Artykuły

Czy za dużo aktorów?

Czy istotnie mamy za dużo aktorów? Proszę o to spytać dyrektorów teatrów w Białymstoku, Częstochowie, Gnieźnie, Koszalinie, Tarnowie, Wałbrzychu, w innych, dalekich od skrzyżowania Alei Jerozolimskich z Marszałkowską ośrodków teatralnych. Dyrektorów małych (co wcale nie znaczy: słabych) teatrów, położonych z dala od metropolii. Zabrzmi to w ich uszach jak szyderczy żart. Na aktorów czekają w tych teatrach etaty, role, często mieszkania; ale chętnych jest niewielu. Absolwentom szkół teatralnych zapewnionoby tam warunki szybkiego i efektownego startu, gwarantując poważne role i szybki rytm pracy; ale młodzi nigdy prawie z tych ofert nie chcą skorzystać. Placówki te muszą jednak działać. Muszą mieć wykonawców i muszą mieć młodzież aktorską. Wychodzą więc na scenę nie tylko ludzie z dyplomami i uprawnieniami aktorskimi, zatrudniani są - z powodzeniem - także ci, którzy uzyskali prawo współpracy. Teoretycznie jedyną drogą na scenę jest szkoła aktorska. W praktyce - wobec niedoborów kadrowych, przede wszystkim w małych teatrach - do teatru wiodą liczne inne ścieżki. Znamy jeden ze skutków: gdy po kilkuletniej przerwie wznowione zostają egzaminy eksternistyczne dla aktorów, lista zgłoszeń obejmuje prawie dwieście nazwisk. Tyle, ilu jest w tej chwili zarejestrowanych w Warszawie aktorów bez etatów.

Czy mamy za dużo aktorów? Pytanie to, zadane kierownikom dużych scen, w ośrodkach centralnych, jest pytaniem drastycznie aktualnym. Są wypadki, gdy połowa etatowego zespołu jest dla pracy twórczej mało lub zupełnie nieprzydatna. Nic się w tych teatrach - słychać i takie głosy - zrobić nie da, ponieważ bezwładność ich organizmów ludzkich uniemożliwia większość niezbędnych z artystycznego punktu widzenia działań. Zespoły te duszą się, aktorzy latami nie wychodzą na scenę.

Czy mamy za dużo aktorów? Nawet tam, gdzie na liście zespołu figurują najwięksi, najbardziej znani - skompletowanie obsady spośród pracowników etatowych natrafia często na trudności nie do pokonania. Obecność w zespole jest często nominalna. Ktoś ma podpisany kontrakt z filmem na wiele miesięcy; wieczorem jest niekiedy dowożony na przedstawienie, to prawda; ale w próbach uczestniczyć nie może. Ktoś wyjeżdża na kilka tygodni z imprezą estradową za granicę; przedstawienie, w którym, uczestniczył, musi być zawieszone. Ktoś ma próby w telewizji, nagranie w radio; niech jakiś reżyser spróbuje przeciągnąć próbę na scenie w teatrze macierzystym poza sakramentalną godzinę czternastą...

Czy mamy za dużo aktorów? Ilość młodzieży, która co roku opuszcza trzy szkoły aktorskie, jest ciągle za mała. Potrzeby teatru są większe niż zdolność "przerobowa" wyższych szkół teatralnych. Nie bez racji środowisko teatralne dopomina się o uruchomienie studiów aktorskich przy kilku dużych teatrach w Polsce. Nie bez racji mówi się o potrzebie średniej szkoły aktorskiej.

A jednocześnie te same teatry, które niecierpliwie czekają na młodzież, mają zatkane etaty. Nikt bowiem z teatru nie odchodzi. Raz uzyskany dyplom, dający uprawnienia do wykonywania zawodu aktorskiego, określa czyjś zawód na zawsze; nawet wtedy, gdy po kilku latach okazuje się, że jest to pomyłka życiowa; nawet wtedy, gdy z racji wieku (kobiety po czterdziestce) szansę na role i możliwość intensywnej pracy stają się znikome. Nieliczne wyjątki potwierdzają jedynie regułę. Uznaliśmy przecież za wydarzenie niemal sensacyjne, że ktoś zszedł ze sceny i pracuje (świetnie) jako redaktor w telewizji. Że ktoś pożegnał się z zawodem aktorskim i jest cenionym pracownikiem MKiS. Że ktoś zmył sobie z twarzy ostatecznie szminkę aktorską i jest dziś jednym z kilku liczących się krytyków teatralnych. A skoro te nieliczne wyjątki jedynie potwierdzają inną zgoła regułę, to zaczynamy rozumieć, co to znaczy. Zakłócony został naturalny rytm życia teatralnego.

Zakłócony został przez to, że z teatru - że z kilku centralnych teatrów, do których przechodzi się z reguły na całe życie, bo iść gdzieś dalej nie ma dokąd - nie ma naturalnego odpływu osób, które przegrały już swą rzadko zwycięską grę ze szczęściem na scenie. Rytm naturalny został zakłócony przez to, że teatr jest w dalszym ciągu podstawowym żywicielem aktora, ale nie jest już jedyną instytucją, która z jego, aktora, pracy korzysta. Dalej: przez powstanie nienaturalnego, rosnącego z roku na rok rozziewu między warunkami pracy w ośrodkach centralnych i na prowincji. Nie o tym myśleć należy, że młodzież nie chce po szkole iść do małego, położonego na uboczu teatru, bo jest to spostrzeżenie banalne; zastanowić by się raczej należało, jakie są tego przyczyny. A wiadomo, że jedną z przyczyn jest naśladowanie wzorów reprezentowanych przez wychowawców i mistrzów. Który z owych mistrzów pojedzie na dwa lata do małego ośrodka? który z nich odmówi dużej roli filmowej, przedkładając ponad nią codzienną pracę w teatrze? kto odda rolę telewizyjną, gdy w perspektywie jest mało atrakcyjny wyjazd gościnny, nawet nie za granicę? Decyzje podejmowane przez młodzież bynajmniej nie o młodzieży źle świadczą. Młodzież po prostu widzi, co się innym opłaca. I widzi, jak inaczej brzmią słowa, a jak inaczej wyglądają czyny. Nawet u prominentów.

Czy mamy więc za dużo aktorów? Zdaje się, że problem polega na czymś zupełnie innym. Na rażącej już w tej chwili niezgodności modelu organizacyjnego życia teatralnego i wymogów współczesnej sztuki widowiskowej. Działają bowiem i obowiązują przepisy, zwyczaje i normy sprzed lat dwudziestu. Wtedy były wielkim zwycięstwem teatru, aktora i socjalistycznych stosunków międzyludzkich. Dziś są anachronizmem, który rodzi dziesiątki wynaturzeń. Jednym z nich jest owo pytanie: czy za dużo aktorów?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji