Artykuły

Małgorzata Witkowska: Wampirzyca

- Bardzo ważne było dla mnie spotkanie z Mają Kleczewską, to punkt zwrotny w mojej pracy. Myślę, że gdybyśmy się z Mają nie spotkały, to mogłabym dzisiaj być Dzidzią Piernik - mówi Małgorzata Witkowska, która równo 25 lat temu zadebiutowała na deskach Teatru Polskiego w Bydgoszczy.

Miłość do Dolnego Śląska została jej do dzisiaj. Tam się urodziła i wychowała. Najpierw było Kłodzko, potem Nysa. A kiedy rodzice się rozstali, doszły jeszcze ciągłe wypady do Wrocławia, gdzie przeprowadził się tato. Małgorzata Witkowska (rocznik 1965) była późnym dzieckiem. Urodziła się, kiedy jej mama była już po czterdziestce. Stąd być może późniejsze wychowywanie pod kloszem. - Nie mogłam chodzić na basen, bo mama bała się, że utonę. Nie mogłam chodzić na lodowisko, bo mogłam przecież złamać nogę. Mama zawsze się o mnie bardzo bała i być może z tego powodu wprowadziła mi taką dyscyplinę. Na trzepaku mogłam szaleć, kiedy jeździłam do taty.

Teatr pojawił się w jej życiu dopiero w czwartej klasie liceum, działał przy nyskim Domu Kultury. - Prowadziła go znakomita babka. Mieliśmy świetne zajęcia i dużo graliśmy, między innymi Mrożka. Wtedy sobie pomyślałam, że to mi się nawet podoba. Nie podobało się to za to mamie, która wolałaby widzieć córkę pochyloną nad książkami i pilnie przygotowującą się do egzaminów. Wielkimi krokami zbliżała się przecież matura. Tylko co po niej? Najpierw był plan, by zostać weterynarzem, jak mama. Skończyło się to na studiach filozoficznych na Uniwersytecie Wrocławskim. Wyjazd do dolnośląskiej stolicy był podwójnym szczęściem: to ukochane miasto i ucieczka spod maminego rygoru.

Na filozofii Małgorzata wytrzymała dwa lata, bo szaleńczo się zakochała. W mężczyźnie i w teatrze. Obiektem miłosnym numer jeden był Jacek, kolega ze studiów, obiektem numer dwa - założony przez niego Studencki Teatr Prób. - Jacek był wtedy niesamowicie nowatorską osobą, twórcą odważnym, niebanalnym i przekraczającym granice. Robiliśmy wspólnie naprawdę dobry teatr, jeździliśmy na festiwale, zdobywaliśmy nagrody. Po pierwszym roku filozofii Małgorzata jedzie do Warszawy na egzaminy do szkoły aktorskiej. Nie przyjmują jej. - To była dla mnie totalna klęska. Siedziałam na schodach szkoły i przez trzy godziny płakałam. Ale się nie poddała i postanowiła zdawać za rok. Do egzaminów przygotowywał ją Tadeusz Pajdała. Skutecznie. W 1986 roku przyjęto ją do PWST we Wrocławiu. - Początek studiów nie był dla mnie prosty. Nadal jedną nogą byłam na filozofii, źle znosiłam fuksowanie, na poranne zajęcia nie chodziłam, bo spałam, a na innych powiedziałam, że nie pojawię się na nich więcej, bo mi nie odpowiadają. Przechodziłam wtedy chyba jakiś bunt. Razem z nią na roku są między innymi Adam Hutyra (aktor Teatru im. Adama Mickiewicza w Częstochowie) i Małgorzata Osiej (aktorka Teatru im. Norwida w Jeleniej Górze).

Po studiach chciała zostać we Wrocławiu, ale nie dostała żadnej sensownej propozycji. Wówczas Jacek idzie na reżyserię do Krakowa i doradza Małgorzacie, żeby pojechała do Teatru im. Wilama Horzycy w Toruniu. Świeża absolwentka aktorstwa wsiada więc o nieludzkiej porze do pociągu, usypia i budzi się na dworcu Bydgoszcz Wschód. - Pomyślałam, że skoro już tu jestem, to pójdę do teatru i sprawdzę, czy nie szukają młodej aktorki. Weszłam do sekretariatu i zapytałam, czy jest pan dyrektor. Usłyszałem, że jest i władowałam się do jego gabinetu. Dyrektorem był Andrzej Maria Marczewski. - Kiedy mnie zobaczył, to się tak ucieszył, jakby na mnie czekał, bo zespół był wtedy dość leciwy. Przyjął mnie od razu.

Jest jesień 1990 roku. Małgorzata debiutuje na bydgoskiej scenie w habicie - gra Siostrę Blankę od Agonii Chrystusa w "Dialogach karmelitanek" Georgesa Bernanosa w reżyserii Przemysława Basińskiego. Wystąpiła też w dwóch spektaklach ("Brat naszego Boga" i "Ballada o Kasi i drzewie") z dzisiejszym patronem teatru, wówczas ponad osiemdziesięcioletnim nestorem, Hieronimem Konieczką. - To był niezwykle uroczy starszy pan, bardzo lubiany przez cały zespół. Od nadania teatrowi jego imienia, za każdym razem, kiedy coś gdzieś spadnie, mówimy, że to klątwa Konieczki. Wejście do zespołu nie było łatwe. W teatrze panował jeszcze stary aktorski sznyt i sztywna hierarchia. - Kiedyś dostałam burę za to, że przebiegłam przed aktorem, który wygłaszał swoją kwestię albo za to, że coś podjadałam w kulisach podczas spektaklu. A dużo jadłam, bo dużo grałam.

Rzeczywiście dużo grała i to za rządów każdego dyrektora.

Za Andrzeja Marii Marczewskiego (do 1994 r.): - To był dla mnie dobry czas, choć spektakle były różne - raz lepsze raz gorsze. Wtedy zagrałam i Hesię w "Moralności pani Dulskiej", i Izę w "Iwonie, księżniczce Burgunda", i Klarę w "Zemście", i Ofelię w "Hamlecie".

Za Wiesława Górskiego (1994-1997): - Sporo fajnych rzeczy się wtedy działo, bo on był nieszablonowym, niekonwencjonalnym i ciekawym człowiekiem. Kiedyś przyszedł do niego jakiś mężczyzna. Długo siedział, wypytywał o teatr. Kiedy wyszedł, Górski spytał swoją sekretarkę, kto to był, a ona odpowiedziała mu zgodnie z prawdą, że wojewoda.

Za Andrzeja Waldena (1997-2000): - Komercyjny repertuar w najgorszym wydaniu, oprócz jednego znakomitego spektaklu, czyli "Lotu nad kukułczym gniazdem" Wojciecha Adamczyka. Wtedy też zagrałam Balladynę. Boże, jak ja to okropnie zagrałam!

Za Adama Orzechowskiego (2000-2006): - On zrobił w teatrze małą rewolucję. To wtedy zaczęliśmy grać współczesną literaturę.

I za Pawła Łysaka (od 2006 r.): - Musiałam go, jako członkini "starego" zespołu, przekonać do siebie. Chyba się udało. W ostatnich latach bardzo ważne było dla mnie spotkanie z Mają Kleczewską przy "Babelu", to punkt zwrotny w mojej pracy. Myślę, że gdybyśmy się z Mają nie spotkały, to mogłabym dzisiaj być Dzidzią Piernik. Świetnie też na mnie podziałało przyjście wraz z Pawłem Łysakiem wielu młodych aktorek i aktorów. Oni nie pozwalają mi wpaść w koleiny i dają dużo energii, którą wysysam z nich jak wampirzyca.

Małgorzata zagrała w Teatrze Polskim ponad 80 ról i kilka lat z rzędu była laureatką lokalnego plebiscytu na najpopularniejszą aktorkę. Czy wielbiciele koczowali pod jej garderobą? - Nigdy, ale dwukrotnie ukradziono mój portret wiszący w foyer naszego teatru. To zawsze coś!

_____

Tekst ukazał się pierwotnie w książce "Teatr wspólny" wydanej w 2013 roku przez Teatr Polski w Bydgoszczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji