Artykuły

Nie o jubileuszu

Nie pisaliśmy o żadnym z ostatnich jubileuszy scen polskich. Było ich zbyt wiele. Miały miły, rodzinny najczęściej charakter. Rzadko prowokowały do refleksji o charakterze ogólnym. Święta te bowiem - jak urodziny zaszczytnego jubilata - bywały najczęściej powodem do podsumowywania licznych blasków i znacznie rzadziej wspominanych cieni wieloletniej działalności placówek artystycznych, którym z racji daty jubileuszowej należała się okolicznościowa laurka. Miłe, pełne serdecznego uznania chwile, zasłużone padają z tej okazji słowa hołdu. Nie wypada, aby zakłócały te uroczystości nietaktowne pytania o żywe - tu i dziś tworzone - wartości artystyczne świętującej swój okrągły jubileusz sceny dramatycznej. Na to przyjdzie czas później, kiedy rozjadą się uśmiechnięci goście, kiedy powiędną kwiaty, kiedy do szuflady schowane zostaną depesze gratulacyjne. Tak w każdym razie każe tradycja.

Był wszakże jeden jubileusz, z okazji którego warto pomówić o sprawach nie jubileuszowych. O piętnastoleciu Teatru Ludowego w Nowej Hucie. Nie o samej uroczystości jubileuszowej, uświetniającej rzetelną pracę w ostatnich sezonach. I nie o jubileuszowych przedstawieniach, które zrecenzujemy osobno. I nawet nie o roli tego teatru dzisiaj, w dzisiejszej Nowej Hucie, na tle dzisiejszej mapy teatralnej Polski. Pomówić wypada o sprawie ogólniejszej, nie związanej z oceną konkretnych faktów i zdarzeń, ani z pracami konkretnych twórców. O stopniowej zmianie profilu tej sceny. O rezygnacji z niegdysiejszych ambicji teatru w Nowej Hucie. O procesie - czy nieuchronnym? - przemian tej placówki, która z teatru świetnego, głównego, twórczego przemieniła się powoli w skromną scenę peryferyjną, uczciwie spełniającą swe obowiązki, pokazującą mniej lub bardziej sprawnie przygotowane przedstawienia, mającą swe miejsce wśród scen krakowskich, rzetelnie służącą swej nowohuckiej widowni - ale znajdującą się jednak z dala od nurtu żywej, poszukującej, twórczej sztuki teatru. Nikt już dziś nie wymieni Teatru Ludowego z Nowej Huty, gdy będzie wyliczał najważniejsze placówki sztuki teatralnej w Polsce. Nikt nie wskaże Nowej Huty jako przykładu miasta, w którym teatr odgrywa ważną, nie tylko usługową, nie tylko upowszechnieniową rolę.

Nie jest to oczywiście wypadek wyjątkowy. Teatrów, których "wczoraj" jest ciekawsze od ich dnia dzisiejszego, są w Polsce dziesiątki. Z równie melancholijnym smutkiem wspominać można bohaterskie lata Teatru Nowego z Łodzi, kierowanego kiedyś przez Kazimierza Dejmka, czy teatru kieleckiego Byrskich. Świetność i sława tych scen (wymieniając je w jednym miejscu nie stawiamy oczywiście znaku równości między ówczesnymi rangami tych placówek) przypada na te same mniej więcej lata co okres imponującego rozkwitu teatru Skuszanki i Krasowskiego w Nowej Hucie. Pewnie podobne były za każdym razem przyczyny ich dynamicznego rozwoju. I podobnie marniały, gdy opuszczali je ich kierownicy artystyczni.

Nowa Huta z jednego wszakże powodu jest wypadkiem wyjątkowym. Było to mianowicie miasto, które rosło razem ze swoim teatrem. W Nowej Hucie, mieście wybuchłym nagle, w ciągu kilku lat, wszystko było nowe i wszystko stawało się od początku na naszych oczach. Także teatr. Także widownia tego teatru. Scena nowohucka w tym dziewiczym, kształtującym się dopiero środowisku miejskim miała ambicję - i właśnie tam miała po temu szansę - współkształtowania formujących się dopiero nawyków i tradycji obcowania z kulturą. Przez pierwszych osiem lat zdawało się, że zwycięstwo będzie trwałe. Że miasto zaakceptuje i przyjmie na stałe teatr żywy, trudny, zachęcający do myślenia, nie schlebiający ni razu łatwym gustom swoich dorosłych partnerów z widowni. Krasowskim powiodła się ta próba, o znaczeniu nie tylko artystycznym. Stworzyli teatr o europejskiej randze w nowym, robotniczym mieście, które ten i ów chciał był karmić filantropijnie odpadkami z krakowskiego stołu. Pokazali, że nie było jedynie złudzeniem klasyków przekonanie, iż nowa społeczność będzie potrzebowała także nowej sztuki. A szło w tym wszystkim przecież nie tylko o teatr. Także o wybór modelu kulturalnego, którego teatr był w tym wypadku główną siłą ofensywną. O wychowanie od podstaw nowego widza.

Stopniowa zmiana profilu teatru nowohuckiego po odejściu Krasowskich, konwulsyjne poszukiwania "innej" za wszelką cenę formuły artystycznej sprawiły, że nadzieje musiały zostać pogrzebane. W Łodzi, w znacznie bardziej ustabilizowanym organizmie miejskim, z nieporównanie większą łatwością - mamy już tego dowody - uda się na powrót nawiązać kontakt między poszukującym, mającym coś do powiedzenia teatrem i publicznością. W Kielcach scena ambitna jest już z dawna niecierpliwie wyczekiwana. W Nowej Hucie dziś trzeba by właściwie wszystko zaczynać od początku; i to nie mając pewności, czy można by liczyć na szybkie efekty akcji reedukacyjnej. Młode społeczności bardzo szybko nabierają trwałych nawyków konsumpcyjnych. Trudno się teraz dziwić, że Teatr Ludowy jest dziś tak ostrożny w działaniu. Tu rozpęd raz utracony niełatwo uda się odzyskać. Niczyjej winy w tym nie ma.

I dlatego - szanując i ceniąc dzień powszedni tego teatru dzisiaj - chcielibyśmy przypomnieć, że inne zupełnie były przed piętnastu laty początki tej placówki. Nową Hutą, mutatis mutandis, jest cała Polska, która pragnąć będzie takiego teatru i taki teatr zaakceptuje, do jakiego zostanie przyzwyczajona i do jakiego będzie przyuczona. Podejmujemy olbrzymi wysiłek edukacji teatralnej społeczeństwa. Pamiętajmy przy okazji, że bardzo ważne jest oczywiście to, jak teatr upowszechniamy. Ale jeszcze ważniejsze jest to, jaki teatr upowszechniać pragniemy. Proszę pomyśleć, ilu jest już dziś nowych, młodych widzów w Polsce, dla których Nowa Huta nigdy nie będzie oznaczała miasta teatralnego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji