Artykuły

Nic z tego nie wynika

Znowu mieliśmy w Warszawie serię nieudanych premier. Nie wymieniajmy tytułów, bo nie omawianie poszczególnych przypadków jest tym razem sprawą istotną. Ani o zawstydzanie winnych tu chodzi. Nikt przecież - ani autorzy dzieł, które nam zaprezentowano, ani reżyserzy, ani aktorzy, ani kierownicy literaccy firmujący swym nazwiskiem wybór repertuarowy, ani dyrekcje - nie chciał robić z rozmysłem złego teatru, nikt nie zaplanował sobie, że np. grudniowa premiera ma przynieść teatrowi klapę artystyczną. Pracowano z dobrą wiarą, z przekonaniem, że podjęty wysiłek ma jakiś sens. Nie wyszło? Ano, nie wyszło. Ale czy kiedykolwiek wiadomo z góry, co w teatrze "wyjdzie", jaki wybór repertuarowy będzie mógł być uznany za trafny, komu można, a komu nie należy powierzać reżyserii, jaka wreszcie może być niezawodna recepta na sukces? A skoro postawiliśmy już tyle pytań retorycznych, to brnijmy dalej: czy w ogóle wiadomo, co to jest sukces? Czym mierzyć wartość przedstawienia? Komu ufać, gdy zdania są sprzeczne: gdy krytyka wzdycha z trwogą, a publiczność mimo to wypełnia wieczór w wieczór widownię?

Nie oczekujmy odpowiedzi. Nie dlatego, że są tak bardzo trudne do sformułowania. Albo dlatego, że pytania są fałszywie postawione. Powód jest znacznie prostszy: z faktu, że pojawiła się kolejna seria nieudanych premier, nic nie wynika. Tak jak nie zawsze wynika coś z tego, że gdzieś, na jakiejś scenie, przedstawienia są lepsze. Nic nie wynika dla teatru, dla frekwencji, dla dyrekcji, dla reżysera, dla recenzenta. Złe czy dobre przedstawienie, interes działa mniej więcej tak samo. Więc - czy można w tej sytuacji mówić, że jakieś przedstawienie jest lepsze, inne - gorsze, trzecie - budzi uczucie zawstydzenia, czwarte - uchodzi za sukces? Przecież od lat już nie ma we współczesnym życiu teatralnym tego, co nazywa się naturalną eliminacją. Są czyjeś odosobnione, subiektywne zdania i opinie. Jest sprawnie zorganizowana, pełna na ogół widownia. Jest radosna, pełna wszelkiej beztroskiej swobody (graniczącej niekiedy z nieodpowiedzialnością) działalność artystyczna, ani zbyt surowo przez kogokolwiek ganiona, ani zbyt serdecznie nagradzana. Seria ostatnich niepowodzeń kilku scen stołecznych dowodnie o tym świadczy. Wyszły w świat niedobre przedstawienia. Nic przecież z tego nie wynika.

Krytyka? Przed kilku laty ktoś oświadczył publicznie, że teatr jego cieszy się, gdy przed-stawienie ma złe recenzje. Oznacza to, że publiczności spektakl będzie się podobał. Zła recenzja jest nagrodą za dobrze wykonaną pracę. Efektowne to. I szczere. A często nawet prawdziwe. Bez żartu. Bo tak często istotnie bywa. I nikt nie wie, o kim to źle świadczy. O teatrze? O publiczności? O krytyce?

Frekwencja? Nie raz i nie dwa oglądaliśmy premiery, które nazywaliśmy klęskami teatru. Komedie, które nie budziły nawet kwaśnego uśmiechu. Romanse sceniczne, którym towarzyszył chichot na widowni. Widowiska śpiewane, od których puchły uszy. Agitki koniunkturalne, których jawna nieszczerość wywoływała rumieniec wstydu. A przecież rzeczy te szły potem tygodniami, miesiącami, latami. Krzywiła się nie tylko publiczność premierowa, grymasili wszyscy. I chodzili, mimo wszystko.

Teatr jest rozliczany w pierwszym rzędzie z prowadzonej przez siebie gospodarki ekonomicznej. Z wydatków, jakie miał prawo ponieść, i z dochodu, jaki miał obowiązek zebrać ze sprzedaży biletów. Na co to były bilety, co w zamian za skromną, uiszczaną w kasie (albo - najczęściej - zbiorowo w organizacji widowni) sumę widz otrzymał, ma drugorzędne znaczenie. Nie było dotąd słychać, aby jakiejś scenie obniżone zostały dotacje - tylko za kiepską działalność artystyczną.

Dyrekcja? Są sceny w Warszawie, które - z krótkimi przerwami - zapisują się w kro-nikach sezonu marnym (mówiąc delikatnie) dorobkiem artystycznym. Wiadome jest, kto za ten anty dorobek jest odpowiedzialny. Kto tak właśnie, z takimi skutkami, programuje kierowany przez siebie teatr, kto daje temu swoją umieszczoną na afiszu firmę. Zapytacie może - a będzie to pytanie logiczne - co z tego dla dyrekcji wynika? Ano, niewiele. Jeżeli nie zdarzy się coś nadzwyczajnego, winny jakoś się wybroni. Sam, albo z pomocą życzliwych sojuszników. A to ktoś krzyknie, że nie wszystkie recenzje są takie złe, a to ktoś .powoła się na zupełnie przyzwoitą frekwencję, a to ktoś powie, że gospodarka teatru prowadzona jest wzorowo. Umiemy przecież organizować nie tylko widownię. Także - opinię.

Może niezupełnie tak jest w rzeczywistości, może obraz narysowany został w przesadnie ostrych barwach. Ale choć proporcje całości są pewnie mniej pokraczne, rzecz jest niedaleka od prawdy. Tak to w przybliżeniu wygląda. W życiu teatralnym wszystko jest sprawnie i z należytą powagą zorganizowane - choć tyle tu spraw dzieje się na niby. Przyglądamy się temu od lat, przyzwyczajamy się do tego, sami powoli w ten świat pozorów zostajemy wciągnięci. Tylko czasami zadajemy po cichu naiwne, retorycznie brzmiące pytania. Gdy na przykład w ciągu kilkunastu dni oglądamy w teatrze pięć nieudanych premier i gdy zastanawiamy się, co z tym począć. I dochodzimy po namyśle do wniosku - że nic. Właściwie dlaczego robić z tego sprawę, komuś wytykać nieudolność, komuś publicznie mówić nieuprzejmym tonem rzeczy nieprzyjemne, skoro z faktu pojawienia się złych przedstawień nic nie wynika. Skoro nie jest to proceder nieopłacalny. I skoro nie bardzo wiadomo, jaka jest różnica między klapą i sukcesem.

Tyle czarnych myśli spisanych u schyłku starego roku, na kilka godzin przed Sylwestrem. Od stycznia będzie lepiej, zapewne. Albo przynajmniej spojrzenie będzie radośniejsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji