Artykuły

Axer gra Tołstoja

Teatr Współczesny w Warszawie: POTĘGA CIEMNOŚCI Lwa Tołstoja w przekładzie Jerzego Pomianowskiego. Reżyseria: Erwin Axer, scenografia: Ewa Starowieyska, muzyka: Zbigniew Turski. Premiera 8 lipca 1971 r.

Rok temu Matka Witkacego, w październiku 1969 Schillerowska Maria Stuart, pół roku wcześniej Po górach., po chmurach, Brylla, przedtem Dwa teatry Szaniawskiego z 1968 r. Po drodze jeszcze tylko Dwa teatry w Leningradzie i Śmierć planety Dürrenmatta w Düsseldorfie. To wszystkie prace teatralne Axera w ciągu ostatnich czterech lat.

Zbyt rzadkie są to premiery, by wierzyć, że przypadek decydował o wyborze. I zbyt ważkie są przedstawienia tego reżysera, by sądzić wolno, że tylko technika roboty scenicznej interesuje ich autora. Witkacy, Schiller, Bryll, Szaniawski - coś przecież istotnego za każdym razem te nazwiska znaczyły. Nazwiska i przedstawienia, które zrodziła owa z namysłem wybierana literatura. W pewnym wieku i po przebyciu jakiejś znaczącej w biografii artystycznej drogi nie robi się już nic dla kaprysu czy z potrzeby uczynienia czegokolwiek. Każdą premierą ma się coś do powiedzenia, nie chodzi już tylko o trafne czytanie tekstu, o sprawnie zrobione przedstawienie, o starannie wypielęgnowaną premierę. Może być ta wypowiedź tak prosta, bez mała publicystyczna, jak śpiewogra Brylla; może być tak starannie zaszyfrowana, jak Maria Stuart podług Schillera; może być tak naiwnie bezsensowna, jak Pieszo w powietrzu; może być wreszcie tak frapująca, jak Tango. Licząca się lub banalna, klarowna lub pogmatwana - to w tej chwili nieważne. O coś w tym teatrze chodzi, nie tylko o perfekcjonizm realizacyjny. Choć Axer powtarza ciągle, nie bez kokieterii, że słucha przede wszystkim autora, to przecież za każdym razem mówi coś od siebie. I po to robi teatr. Nie dla honoru, autora, ale z myślą o sobie, swojej scenie, swoich aktorach - i przede wszystkim z myślą o potrzebie chwili. Nigdy nie jest ekshibicjonistą, to prawda. Ale między ekshibicjonizmem a chęcią porządkowania czy oceniania świata wedle własnego gustu i sumienia jest jeszcze jakaś różnica. Nawet dla stojących z demonstracyjną pokorą w cieniu literatury i autora jest w teatrze zawsze sporo miejsca dla zachowania własnej swobody ruchu. Przynajmniej, tak było dotąd.

Bo oto coś niezupełnie zrozumiałego dla recenzenta się zmieniło. Po raz pierwszy od bardzo dawna trudno jest odpowiedzieć na pytanie: po co i dlaczego, dziś właśnie Tołstoj? Po co i dlaczego Potęga ciemności? Co z tego ma wynikać i co tym przedstawieniem zostało powiedziane? Po raz pierwszy od bardzo dawna zdarzyło się także, iż Axer nie zapanował nad aktorem, że pozwolił Łomnickiemu w drugiej części przedstawienia na efekciarską zmianę tonu, którym aktor - jakby gwałtem chciał przypomnieć wszystkie kreowane ostatnio przez siebie role - skrzywdził siebie i spektakl, wirtuozowskim popisem technicznym, który dla nikogo, kto widział Arturo Ui czy Play Strindberg nie jest niespodzianką - łamiąc z wdziękiem niedźwiedzia rolę i przedstawienie. Po raz pierwszy wreszcie od bardzo dawna zabrakło w tym przedstawieniu pełnego zespołu, nienagannie sprawnego i prawdziwego w każdej roli. Martwy i obojętny drugi plan w scenie ostatniej przedstawienia, spowiedzi kającego się przed ludem prawosławnym Nikity-Łomnickiego, przywodził na myśl skromny teatrzyk przedwojenny - i byłby żałosnym epizodem, na który przymyka się oczy, gdyby w rolach owych obojętnych statystów nie występowali nie najpośledniejsi przecież aktorzy Teatru Współczesnego. A były przedtem jeszcze epizody z kolejnymi kumami, był jeszcze epizod ze swatami, był jeszcze rozbrajająco komiczny sołtys zjawiający się na scenie tuż przed końcowym wygaszeniem świateł... Dosyć tego było, aby oklaski przed opuszczeniem widowni były skromniejsze i chłodniejsze niż bywają tu zazwyczaj. Chłodniejsze, niż zasługuje na to przedstawienie.

* * *

Dziwne to więc - ale czy połamane? - przedstawienie. Tak dalekie od wycyzelowanej elegancji, jakiej nigdy nie brakowało dotąd w teatrze Axera, o tak chropawej, nierówno utrzymanej fakturze, o tylu niedociagnietych do końca z jednakową siłą fragmentach, tak nieuporządkowane, że recenzent z wahaniem spisuje swoje wątpliwości: pospieszny montaż w fazie końcowej pracy zrodził tę niedbałość - czy myśl, że coś zupełnie innego niż dotąd w teatrze Axerowskim ma być istotne w tym spektaklu.

Najłatwiej byłoby powiedzieć: nie wyszło. Zamiar powiedzenia czegoś pozostał tajemnicą twórcy, brudy i niedociągnięcia realizacyjne są jedynie grzechem wobec zasady dobrej roboty, niczym więcej, sukcesem teatru jest tylko parada kilku świetnych ról, którymi okupiona została amorficzność przedstawienia, zimnego i obojętnego, budzącego (jak to gdzieś zostało napisane) jedną tylko refleksję: że gigantyczną przebył drogę chłop rosyjski, od ciemnoty wsi carskiej do czasów współczesnych...

Ale byłoby to nieprawdą. Owo "nie wyszło" jest znacznie bardziej skomplikowane. I nawet nie jest pewne, czy wina jest po stronie teatru. Winien jest - jeżeli słowo to w tym miejscu jeszcze cokolwiek znaczy - tekst Tołstoja, któremu Axer próbował coś więcej przypisać, niż przypisać się kiedykolwiek da. Chciał z tej umoralniającej, po tołstojowsku naiwnej w swym dydaktyzmie opowieści wyszarpnąć ducha Dostojewskiego. Zwiedziony krwistym słowem, jędrnym językiem, postaciami, które nie zostały wymyślone, fabułą, która ociera się o kronikę sądową i piekło duszy ludzkiej - wierzył pewnie, że potrafi tuszując poczciwe morały nauk Tołstojowskich (wyjaw swoje grzechy, jakkolwiek by brzydkie one były...) powiedzieć jakieś znaczące prawdy o zgubnych skutkach rozprzężenia systemów moralnych, uwolnienia natury ludzkiej z norm - jakkolwiek prymitywne by one były - żadnych innych wzorców owemu po zwierzęcemu wyzwolonemu człowiekowi nie dając. Ciemność, z której wychodzimy, nie jest taka zła, skoro czeka nas później pustka, w której nie ma żadnej wartości, dobrej czy złej, w której czujemy się swobodni, ale w której żyć inaczej niż zwierzęta nie można.

Niby się to to wszystko zgadza z Tołstojem. I niby jest tu jakiś wielki temat, jakieś przesłanie, którym warto zainteresować widza współczesnego. Zwłaszcza, że klasyk nasz, Lew Nikołajewicz Tołstoj, dość skrzętnie ukrywa tu swój staroprawosławny morał niesprzeciwiania się złu, że dla powiedzenia rzeczy najprostszych sięga po konflikty najelementarniejsze, nie skażone literackim fryzowaniem. Jest w tym ludowym, chłopskim prymitywizmie prostota moralitetu, jest w tym dramacie chciwości i biologizmu, rozpustnej swobody moralnej i pokaranego nihilizmu jakaś szorstka prawda o naturze ludzkiej. Ale uciec - mimo wszystko - od moralizatorstwa Tołstojowskiego się nie da. Zza przejmującego obrazu wyłazi przecież co chwila naiwne przesłanie dydaktyczne autora. Moralitet? Badanie natury człowieczej, której odebrane zostaje światło przewodnie? Piekło namiętności ludzkich, wyzwolonych z norm moralnych? Niestety. Spoza dramatu Tołstoja-artysty wyłania się co chwila Tołstoj-prorok, grożący z wyrozumiałością palcem: Nagrzeszyłeś ? Trudno. Wyjaw swoje grzechy, jakkolwiek by brzydkie one były... Rację, jedyną racje artystyczną miał moskiewski Teatr Mały grając Potęgę ciemności jako realistyczny obrazek z dziejów dawnej Rosji, wśród ścian i sprzętów chłopskiej zagrody, z piecem, walonkami, gdakaniem kur, wśród szmat, prawdziwych świeczek, ikon i osłoniętych firankami okienek, za tiulową zasłoną, mającą przydać patyny historycznej mięsiście narysowanemu obyczajowemu obrazowi przeszłości.

Uciec od Tołstoja-moralizatora można tylko w stronę obyczajowości. Mówiąc jednocześnie: tak było. Taki był piec i takie były pouczenia moralne, tak suszono walonki i tak próbowano oczyścić się z grzechu.

Axer chciał czegoś bardzo ambitnego: chciał pokazać, że Tołstoj mimo swojego naiwnego wartościowania świata i moralności pokazuje jednak jakieś istotne prawdy o człowieku. Wierzył, że uda się oddzielić naiwność Tołstoja-moralisty od wielkości Tołstoja-artysty. Że można z innej niż Tołstojowska perspektywy spojrzeć na grzech, oczyszczenie i karę w świecie, w którym ciemność, mrok, prymitywne, biologiczne zło jest siłą największą. Że można grać Potęgę ciemności przeczytaną mądrzej i głębiej niż ją napisał Tołstoj. Nie można.

Zamiar się więc nie powiódł. Pozostały w przedstawieniu ścieżki, którymi chciał dojść do tego celu. Pokrętne, puste, którymi nikt nie chodzi. Wzniesiona została konstrukcja - bezużyteczna. Nie mając możliwości zobaczenia prawdy, która miała się z tego chaosu wyłonić, patrzymy na szczątki przedstawienia, które z przesłania zamieniło się w mozolnie sklecony teatr. Parobek żył z gospodynią, wspólnie otruli męża, pożenili się, nowy gospodarz zszedł się z pasierbicą żony, wspólnie zgładzili narodzone z tego bezbożnego związku niemowlę, z grzechów tych Nikita wyspowiadał się przed gromadą. Ojciec Nikity, Akim, triumfuje: pokora wobec Boga wymaga, aby do grzechu się przyznać.

* * *

Pozostał teatr i pozostały role. Przede wszystkim kreacja Henryka Borowskiego, grającego Akima. Chłopska, tołstojowska sylwetka, nawiedzona mądrością ciemnego, wierzącego prostaka, naiwna pokora i naiwne zdziwienie wobec świata, który jest obok, w mieście i w ludziach żyjących nie wedle przykazań bożych. Jest na co patrzeć: ruch, sposób mówienia, z trudem dobywające się słowa mozolnie układające się w zdania, ciemnota budząca zastanawiającą sympatię przez ciepło i kostyczne poczucie humoru aktora. Świetną ma Borowski scenę, kiedy z Mitryczem (Jarosław Kuszewski) rozmawia o działającym gdzieś tam w grzesznym mieście banku. To najlepszy kawałek przedstawienia. Dzięki obu, jakże różne reprezentujących aktorstwo, partnerom.

Rola Teresy Lipowskiej, szorstkiej, najpierw agresywnej, potem zwierzęco pokornej Anisji, chciwej miłości, swobody i pieniędzy, walczącej zaciekle o swojego Nikitę, bardzo chłopskiej, złej, opętanej namiętnością, odpychającej i jednocześnie ludzkiej kobiety. Rola Matriony Haliny Mikołajskiej, starannie zrobiona, trzema prostymi, mocno narysowanymi "sposobami" portretująca chciwą chytrością starości. Rola Akuliny Stanisławy Celińskiej, przygłupiej, agresywnej, żądnej świata dziewczyny wiejskiej. Rola Poli Raksy (Aniutka), rola Barbary Sołtysik (Maryna). Rola Józefa Nalberczaka (Piotr, umierający gospodarz), umiejącego z tej postaci, która kusi graniem w tonacji łzawo-sentymentalnej, albo przeciwnie - numerkiem pt. demoniczna śmierć w męczarniach, wydobyć ludzki, daleki od jakiejkolwiek patologii charakter.

No i rola Tadeusza Łomnickiego, Nikity, jurnego parobka, prymitywnego prostaka, który zaczyna myśleć. Najpierw o chytrych sposobach na baby, potem o łatwej drodze stania się gospodarzem, potem o szczęściu jakie dawać powinno posiadanie, wreszcie o grzechu, od którego nie ma ucieczki. Łomnicki zaczyna cicho, ostrożnie. Ładnie i precyzyjnie, w pastelowej tonacji rysuje pierwsze sceny, kończy przejmującym wyciszeniem biologizmu, osaczonego przez poczucie strachu przed samym sobą, samotnym i uwikłanym w babskie intrygi grzesznikiem. Zgrzytem tej roli - i po trosze całego przedstawienia - staje się część środkowa, wielki popis sprawności technicznej, krzyk pijanego chłopa, w którym aktor jakby chciał przypomnieć wszystkie zagrane w ostatnich latach postaci. Szkoda, że nie zauważono tego wcześniej, że sam Łomnicki niebezpieczeństwa nie przeczuł, że nie przekonał go reżyser, widząc, jak nadmiar wszystkiego: głosu, gestu, charakterystyczności, agresywności, jak po prostu nadmiar środków staje się popisem estradowym rozłamującym rolę, która mogła stać się świetną kreacją, znowu inną, po Arturze Ui, po Jerrym z Opowiadania o ZOO, po Solonym z Trzech sióstr, po Głumowie z Pamiętnika szubrawca i po Edgarze z Play Strindberg.

Pozostały role i pozostał teatr, świetnie w szczegółach obmyślany, sprawnie komponowany, ze scenami, które ogląda się z czcią i uznaniem dla reżysera, z zarysem przedstawienia próbującego wyjść poza Tołstojowskie moralizowanie, tropem literatury wielkiego przecież formatu, a nie tropem naiwnej myśli umoralniającej, tak brutalnie wpisanej w ten pogruchotany dydaktyzmem dramat. Miało to być coś znacznie ambitniejszego. Zdradza ów zamiar także scenografia Ewy Starowieyskiej, sugerująca ton surowego moralitetu, zdradza ten zamiar muzyka Zbigniewa Turskiego. Oglądamy zaś jedynie Potęgę ciemności, nie przekonani przez Axera, że może to być świetny, żywy teatr.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji