwalach piosenki. Mama jest emerytowaną nauczycielką języka polskiego. Brat również dobrze śpiewa...

Zdarza się, że marzy pan o czymś, co nie jest związane ze śpiewem?

- Ostatnio marzyłem, żeby synowi udało się dostać na zagraniczne studia w Duńskiej Akademii Biznesu. To marzenie się spełniło. Teraz marzeniem jest, żeby udało się go utrzymać na tych studiach.

Jest jakiś obszar zaniedbany w pana życiu?

- Nie ma, bo staram się, żeby wszystko było u mnie na swoim miejscu i współgrało ze sobą. Nie mam prawa narzekać.

Czyżby stabilizacja była dla pana wartością?

- Na pewno tak, bo stabilność w życiu wymaga znajdowania dla siebie nowych wyzwań i pomaga w szukaniu różnych ról życiowych, gdzie można się realizować. Jeżeli musimy gonić za czymś, żeby zdobyć stabilizację, to dużo rzeczy nam umyka.

Jak ocenia pan obecną kondycję opery?

- Jest niedobrze, bo mamy coraz mniej osób, które chętnie oddawałyby się tej sztuce. Za to coraz więcej jest napływu blichtru, który zastępuje sztukę. Mamy mnóstwo programów talent show z amatorami w rolach głównych, co w bardzo łatwy sposób odciąga ludzi od myślenia, delektowania się prawdziwą sztuką, w tym operową. Z każdej strony coś takiego nas otacza i opera na tym cierpi, jak cała sztuka polska.

Jakie są pana oczekiwania wobec nowego dyrektora Teatru Wielkiego w Łodzi?

- Mamy nadzieję na stabilizację. Chciałbym wiedzieć, co, kiedy mam robić w teatrze, i to mi wystarczy. Nie oczekuję wielkiego przełomu, ale mam nadzieję, że uda nam się nasza wspólna droga.

Jaki teatr operowy pana interesuje?

- Jestem przyzwyczajony do klasycznego wystawiania opery. W każdym rodzaju teatru operowego jesteśmy w stanie się znaleźć, jeśli tylko solidnie podchodzimy do naszego zawodu. Najbardziej lubię opery werystyczne i romantyczne. Natomiast nie przepadam za współczesną muzyką operową.

Kiedy głos basowy ma swój najlepszy okres?

- Myślę, że jest on jeszcze przede mną. Mam 46 lat i myślę, że mam jeszcze około 5 lat, żeby rozpocząć swój najlepszy okres jako bas. Między 50. a 55. rokiem życia jest czas na prawdziwy głos basowy, wtedy mój organizm będzie w stu procentach dojrzały.

Wybierając raz jeszcze zawód dla siebie, ponownie postawiłby pan na śpiew?

- Zdecydowanie postawiłbym na śpiew, ewentualnie na aktorstwo. Ale wiem, że śpiew to moje ukochane miejsce w życiu.

Co w śpiewie jest dla pana najbardziej frapujące?

- Wszechogarniająca muzyka, która pomaga nam zupełnie inaczej postrzegać świat, bo my w wielu momentach postrzegamy świat poprzez dźwięki.

Czyli wybrał pan wyjątkowy i piękny zawód dla siebie?

- Tak, a przy okazji bardzo trudny, bo całe życie trzeba się zmagać z własnym aparatem głosowym, czyli z całym sobą, i trzeba mieć niesamowitą odporność psychiczną, żeby unieść odpowiedzialność przed widzem, a przy okazji przed kompozytorem. Zawód śpiewaka dla mnie jest misją i sposobem na życie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji