Artykuły

W sprawie formalnej

Reżyser jest głównym twórcą przedstawienia teatralnego. Reżyser jest głównym sprawcą wszelkiego zła w teatrze. Reżyser współczesny sprawuje władzę autokratyczną: jako zbawca albo jako złoczyńca. Reżyser z tekstów bibliotecznych tworzy teatr, któremu nie jest w stanie udzielić żadnej pomocy literatura; reżyser niszczy tekst, reżyser gardząc literaturą i pastwiąc się w sposób samowolny nad dramatem wykrzywia naturę teatru. Reżyser ratuje aktora przed jałowym wyrobnictwem, jakie narzuca mu rytm pracy środków masowego przekazu i wymogi rynku widowiskowego; reżyser przemienił aktora w bezwolnego niewolnika, spętanego apodyktycznie egzekwowaną tresurą. Bibliotekarz, pasożyt, oprawca, dręczyciel, fałszerz - to część tylko epitetów, jakimi bywa dzisiaj obrzucany inscenizator. Świadomie i z namysłem tworzący sztukę teatru artysta, ostatnia nadzieja na odrodzenie martwiejącej sceny współczesnej, jedyny twórca, który rozumie jeszcze, czym jest teatr i jaki jest sens pracy na scenie - to kilka zaledwie komplementów, jakimi kto inny skłonny jest obdarzać dziś inscenizatora. W mowie, w piśmie i w myśli: sypią się na jego głowę najbardziej wyszukane obelgi i najczulsze słowa uznania, pieszczotliwe niemal. O dramacie współczesnym już nie rozmawiamy. Plastykę teatralną złożyliśmy do grobu. O aktorze nic istotnego nie mamy do powiedzenia. Widza uznaliśmy za istotę nieznaną. Nawet recenzentom daliśmy spokój. Na placu boju pozostał już tylko reżyser. Chwalony, ganiony lub tolerowany - w zależności od potrzeb. I w zależności od aktualnie przeważającej tendencji sezonowej.

Przed gwiazdką, a więc w okresie Warszawskich Spotkań Teatralnych, aura staje się przychylna. Przedstawienia pozawarszawskie i ich autorzy stawiani są za wzór środowisku stołecznemu, które hołduje systemowi jedno- czy kilkusezonowych gwiazd. W karnawale w obronę brani są autorzy dramatyczni, którzy gdzieś w środku sezonu, zebrani w grupie, dopominają się o swoje prawa. Na wiosnę znużeni ekstrawagancjami reżyserskimi widzowie, wybierając drogą głosowania swoich ulubieńców ze sceny i ekranu telewizyjnego, sercem są po stronie aktorów. Festiwal kaliski, w pierwszej połowie maja, odwraca sympatię ku reżyserom, na ogół tym razem młodym. Festiwal wrocławski poświęcony polskiemu dramatowi współczesnemu - w drugiej połowie maja - rodzi dyskusje, w których kosztem wyszydzanych autorów rośnie sława inscenizatorów, by już wkrótce, po czerwcowym festiwalu toruńskim, ustąpić miejsca powszechnej dezaprobacie i pogardzie. Na początku sezonu, kiedy myśleć zaczynamy o kolejnych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych, koło fortuny znowu się obraca, nie pozbawiony wdzięku taniec zaczyna się od nawa. Tylko Bogdan Wojdowski i M.A. Styks z "Życia Literackiego", obstając uparcie przy swoim, trochę zakłócają ów rytm czterech pór roku. Rzadko jednak bywają wysłuchiwani.

Zapewne, nie tu miejsce, aby tematem tym się zajmować. Godny jest raczej rozprawki beznamiętnej niż noty publicystycznej na otwarcie numeru. W tym miejscu sygnalizowane bywają sprawy i problemy znacznie skromniejszej wagi, z których wszakże coś może wynikać dla dnia powszedniego naszego życia teatralnego. Przekomarzania na temat pożytku czy szkodliwości wykonywania zawodu reżyserskiego, na temat praw i obowiązków inscenizatora, na temat wad i zalet takiej organizacji życia artystycznego, która właśnie reżyserowi - a nie aktorowi, nie autorowi, nie dekoratorowi i nawet nie recenzentowi - daje władzę nieograniczoną, nie mają praktycznie większego znaczenia. Nawet jeżeli w środę złożymy hołd Grotowskiemu, by w piątek stwierdzić, że "zwykły sufler, aczkolwiek nie rozstrząsał problemów bytu i egzystencji, potrafił uzyskać znakomity rezultat". Będzie to przecież tylko zabawa. Choćby nawet wymyślono przy tej okazji najlepsze rady dla ratowania niezdrowej sytuacji : "A gdyby tak o naszych wielkich dramatach romantycznych zacząć rozmawiać językiem suflera, a gdyby tak posłuchać jego, suflera, rady: zacznij pomału, potem przyspiesz i na koniec krzyknij."

Nie idzie tu jednak o ustosunkowywanie się do żywej, owocnej dyskusji, która staje się powoli pierwszym tematem w ogólnopolskiej debacie na temat stanu i perspektyw naszego teatru. Głos zabieramy w sprawie formalnej. Czy - po pierwsze - nie ograniczyć długości wystąpień. Czy - po drugie - nie zacząć od ustalenia, komu tytuł reżysera przysługuje. Czy - po trzecie - nie unikać w miarę możliwości określeń kategorycznych i nadmiernie uogólniających, w rodzaju "najważniejszy jest aktor", "najważniejszy jest autor", "najważniejszy jest reżyser, którego Craig nazwał artystą teatru". Czy wreszcie - po czwarte - nie dałoby się wrócić na chwilę do rzeczywistości i zauważyć przy tej okazji, że wszyscy - aktorzy, autorzy, reżyserzy, widzowie, nawet recenzenci - używając tych samych słów mówimy o zupełnie różnych sprawach, że nie racje stron są sprzeczne, ale że pomieszały się języki, czyny i zadania. Nie o to przecież chodzi, kto jest większym artystą: Eichlerówna, Różewicz czy Swinarski; i o to, kto rozwija współczesną sztukę teatru, a kto ją niszczy. O to jedynie, że w ostatnich czasach powstało potężne pomieszanie słów, pojęć i terminów, które idąc falami przez Polskę burzy mętniejącą wodę. Dawno już zapomnieliśmy, jakie karpie, szczupaki, okonie czy nawet sumy w niej pływały. Dawno nie sprawdzaliśmy, co się kryje w niespokojnej głębi, gdzie tymczasem pluskać zaczynają liche płocie.

Mówiąc różnymi językami kłócimy się o to, kto ma rację i kogo postawić na czele teatru jako sztuki. A w tym czasie sroka ogłosiła się królem zwierząt. O tym właśnie nie można zapominać. Czy sroka jest złoczyńcą, czy sroka nas może zbawić: śmiesznie i niepoważnie brzmi to pytanie. Dlatego też głos warto zabrać w sprawie formalnej, upominając się trybem interwencyjnym o otwarcie okna w tej dusznej, zadymionej sali.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji