Artykuły

Po co do teatru?

"Legalna blondynka" Laurence'a O'Keefe w reż. Janusza Józefowicza w Krakowskim Teatrze Variete. Pisze Maciej Stroiński na blogu Teatr jest cute.

Dziś o musicalu, więc przydałoby się coś w tle. Do tej recenzji najlepiej pasuje piosenka "Hammer Smashed Face" zespołu Cannibal Corpse w wersji karaoke lub, jeśli wolicie krótsze, Napalm Death, "You Suffer".

I did it! Polazłem do teatru "Różne", płacąc jak za bawoła. Na TEN spektakl, ponieważ innych tam na razie nie ma. Ale spoko, będą, scena okazała się hitem wśród urzędników. Że aż własny przystanek tramwajowy dostała, 250 metrów, jedną czwartą kilometra, oddalony od budynku. To jest myśl: może by MPK "Dworzec Główny" przebrandować na "Teatr Słowackiego", a "Teatr Bagatela" na "Stary Teatr".

120 złotych to podobno dużo jak na Grzegórzki. Ale w cenie jest też przelot na Broadway bez ruszania się z fotela, więc wychodzi całkiem spoko. I masz pewność, że publiczność będzie na poziomie, a nie jakaś bez pieniędzy.

Żeby obejrzeć DZIEŁO, trzeba najpierw wejść, i tu się zaczyna problem. Wpuszczają dopiero pół godziny przed. Ludu, jak to się mówi, od groma, ale na zewnątrz proszę - tak sobie kwitniemy. Teraz, we wrześniu, ujdzie, a co będzie zimą? Foyer na bogato w rozumieniu "Miłości na bogato": cięte lustra, kanapy, czarny koń (rzeźba), fortepian marki Bechstein za czerwoną "nie rusz!" taśmą, na środku dywan we wzorki, nawet można chodzić po nim, na ścianie pokawałkowany "Szał" Podkowińskiego, czyli the way the artist wanted it. Na sali też jest wszystko, co potrzeba: miękkie obicia, masywna kurtyna, nie dzwonek, lecz gong, klasyczne kulisy, zapadnie i wiatr w hery. Scena tak przytulna, że jak się rozpędzić, to będzie ręka, noga, mózg na ścianie. "Zakazy stadionowe" obejmują nie tylko komórki i takie tam, ale nawet wodę! ZERO PICIA NA WIDOWNI. Co sobie Variété myśli o swojej 120 złotych widowni, że musi jej wszystkiego przez głośnik zabraniać? Sądząc po nie tylko moim feedbacku, przydałby się też ban na pisanie negatywnych recenzji. I co Variété myśli o sobie, że w swym logo przysłowiowe pióra w dupie czyni dosłownymi?

Czemu akurat "Legalna blondynka"? Ja wam powiem czemu. Temu, że wiedzą, dla kogo robią teatr i kto im nasprasza korpoklientów. Laska prąca na Harvard, by studiować prawo i być potem kimś, to właśnie ten rodzaj aspiracji, który mamy na widowni. Ona wprawdzie za miłością, a nie za karierą, i dlatego capnie obie. Obiekt uczuć tytułowej nie może nazywać się inaczej niż Warner Huntington III (z widokiem na "szybki doktorat"), a choć w końcu ona wybierze innego o pospolitszym loginie Emmett Richmond, to uprzednio go wylaszczy, żeby nie było siary w towarzystwie. To jest niby Z PRZYMRUŻENIEM, ale twoja twarz brzmi znajomo. Teatr dla LUDZI SKAZANYCH NA SUKCES, dla pewnych siebie kobiet i ich przybocznych królów życia. Target na fotelach jest uczczony happy endem. W tym leminżym świecie jest miejsce dla geja - gdy jest fryzjerem lub śmiechem na sali.

Set był bez Nataszy i nie wiem, czy to źle. Na żywo miałem przyjemność tylko w Starym, gdzie gra ją ktoś inny. A Barbara Kurdej-Szatan to aktorka sympatyczna i na pewno bardziej blond. W ogóle respekt dla występujących: śpiewają czysto i tańczą równo, są profesjonalni i z czegoś żyć muszą. Dzięki nim przebieg jest sprawny i konwencja się nie sypie. Do OCIEPLENIA WIZERUNKU walnie przyczyniają się też dwa (żywe) pieski. Przedstawienie jak w zegarku, mocno nieimprowizowane, możliwe wyłącznie z mikroportami. I w ogóle nie narzekam, piosenki idą tylko z PÓŁplaybacku.

Tłumaczenie w sumie okej, tylko miejscami brzmi niechcący jak to, co Masłowska w "Kochanie, zabiłam nasze koty" zrobiła CHCĄCY: "kocham twoją kurtkę!", "twój sekret jest u mnie bezpieczny", "kapuściana głowo", "wyświadczcie mi przysługę: zafundujcie sobie zajebisty dzionek", "co przedstawia sobą dowód rzeczowy numer jeden?", "legalna strategia", "zaraz cię dogonię". Tytuł "Legally Blonde" jest oparty na wyrażeniu "legally blind", co znaczy "niewidomy w rozumieniu prawa". Polska rybka, czyli przekład dosłowny, to by było "Blondynka w rozumieniu ustawy" albo "w myśl ustawy". A ładnie byśmy powiedzieli na przykład "Patentowana blondynka", "Jawna blondynka", "Z wykształcenia blondynka". "Mam prawo być blond" albo "Jestem blondynką, mam na to papiery". Jednak skoro filmowi z Reese Witherspoon trafił się pomysłowy "polski" tytuł "Legalna blondynka", to po co PSUĆ ZŁE? Marketing jest marketing. O tłumaczce ("Dziennik Polski" z 23 września 2015): "Pani Krysia urodziła się w Londynie, jest anglojęzyczna". To na pewno, ale powstaje pytanie, czy polskojęzyczna też.

Śmieszna sytuacja z obsadą: nigdzie nie jest wymieniona. Poza, rzecz jasna, dwiema tytułówkami na zmianę. Proszę luknąć na teatrvariete.pl lub na bazę e-teatru. Niech i skład będzie co wieczór inny, ale czegoś takiego to jeszcze nie widziałem. Jakby ich napisał E. M. Forster - "aktorzy, co nie śmią wypowiedzieć swojego imienia". Na przykład Buffo grzecznie podaje wszystkich, ile by nie było, po nazwisku. Z "materiałów informacyjnych" do spektaklu namierzyłem PLAKAT, gdzie też mało do czytania. Myślisz, że z Variété kaszana już była, a tu proszę, da się bardziej. Wspomnę dwie osoby, które znam z twarzy, z dyplomów na PWST: Pamela Adamik i Beata Śliwińska. A skoro instytucja kultury skazuje pracowników kultury na anonimowość i umowy o dzieło, CHWALĄC się w telewizji, że przy okazji "na zusach" oszczędza, to umówmy się, że reżyser spektaklu i dyrektor teatru także są nieustaleni.

LEGALNA BLONDYNKA, Krakowski Teatr Variété. Byłem 24 września 2015.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji