Artykuły

REWIZOR

A więc mamy do czynienia z dwoma przedstawieniami w ramach jednego spektaklu. Jedno przedstawienie podyktowała wizja scenografa, drugie - chyba sam tekst. Piszę "chyba" - albowiem nie wszystko z gogolowskiego tekstu "Rewizora" dociera w pełni do widowni. Wspominał o tym podczas przerwy jeden z krytyków przytaczając (podobno) słowa Leona Schillera, że - tekst ostatecznie można sobie przeczytać osobno, naturalnie po zaopatrzeniu się w egzemplarz komedii...

Wróćmy jednak do wstępnego zdania o dwóch spektaklach w jednym. Przygotował je scenograf i reżyser zarazem - Józef Szajna, nowy kierownik artystyczny Teatru Ludowego, zresztą współtwórca tej placówki wraz ze Skuszanką i Krasowskim. Wtedy zainteresowania Szajny ograniczały się do scenografii. Obecnie wystąpił w roli - reżysera. Stąd prosty wniosek, że na funkcjach reżyserskich musiało w jakiś sposób zaciążyć spojrzenie plastyka. Dobrze to czy źle - oto byłoby pytanie, na które trudno już dzisiaj na podstawie jednego spektaklu - odpowiedzieć.

Ambicje młodego (stażem) reżysera i wytrawnego scenografa miały się sprawdzić właśnie na "Rewizorze". A zatem na komedii, znakomicie już wygranej (a może i ogranej?) w tradycyjnym stylu. Ostatnia i jedyna po wojnie premiera "Rewizora" w Krakowie przeszła do kronik teatralnych, jako bezbłędny spektakl, naszpikowany świetnymi nazwiskami aktorskimi z Kurnakowiczem w roli Horodniczego na czele. Nie sądzę, żeby udało się - na identycznej lub tylko podobnej koncepcji realizatorskiej - zbudować przedstawienie lepsze. Więc Szajna nie poszedł tradycyjnym szlakiem swoich poprzedników. Jak wynika z jego wypowiedzi, drukowanej w programie teatralnym - widział on komedię Gogola inaczej. Może akurat nie poprzez sformułowanie, że "ośmieszenie kłamliwych mitów i fałszywych ambicji jest próbą obnażenia działań bohaterów sztuki, którzy każdej dogodnej im sytuacji nadają pozory jej rzekomej prawidłowości i społecznej racji" - albowiem podobne koncepcje patronowały wielu współczesnym realizatorom "Rewizora". Natomiast zdanie: "Chcą traktować Gogola tak jak np. Majakowsklego, a kształt sceniczny uzyskać wychodząc od spraw ku poetyce a nie na odwrót" oraz, że "realizacja nasza... widziana jest jak gdyby z różnych naraz perspektyw (...) na etykę współżycia społecznego" - mówi już więcej o zamiarze pokazania dzieła Gogola, odmiennego od dotychczasowych.

Co zatem nowego o "Rewizorze" powiedział nam Szajna? Skoncentrował głównie swoją uwagę na wizji plastycznej. Tego można się było spodziewać. Spektakl "optyczny" przerósł swoją warstwą - spektakl wierny tekstowi. Ambicje reżysera-scenografa poniosły go tak daleko, że aż "przedobrzył" nakładanie się barw, kostiumów, rekwizytów i pomysłów plastycznych (skądinąd ciekawych, choć nierzadko szokujących) - przez co w tym gąszczu malarskiego dowcipu oraz metafor i kropek nad "i" - zagubił słowno-sytuacyjny Wielki Śmiech Gogola. Ostrze tej gryzącej i celnej społecznie satyry - mieniące się na przemian błyskami groteski i tragicznej ironii - ześlizgiwało się po ocynkowanych bidetach, kostiumach - symbolach (np. kupców, jak chochoły straganiarskie; córki Horodniczego, niby towaru na sprzedaż "erotyczną", w sukni-przenośni z pończoch) po nastroju, niezamierzonej chyba, bo fałszywej ideologicznie - chaplinady, etc.

To wrażenie przytłoczenia tekstu nazbyt bogatą w pomysły oprawą - jak gdyby scenograf nie dowierzał reżyserowi - wytrąciło spektakl z równowagi. Dekoncentrowało uwagę widza. Stara to prawda, że nadmiar dobrych szczegółów może wywołać niekorzystne wrażenie o całości.

Bo rozpatrując poszczególne pomysły inscenizacyjno-reżyserskie, przyjdzie się zgodzić na wizję wielkiego barłogu, jaki roztoczył Szajna przed oczami widzów przy pomocy rozprutych sienników, połączonych trybami i trybikami społeczno-obyczajowej maszyny. Dobrym pomysłem stało się przedzielanie sceny, jak zapadającą kratą - rodzajem belkowanej ściany spróchniałego domu. Śmietnik papierów i papierków mógł być dowcipną klamrą bałaganu w "urzędowej" moralności. Świetna scena "nabożeństwa" ze świecami ku czci Horodniczego, które zostają wygaszone po ujawnieniu prawdy o rzekomym rewizorze - wydobywała atmosferą śmieszności i załgania - w duchu gogolowskiej satyry. Wymieszanie ludzi i zwierząt (makiety) w jednym pomieszczeniu - ujmowało w nawias uogólnień działanie prymitywnych instynktów itd., itd.

Każdy z tych pomysłów wydawał się interesujący. Ale spiętrzone razem wywoływały zamęt. I znużenie. Rozrywały akcję, na skutek czego końcowe słowa Horodniczego "z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie." - trafiały nie tyle w próżnię - ile w nadmiar obfitości wizualnych, wśród których zmalała ideologiczna treść komedii.

Franciszek Pieczka stworzył nową sylwetkę Horodniczego. Był to chytrus i dureń na skalę małomiasteczkową. Tuzinkowy dzierżymorda z ograniczoną odpowiedzialnością. Wtopiony w równie przeciętne środowisko lizusów, tchórzów, łapowników i małych ambicjonerów. Właśnie tą przeciętnością - groźnych społecznie. Myślę, że to chyba słuszna koncepcja gry aktorskiej, trafnie przeprowadzona przez reżysera i zespół (warto tu wymienić jeszcze E. Rączkowskiego w roli sędziego, Z. Klucznika jako kuratora Instytucji filantropijnych i J. Wieczorka - Chlestakowa). Dobrą postać komediową, żony Horodniczego - zaprezentowała B. Gerson-Dobrowolska poprzez cielęcą kokieterię "pierwszej" damy małego miasteczka i A. Lutosławska w charakterze prowincjonalnego wydania Bardotki, dla ubogich duchem.

Teatr Ludowy w N. Hucie. Mikołaj Gogol "Rewizor". Przekład: Julian Tuwim. Reżyseria i scenografia: Józef Szajna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji