Artykuły

Na co pójść do teatru? Odpowiedź nie jest wcale łatwa

Jak ja nie lubię tego pytania. A przecież koleżanki i koledzy, bliższa i dalsza rodzina często o to pytają, spodziewając się, że skoro chodzę do teatru, oglądam wiele przedstawień, to mogę im coś polecić. A ja wtedy przeżywam katusze, bo odpowiedź nie jest wcale łatwa. Przede wszystkim dlatego, że trzeba wiedzieć, jakie są oczekiwania tych, którzy chcą się wybrać do teatru - pisze Wojciech Majcherek w Gazecie Wyborczej, dodatku Co Jest Grane.

Jeśli ktoś bywa w teatrze raz na rok, to podpowiedź powinna być szczególnie odpowiedzialna. Dobrze byłoby przecież, żeby taki widz nie stracił ochoty na wizytę w teatrze w następnym roku. Nie daj Boże, gdy trafi się para małżeńska, która, jak to w małżeństwie, ma różne potrzeby: on by chciał coś do śmiechu, ona - żeby poczuć się w innym świecie. Jedyna nadzieja w tym, że wspólnie lubią ABBĘ, wtedy można im zaproponować musical "Mamma Mia!" w Teatrze Muzycznym "Roma". Poczekają trochę, aż dostaną bilety, więc przez jakiś czas nie będą zawracać głowy.

Nie wiem jednak, czy nie gorsi są miłośnicy, a zwłaszcza miłośniczki teatru, którzy nie mogą bez niego żyć. Wiele już widzieli. Pamiętają początki dyrekcji Macieja Englerta we Współczesnym i cieszą się, że wciąż nim rządzi, bo przyzwyczajenie, jak wiadomo, bywa drugą naturą. Wspominają teatr Hübnera, który może się nie wtrącał tak jak dziś Teatr Powszechny im. Hübnera, ale i tak był wystarczająco dobry. Do Dramatycznego nie chodzą po Słobodzianka, ale z nadzieją, że może któregoś razu zapomną o dyrekcji Holoubka. Na teatralne sentymenty pewnie nic się nie poradzi.

Teatr, stety czy niestety, żyje dniem dzisiejszym. Czasami jednak wchodzi dwa razy do tej samej rzeki i o dziwo z powodzeniem. Janusz Gajos grał ongiś "Mszę za miasto Arras" w Powszechnym, ale warto zobaczyć, jak gra teraz w Narodowym. To może wydać się niemożliwe, ale gra jeszcze lepiej. Tak samo trzeba zobaczyć, jak zmieniła się po prawie 20 latach Callas w wykonaniu Krystyny Jandy.

Najtrudniej polecić coś tzw. widzom aspirującym. Tych nie można zbyć byle czym. Przecież nie powiem im, żeby obejrzeli "Wycinkę" Krystiana Lupy w Teatrze Polskim we Wrocławiu, bo już widzieli. Nawet niejeden raz. I słusznie. Ci narkomani teatru potrzebują wciąż nowych podniet, odkrywania nieznanych zjawisk, miejsc, talentów. Nie zaspokoją ich Jarzyna i Warlikowski, bo ci twórcy może wciąż są zdolniejsi, ale nie są już młodsi.

Spragnionym awangardy mogę zaproponować tylko jedno: jedźcie do Rzeszowa na Festiwal Nowego Teatru. W naszym kraju są setki festiwali, jesienią będzie ich prawdziwy wysyp (Dialog we Wrocławiu, Prapremiery w Bydgoszczy, Konfrontacje w Lublinie, Interpretacje w Katowicach, Boska Komedia w Krakowie), ale taki festiwal jak w Rzeszowie jest tylko jeden. "Poczujecie tu puls współczesnego teatru" - zapowiadają organizatorzy.

Na szczęście niczego nie trzeba rekomendować teatralnym modnisiom. Oni już wiedzą, w którym teatrze w tym sezonie należy się pokazać. W Polskim we Wrocławiu? Już zdetronizowany. W Polskim w Bydgoszczy? Passé. W Polskim - owszem, ale w Poznaniu. A wszystko za sprawą nowej dyrekcji sceny. Podobno słynny napis na frontonie teatru: "Naród sobie" będzie mieć dopisek: "Nowak sobie. Warszawa nie miała na mnie pomysłu".

Figle, figle - jak mawiała pani Jowialska. A tak na serio mogę powiedzieć tylko: chodźcie do teatru, gdzie chcecie, na co chcecie i z kim chcecie. W końcu, jak mówi hasło obchodów 250-lecia teatru publicznego: "Przeżyjemy w teatrze".

*Wojciech Majcherek, krytyk teatralny, kierownik redakcji Teatru TVP Kultura, autor bloga "Nie tylko o teatrze"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji