Artykuły

Kto uratuje "Wieśniaka"?

Uratował "wieśniaka" Teatr Drama­tyczny. Bo sztuka jest niedobra. "Bebechowy" amerykański melodramat o wydumanych konfliktach. Jest jakaś nieuczciwość ze strony autora w emo­cjonalne i eksploatacji widza. Zasadza się ta nieuczciwość na pozorach. Pozorach, które w dobrym teatrze - a polska prapremiera odbyła się w dobrym teatrze - nabierają cech jeśli nie praw­dy to prawdopodobieństwa. Sztuka mówi przecież o takich sprawach jak wierna męska przyjaźń, poświęcenie, na­rzucanie sobie i otoczeniu kłamstwa, by zbyt okrutną prawdą nie zabić blis­kiej osoby. Sztuka jest też zręcznie zbu­dowana, dialog - w pierwszej części nieco zbrutalizowany - idzie potem na półtonach, niedopowiedzeniach. A mimo to odczuwamy, że gdzieś tu tkwi ja­kiś fałsz.

"Wieśniak", to Albert Cobb (Wiesław Golas), tuzinkowy człeczyna, inkasent elektrowni. W czasie ostatniej wojny przyjaciel jego John Doyle (Edmund Fetting) uratował go od śmierci, sam na nią się narażając. Został ranny, zanim dotarł pod ostrzałem nieprzyjaciela do rannego kolegi, przyniósł go jednak w bezpieczne miejsce. Po wojnie przy­jaciele byli przez krótki czas w kon­takcie korespondencyjnym, później po Johnie zaginął wszelki ślad. Trwał jednak w domowej legendzie państwa Cobbów. I oto po osiemnastu latach John zja­wia się u przyjaciela. Przyjechał tylko po to, by się przekonać, czy jest szczęś­liwy. Dopiero od jego matki (Teresa Marecka) Cobbowie dowiadują się, że John w wyniku odniesionej rany jest od lat kilkunastu nieuleczalnie chory i dni jego są już policzone. W obliczu śmierci John chce zweryfikować sens tamtego swego czynu sprzed osiemna­stu lat. Ale przyjaciel jego nie jest szczęśliwy. Wszystko okazało się kłam­stwem. I kochająca i kochana żona (Ha­lina Dobrowolska), i nieistniejąca far­ma i przede wszystkim ich synek maty John...

Tu oszczędzić już trzeba Czytelnikowi najbardziej brutalnego efektu, który ma zresztą dla budowy dramatu kluczowe znaczenie,bo sprawa małego Johna jest - jak się na końcu okazuje - osią akcji dramatycznej.

Więc chociaż w tym ciemnym za­gęszczeniu pod koniec sztuki nieco się przejaśnia, opuszczamy teatr z miesza­nymi uczuciami zażenowania zawodu, nawet irytacji, że zmuszono nas do uczestniczenia w wydarzeniach żenują­cych i przykrych, odwołując się do naszych najlepszych uczuć i odczuć, aje opuszczamy też z uznaniem dla wymienionych i nie wymienionych w tym sprawozdaniu wykonawców, którzy spre­zentowali wysokiej klasy aktorstwo, ra­tując sztukę Gilroya od klęski. Ale w tym uznaniu dla reżysera i wykonaw­ców jest też i odrobina pretensji - właśnie za to.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji