GHELDERODE W NAD - KABARECIE
Wędrówka Mistrza Kościeja dzieje się w Breugellandii; wiele sztuk Ghelderode'a dzieje się w Breugellandii, w krainie siedmiu grzechów głównych i siedmiu cudów świata, na płótnach Boscha i Breughla, w średniowiecznej czy renesansowej Flandrii, w ojczyźnie poetyckich mitów i motywów, w jednym z archetypalnych mateczników europejskiej kultury, skąd różne tropy biegną wstecz i naprzód. "Wędrówka Mistrza Kościeja" w Teatrze Dramatycznym dzieje się gdzie indziej - w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, jak przypominają widzom, którzy byliby skłonni wziąć Breugellandię na serio, afisze wniesione na scenę w połowie przedstawienia. A więc "umownie" i "współcześnie"? Tak by się zdawało, ale jest inaczej i, chyba wbrew woli inscenizatorów, to przedstawienie ma inny czas i jego miejsce trzeba określić inaczej. Dzieje się ono tuż-przed-Brechtem w niemieckim ekspresjonizmie, a może przy okazji i w młodopolszczyźnie - za czasów, kiedy afisze jeszcze nalepiano na wielkich, brzuchatych, przysadzistych słupach (jeden taki widzimy na scenie), kiedy po ulicach biegali gazeciarze i w berlińskich nad kabaretach występowali włóczędzy, nożownicy, apasze, kominiarze i inny malowniczy lumpenproletariat. Ludwik René podzielił tekst opoja-filozofa Videbola z pierwszego intermedium między kilku takich lumpem-cyrko-wywoływaczy, którzy w "pre-brechtowskiej", znakomitej zresztą (jako rzecz sama w sobie) scenie, przekrzykując się wzajemnie ("ty...lko u nas!" "ty...lko u nas!") ujęli tekst Ghelderode'a w cudzysłów i dodali doń komentarz: "teatr intelektualny czy teatr dla mas?" Rzecz się zmienia w dyskusję, w piętrową publicystykę, a Breugellandia w nad kabaret: demoniczny, metafizyczny, perwersyjny, aluzyjny, nawet społeczny, groteskowy nawet... Niby to samo co u Ghelderode'a, ale z całkiem innej opery. I tak oto mamy Ghelderode'a na dystans, w intelektualnym, literackim kabarecie i w oprawie jarmarcznej, wielce wyrafinowanej. Siła Ghelderode'a nie polega na precyzji intelektualnej - choć także z ekspresjonizmu się wywodzi - niewiele ma on z Brechtem wspólnego. René banalizuje mit do antologii literackiej, Breugellandię ogranicza. Breugellandia nie ma oznaczonych wyraźnie granic, jest nieokreślona i nieprecyzyjna, choć wyrażona dosadnie. Breugellandia nie nadaje się do teatru intelektualnego: jest bluźniercza, nie ironiczna, zmysłowość jest tam rozpustna i ciężka, nie pikantnie dwuznaczna, i Ghelderode posługuje się grubym szyderstwem, alegorią, hiperbolą, nie zaś ciętym, inteligentnym konceptem. Breugellandia jest wyobcowanym poetycko światem, w którym rozrośnięta cielesność przekroczyła wszelkie miary i materia sama stała się nadprzyrodzona. W tym świecie działają siły potężne, które już nie są ani czysto fizyczne, ani duchowe; działają mity, które wyrażają przemożne pragnienia i odwieczne strachy ludzkości: mit o krainie pieczonych gołąbków i mit powszechnej zagłady, Breugellandia i Sąd Ostateczny, średniowieczna Cocania i taniec śmierci, Raj i Apokalipsa - wielkie mity, które dziś się nazywają ustrój społecznie doskonały i trzecia wojna światowa; między tymi biegunami wędruje w sztuce Ghelderode'a Mistrz Kościej. W Teatrze Dramatycznym Mistrz Kościej wędruje między innymi biegunami, między "teatrem intelektualnym" a "teatrem dla mas", czyli jakoś między Brechtem, a - powiedzmy - Giraudoux. Tak to René przenicował Ghelderode'a, odtworzył go w języku powszechnie dostępnym i bardziej aktualnym. Książę Breugellandii, Gulaw, w sztuce Ghelderode'a jest grubym władcą z baśni - grubym, co w baśni znaczy potężnym - jest żywym wcieleniem sił flamandzkiej ziemi i przypomina rabelaisowskie olbrzymy. W Teatrze Dramatycznym Breugellandią włada inny Gulaw - od początku do końca i konsekwentnie przeciw Ghelderode. Książę jest wątły, mały, kruchy - jest za to inteligentny, złośliwy, ironiczny i rozbawiony swoją rolą. René przewrotnie wybrał do roli Księcia-giganta Wojciecha Pokorę, który jest drobny, a Pokora zagrał cienko tam, gdzie trzeba by przejaskrawień, i był inteligentny, choć trzeba było tępego żywiołu. Breugellandia rządzona przez takiego Gulawa przeniosła się prosto do kawiarni Związku Literatów, gdzie się opowiada dowcipy o Bogu, pijaństwie, złym prowadzeniu i końcu świata. W tekście Ghelderode'a prawdziwy pijak gada do prawdziwej ziemi i wymyśla Panu Bogu na niebie, a prawdziwa śmierć z kosą przychodzi po ludzi, choć jest nią tylko ogłupiały mąż Saliweny. Skala się zmieniła, wszystko w tym spektaklu było w innej skali, niż chciał autor. Mieczysław Stoor jako Porprenaz to wesołek i opój dosyć monotonny, a Barbara Klimkiewicz jest zbyt perwersyjna jako demoniczna wiedźma Saliwena. Tylko Wiesław Gołas przekraczał granice cudzysłowu; jego Nekrozotar, Mistrz Kościej, były mąż Saliweny opętany przez gołębicę, która się objawiła w postaci wędzonego śledzia, unosił siłę niesamowitej poezji i humoru Ghelderode'a. Przypominał naiwną śmierć i nieboszczyka zarazem, śmieszył, przerażał. Być może, że gdyby René dysponował całym zespołem takich aktorów, nie musiałby się uciekać do nad kabaretu; bo Wędrówka Mistrza Kościeja, gdy mistrz Kościej był na scenie, chwilami z fortunną niekonsekwencją porzucała teatr umowny - i wtedy coś się działo naprawdę. Poza tym jednak, co się w sztuce dzieje, u Ghelderode'a wiele się mówi. Ten pisarz lubi słowo dosadne, obrazowe, bogate. W Teatrze Dramatycznym tekst Ghelderode'a, pięknie przez Zbigniewa Stolarka przełożony, prawie zginął. Jego poezja albo zacierała się w bełkocie, słowa były kaleczone, połykane, pozbawione melodii i nie docierały na widownię - albo, jeśli docierały, brzmiały dziwnie fałszywie, bo nikt się nimi nie umiał posłużyć. Zostało to, co najbardziej wątpliwe: trudna stylizacja. Żaden z aktorów nie podołał kwiecistym wymyślaniom, bluźnierstwom, nikt nie umiał pokazać surrealistycznej poezji dialogów: "Tysiąc pałek... Żółty poniedziałek. I hop! Żmij worek... Różowy wtorek. Hop! Kozia broda... Zielona środa. Hop!" Być może mówienie takiego tekstu jest osobną sztuką i "intelektualny dystans" nie jest najlepszą dla niej szkołą. Z prawdziwego Ghelderode'a w Teatrze Dramatycznym są tylko żywe obrazy, które René zmontował z Kosińskim. O scenografii Jana Kosińskiego można napisać dokładnie to, co Puzyna powiedział kiedyś o wyobraźni plastycznej samego Ghelderode'a - że jest to "jakby Bosch i Breughel razem przepuszczeni przez wyobraźnię współczesnego nadrealisty". Wspaniałe żywe obrazy. Para zakochanych: ona biała, on w zielonych sieciach, między rajsko-zielonym drzewem, białym grobowcem-klepsydrą i pokrętną muszlą ślimaczą na tle niebieskiego nieba z puszystymi chmurkami - wszystko "jakby wyszło z jakiejś alegorii". Niesamowita, chuda, wysoka Śmierć, w czerwonym postrzępionym kapeluszu i całunie, z kosą w ręku wychyla się zza drzewa strasząc fikającego po ziemi wesołka. Mistrz Kościej galopuje po scenie na grzbiecie konia-Porprenaza w czerwień nadchodzącego końca świata. Surrealistyczna architektura pałacu ze złej bajki. Mały książę w indiańskim pióropuszu kołysze się na wielkim koniu na biegunach. Książę na błękitnej kuli ćwiczy równowagę - coś z cyrkowego Picassa? Pijana śmierć skacze na drewnianym koniu z pałacowego tarasu na lamentujący lud. Astronom śpi przy lunecie, jego żona-jędza przeciąga się przy butelce wina. Książęcy sąd pod drzewem, bajkowi Murzyni, białe powrozy, breughlowscy żebracy, globusy, puchary, pieczenie, ptaszki na linkach z depeszami. Cudowność średniowiecznej alegorii, cudowność naiwna, cudowność barokowych teatrów, cudowność surrealistyczna, Flamandia - zestrojone w jakiejś szczęśliwej, radosnej harmonii. Z Ghelderode'a bez tekstu, z Ghelderode'a w cudzysłowie zostały te wspaniałe żywe obrazy w pięknym ruchu, komponowane zgodnie przez scenografa i reżysera - żywe obrazy, które mogą dać pojęcie o tym, czym mogłoby być wystawienie sztuki Ghelderode'a.