Artykuły

Pro domo sua?

Z wdzięcznością odnotowujemy wypowiedź Romana Szydłowskiego w "Trybunie Ludu" na temat naszego pisma ("Kłopoty z popularyzacją teatru", TL z 15 IV 1971 r.). Przybył nam jeszcze jeden życzliwy i bezinteresowny sojusznik, który w pełnym troski o prasę teatralną w Polsce artykule zwrócił uwagę na niefortunny cykl produkcyjny i nielogiczną częstotliwość ukazywania się "Teatru". Nie od dziś interesuje ten problem środowisko teatralne, potencjalnych czytelników, redakcję. Szydłowski raz jeszcze przypomniał o tych sprawach, nazywając nas "ubogim krewnym" i dopełniając charakterystykę pisma zgodnym z rzeczywistością zdaniem: "Dwutygodnik o niewielkim nakładzie i bardzo długim cyklu produkcyjnym, co w praktyce uniemożliwia relacjonowanie i recenzowanie bieżących przedstawień w terminie przydatnym dla czytelników ciekawych tego, co się w życiu teatralnym dzieje". Konkluzja tych uwag brzmi: "Nadszedł już chyba czas, by zastanowić się nad możliwością przekształcenia go w popularny tygodnik teatralny o masowym nakładzie, który mógłby naprawdę spełniać poważną rolę w dziedzinie upowszechniania teatru".

To wszystko prawda. Sytuacja dojrzała rzeczywiście do rozważenia poważnych decyzji. Tyle, że sprawa nie jest tak zupełnie prosta, nie polega jedynie na przeprowadzeniu kilku zabiegów technicznych: zmianie częstotliwości, podniesieniu nakładu, doborze bardziej przystępnych, niespecjalistycznych materiałów redakcyjnych, innej technice drukarskiej i innym łamaniu kolumn. Zatem - skoro temat został podjęty - dopowiedzmy pewne prawdy do końca.

Pierwsza z nich to ta, że pismo teatralne zawsze będzie musiało być ubogim krewnym czasopism filmowych czy (nieistniejących w Polsce) czasopism telewizyjnych. Z przyczyn oczywistych. Film omawiany w prasie jest z reguły wydarzeniem ogólnokrajowym, premiera teatralna budzi jedynie lokalne zainteresowanie. Film jest wyświetlany w kinach całej Polski, przedstawienie teatralne grane jest w jednym tylko teatrze. Filmowy "Oliver Twist" czy "Anna Karenina" interesuje jednakowo mieszkańca Grudziądza i Tarnowa, Poznania i Lublina. Premiera teatru kaliskiego w niewielkim stopniu obchodzi zwykłego białostocczanina czy rzeszowianina, dla przeciętnego widza teatralnego z Łodzi rzeczą niemal doskonale obojętną jest to, co się dzieje w stosunkowo niedalekim Wrocławiu. Po prostu niewielkie jest prawdopodobieństwo, że tam właśnie będzie chodził do teatru. Pytanie nie nazbyt zacietrzewionego w sprawach teatralnych człowieka brzmieć musi więc logicznie: dlaczego o sprawach lokalnych musi informować pismo centralne, redagowane w Warszawie, z dala od spraw na temat których próbuje się w sposób autorytatywny wypowiadać?

Sprawa druga. Przeciętny widz teatralny szuka przede wszystkim nie oceny, opisu i interpretacji dziennikarskiej jakiegoś faktu teatralnego, ale informacji o tym fakcie. Informacji aktualnej, przystępnej, dokładnej, wiarygodnej. Recenzja teatralna taką informacją nie jest. Trudno założyć, że od któregoś dnia cała Polska zechce nagle czytać recenzje teatralne z przedstawień, których obejrzeć nie może. Proszę sobie przypomnieć, co o recenzji teatralnej mówili robotnicy warszawscy ("Teatr', nr 9). Teatr jako tygodniowy informator teatralny, uzupełniony zapowiedziami programowymi radia i telewizji, podający dane dotyczące imprez estradowych i spotkań aktorskich? Niewiele miałoby to przecież wspólnego z popularyzacją teatru.

Sprawa trzecia. Jeżeli prasa codzienna, docierająca rzeczywiście do prawie każdego czytającego Polaka, niewiele jak dotąd zrobiła dla sprawy masowej popularyzacji teatru, jeżeli znaczny niepokój budzą już dzisiaj drukowane recenzje w każdej bez mała gazecie, to skąd pewność, że nastąpi nagła odmiana sytuacji w chwili, gdy recenzje te zbierze się w jednym miejscu, gdy ich druk stanowić będzie jedyny cel pisma specjalnie teatrowi poświęconemu? W Teatrze, mającym ciągle nakład niewielki, wolno powiedzieć głośno rzecz dobrze znaną gronu wtajemniczonych: kadra i zaplecze kadrowe krytyki teatralnej nie napawa ufną wiarą w lepszą przyszłość. Przy okazji: telewizja i teatr telewizji do dziś nie mają ani jednego krytyka z prawdziwego zdarzenia.

Sprawa czwarta. Żadne pismo teatralne na świecie nie jest pismem masowym, ani na zachodzie, ani na wschodzie, ani na północy, ani na południu. Nawet druki reklamowe. Nawet informatory teatralne, o lokalnym z reguły zasięgu. "Plays and Players", "Theater der Zeit", "Theater Heute", "Sipario" nie są i nie mogą być wielkimi magazynami. Radziecki "Tieatr" ma nakład o wysokości 19.000 egzemplarzy. Teatrów zaś ma Związek Radziecki prawie dziesięć razy więcej niż Polska.

Nie po to przypominamy o tych znanych skądinąd sprawach, by polemizować z Romanem Szydłowskim, naszym w tej chwili sojusznikiem w działaniu na rzecz poprawy istniejącego stanu rzeczy. Ani po to, by własnymi rękami burzyć cel, do którego chcielibyśmy zmierzać. Pragnęliśmy jedynie zwrócić uwagę na kilka kłopotliwych punktów, z którymi będzie musiał sobie umieć radzić przyszły (miejmy nadzieję) tygodnik. Nie jest przecież pewne, czy robić go będzie ta sama redakcja. I nie jest nawet wiadome, czy sprawy teatru w takim piśmie będą jedynym czy nawet głównym obiektem zainteresowania. Popularyzacja teatru - czy szerzej: sztuki widowiskowej - jest jednym z pilniejszych zadań ma najbliższe lata. Wiadomo jednak, że sama reorganizacja czasopisma (czy czasopiśmiennictwa) teatralnego niewiele tu pomoże. Byłoby to świadectwem naiwnej wiary w magię działań administracyjno-organizacyjnych. Tygodnik teatralny może mieć wpływ ma sprawę popularyzacji teatru (kiedy indziej trzeba będzie postawić pytanie: jakiego teatru?). Sam fakt powołania takiego pisma niczego jednak jeszcze nie rozwiązuje. Przeciwnie. Rodzi problemy, z którymi niełatwo będzie sobie radzić. Proszę co do tego nie mieć żadnych złudzeń.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji