Artykuły

Co się nie opłaca

Na jednej ze scen jednego z poważniejszych teatrów ujrzała światło dzienne premiera, która wszystkimi swoimi - pożal się Boże - walorami woła o pomstę do nieba. Nie tylko stała się zdarzeniem chybionym, dziełkiem będącym uosobieniem nieudolności, nie tylko zaprzeczała poczuciu smaku i logiki artystycznej ale także świadczyła jak najgorzej o tych, którzy do tego zdarzenia dopuścili i je swoim autorytetem kierowniczym, autorytetem nadzoru artystycznego firmowali. Teatr, który decyduje się na realizację takiej imprezy - zresztą nie pierwszej tego rodzaju, chociaż nigdy dotąd nie osiągnięto tak drastycznych rezultatów - jest organizmem chorym, wymagającym radykalnego leczenia. Nie o to przecież idzie, że realizacja się nie powiodła. To rzecz w sztuce normalna. Ryzyko takie zawsze istnieje i nie wolno przekreślać prawa do podobnego ryzyka. Ale tym razem już z góry musiało być wiadome, czym się ten wypadek musi skończyć. Wystarczyło przeczytać scenariusz. Już w nim było widać zapowiedź klęski. Scenariusz ten wszyscy w pionie kierownictwa sceny zapewne czytali. A skoro nie zauważyli tego, co musiało być od początku oczywiste, skoro z dumą i zadowoleniem zgodzili się na realizację, skoro obiecują, że pozostaną wierni obranemu kierunkowi działania - z oczywistą szkodą dla literatury, którą zamierzają w ten sposób."lansować", ze szkodą dla zespołu aktorskiego, którego szczery wysiłek został po prostu żałośnie ośmieszony, ze szkodą dla publiczności, która z ufnością, wiarą i dobrą wolą przyjmuje te propozycje i zapewnienia - to spytać by należało, czy jako kierownictwo tej poważnej instytucji...

Dajmy jednak teraz temu spokój. Nie na tym polega sprawa, którą dziś chcemy zreferować. Zasługi każdemu zostaną wcześniej czy później odmierzone. Problem rzeczywiście niepokojący objawił się dopiero w kilka dni później, kiedy zaczęły się ukazywać recenzje i publiczne głosy o tym przedstawieniu. W teatrze publiczność premierowa - z której zdaniem teatr się liczy, i słusznie, ponieważ są to w większości fachowcy, nie tylko recenzenci, także kierownicy placówek i redakcji informacyjno-kulturalnych, pracownicy służb organizacyjnych, specjaliści z branży, krótko: "świat kultury", jak się to nazywa w komunikatach prasowych - otóż w teatrze publiczność premierowa szeptała zdenerwowana, sykała, wykonywała dramatyczne gesty, szczerze (choć po cichu) okazywała zaniepokojenie. W recenzjach i wypowiedziach oficjalnych wszystko to potem złagodniało, zrobiło się grzeczne, powściągliwe. Żadnych wniosków, które w opinii mówionej wydawały się oczywiste. Żadnych pretensji o obranie jawnie niedorzecznego kierunku działania. Żadnych protestów, jakie powinien wywołać ten wypadek, nie tylko żałosny jako zdarzenie pojedyncze, ale szkodliwy dla kultury teatralnej, dla imienia owego teatru, dla literatury, którą to przedstawienie reprezentowało.

Zobaczyliśmy nagle, że w tak szczególnym wypadku jak ten nie ma ani rzetelnej informacji, ani szczerze sformułowanej i publicznie wypowiedzianej opinii, ani otwartej rozmowy. Tam, gdzie skandal trzeba jawnie i po męsku nazwać skandalem - panuje wstydliwe milczenie. Temat jest tabu. Nie tylko krytyki profesjonalnej to dotyczy. Obowiązuje grzeczność, która jest nieszczerością, niedomówienie, które jest rozmijaniem się z prawdą.

Pozostał z dawnych czasów, niewdzięcznych dla wypowiadania zdań szczerych, nawyk uników i niezdarnie maskowanej uprzejmością bezpryncypialności. Za tym kolektywem "ktoś" stoi, towarzyszące tej działalności deklaracje są "dobrze widziane", zdanie nazbyt krytyczne jest "niesprawiedliwością" - takie i podobne domysły (poparte kiedyś w przeszłości podobnie niezręcznymi działaniami praktycznymi, które parę razy istotnie miały miejsce) miały być usprawiedliwieniem owego stanu rzeczy.

Niełatwo jest odwyknąć od tego, że kiedyś decyzje poprzedzały dyskusję. Że ze względów taktycznych bezpieczniej było czekać na sygnał przyzwolenia. Niełatwo jest więc przywrócić w wypadkach podobnych do opisanego zasady zdrowego rozsądku i rzetelnej oceny - choćby się wiedziało, że tak być nie musi. Więcej: że tak być nie może, jeżeli chcemy poważnie traktować pojęcie współodpowiedzialności za pryncypia polityki kulturalnej i jej realizacji. Źle, jeżeli życie kuluarowe jest żywsze, ma więcej rumieńców od tego, co się dzieje wokół stołu prezydialnego. Rodzą się w ten sposób nerwice, kompleksy, urojenia. A decyzje, które potem zapadają, są dla opinii publicznej zaskoczeniem.

Opisany wypadek jest bardzo szczególny. Ma oczywiście swoje psychologiczne uzasadnienie. Pojawił się - jako problem w końcu marginesowy - w chwili, gdy trwa dopiero proces przywracania właściwym instytucjom ich właściwej funkcji. Reedukacja myślenia i działania obejmuje szerokie kręgi życia społecznego. Wiemy, że nie może być z tego wyłączone także prawidłowe działanie opinii teatralnej. To znaczy: publiczne wypowiadanie zdania o sprawach, które są oczywiste i znane w kuluarach. Zamkniemy bowiem w przeciwnym wypadku życie teatralne w świecie pozoru, ułudy i udania. Nikomu to pożytku nie przyniesie. Tak jak nie rozwiąże wielu palących problemów nienazywanie ich po imieniu. Mamy ich sporo w naszym teatrze, niefortunna premiera i jej wyciszone echa niewiele w końcu na tym tle znaczą. Ale z jednego powodu rzecz cała jest nie bez znaczenia: pokazuje, gdzie i po co pewne mechanizmy wymagają naprawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji