Artykuły

Komu radość ze śmietnika?

Żeromski wołał w "Przedwiośniu" o wielką ideę dla Polski, bez której wskrzeszone państwo istnieć nie może. Miał poprzednika. Juliusz Kaden-Bandrowski - w latach legionów i "bajecznej kariery" Piłsudskiego pisarz w pełni sił twórczych, pisarz dużego formatu (świetna powieść polityczna i obyczajowa "Łuk") - podejmując w "Generale Barczu" śmiałą próbę zobrazowania pierwszych walk o władzę w odbudowanym w 1918 roku państwie, stanął również w obliczu pytania: co dalej?, spotkał się oko w oko również z podstawowym pytaniem: po co? W jakim celu odbywają się karkołomne boje Piłsudskiego z radykałami niepodległościowymi i wstecznikami nacjonalistycznymi, jaki ostateczny cel przyświecał legionistom, zmagającym się lub paktującym z przeciwnikami po prawej lub lewej stronie ław sejmowych? Spojrzał w oczy przyszłości i... nie znalazł odpowiedzi. A raczej znalazł tylko jedną: żeby drobne codzienne ułatwienia.

Tak pisarz burżuazji polskiej, pisarz oficjalny piłsudczykowsko-sanacyjnej państwowości, od razu na progu "drugiej niepodległości" złożył broń, przyznał się do wewnętrznego bankructwa, zademonstrował jawnie swą bezsilność. Bezsilność, i chyba nawet przerażenie. Bo diagnoza była trafna - choć jakże daleka od pełnego obrazu! - i w dwudziestoleciu po "Barczu" musiał Kaden patrzeć na całkowity rozpad reżimu, który popierał, na podwójną klęskę legionów i ich awanturniczego wodza, a następnie jego karłowatych spadkobierców.

Z jednej strony kompromisy i szacherki z prawicą musiały prowadzić do wciąż pogłębiającej się faszyzacji Polski, z drugiej strony coraz mniej pomagały procesy i więzienia, gęste kropidła z Niepokalanowa i dziarscy chłopcy z Golędzinowa, szarże wojska i pacyfikacja - stosowana przeciw jedynej sile, jedynej nadziei na lepszą przyszłość społeczną i narodową. Lecz cóż, Kaden nienawidził komunistów i bał się ich panicznie. Może zresztą u schyłku życia dostrzegł, że jedynym ratunkiem dla Polski to właśnie oni, komuniści? I że tylko komuniści dają pełne, prawdziwe, zgodne z interesem narodu odpowiedzi na dwa pytania, postawione już w "Barczu": co dalej? po co?

Kaden zginął w 1944 roku, gdy waliły się resztki piłsudczykowskiego tworu. W "Generale Barczu" mamy jednak, stworzony z wielu realistycznych szczegółów, obraz wschodu a nie zachodu słońca drugiej niepodległości. Kaden był zaprzysiężonym legionistą i legionowym bardem. Osobista krzywda wyostrzyła jego wzrok. Policzyć się z bezpośrednimi przeciwnikami z prawicy endeckiej? To by nie dało powieści jej formatu, powieść o generale Krywulcie i jego klice (spółka Haller, Dowbor, Wroczyński i inni) nie mogła pominąć Dąbrowy (generał Roją), no i górującego nad nimi zwycięsko Barcza-Piłsudskiego. Kaden z całą pasją demaskuje przeniewierstwa Krywultów, i zjadliwie kompromituje rozdźwięk pomiędzy drobnomieszczańskim radykalizmem Dąbrowy a jego mizerną praktyką w aparacie władzy. Stara się natomiast jak może wybielić, wybronić "czystą" piłsudczyznę. Bezskutecznie. Barcz na tle swoich przeciwników zarysowuje się jako jeden z ich grona, z ich mafii - tyle, że bardziej zręczny w "braniu za mordę" i szczęśliwszy w doborze pomocników: demoniczny major Pyć (pułkownik Koc) jemu służy wielostronnie i wiernie, dla niego mota swe udatne kombinacje, intrygi. I poprzez Pycia wraca też na podwórko Barcza literat Rasiński - autoportret Kadena - który wprawdzie miód panegirysty zmienił na jad pamfletu, ale, skaptowany honorami i zaszczytami, bez większych oporów skapitulował i wznowił sojusz generała pióra z generałem broni.

Taką to powieść zaadaptował na scenę Jerzy Krasowski i dokonał tej sztuki w sposób, świadczący o jego trafnym widzeniu teatralnym. Można zupełnie nie znać "Generała Barcza", a śledząc uważnie ekspresjonistyczny ciąg scen "Radości z odzyskanego śmietnika", odczytać prawidłowo programowe założenia i mimowolny wydźwięk (tak, wydźwięk) powieści, słusznie rozeznać się w jej satyrycznych akcentach. Drugi to, po "Domku z kart" Zegadłowicza, upolityczniony obraz dwudziestolecia na scenie. Początek i koniec. Od Barcza i Pycia do Rydza i Sławoja. Groteska? Na pewno. Ale i tragedia narodu, który odzyskał niepodległość i rządzony był przez łobuzerskie kliki, przekupne mafie, karykaturalnie malejących dygnitarzy, pajaców we frakach, dzierżymordów w generalskich mundurach.

"Radość z odzyskanego śmietnika" znalazła na scenie Teatru Ludowego inscenizację potwierdzającą znane walory tego teatru: umiejętność akcentowania ideowej strony utworu (czy słusznego akcentowania - to inna sprawa) przy dużej wrażliwości na walory formalne i upartych skłonności do hołdowania pewnym modom. Teatr Ludowy nie dysponuje kadrą gwiazdorów i gwiaździc: ale ma zespół; i ma reżyserów, łączących ambicje z talentem. Tu by się nasuwały oczywiście pewne uwagi ogólne (dotyczące, jakżeby inaczej, repertuaru, jego kierunku ideowego i komunikatywności w Nowej Hucie), ale nie pora na nie i nie miejsce przy omawianiu jednego konkretnego przedstawienia. Tu natomiast muszę od razu postawić jeden zarzut praktyczno-ogólny: dykcja aktorów nowohuckich zawodzi w dużym stopniu w teatrze tych rozmiarów i tak złej akustyki jak warszawski Teatr Polski; zgryźliwi twierdzą, że połowa tekstów po prostu nie docierała do widzów. Połowa nie połowa, ale może w następnych przedstawieniach da się temu choć w części zaradzić?

Pomijając tę wadę.. JERZY KRASOWSKI dobrze wyreżyserował swą adaptację. Poszczególne obrazy tworzą jednolity fresk polityczno-obyczajowy, wyrazisty, pełen wpisujących się w pamięć fragmentów. Sporo sytuacyjnych skrótów, symboli daje się nieźle wytłumaczyć i wywiera sugestywne wrażenie. Ukłony i przegięcia w stronę Witkacego czy Gombrowicza mniej tu rażą niż w innych okolicznościach. Gorzej jest z tłem. Wprawdzie muzyka JERZEGO KASZYCKIEGO nie pcha się natrętnie na pierwszy plan, i jest dobrym łącznikiem czy też przerywnikiem akcji - ale dekoracje JÓZEFA SZAJNY, krakowskiego laureata, budzą poważne zastrzeżenia, a kostiumy, zwłaszcza cywilów, tym większe: po co te wszystkie taszystowskie i jakie tam jeszcze udziwniania? Czy panowie w cylindrach i tużurkach nie byliby bardziej w stylu niż pajace postrojeni cyrkowo, z przyprawionymi brodami (czyżby aluzja do starożytnej Asyrii?). Tendencja Kadena do pomniejszania ludzi otaczających Barcza, by tym silniej wystąpiła sylwetka wodza, znalazła tu dodatkowy acz mimowolny sukurs. Ma jednak i Szajna momenty bardzo dobre: na przykład papierowe rumaki, cwałując nad sceną pijaństwa generałów - kawalerzystów.

Spośród zespołu aktorskiego postawiłbym na pierwszym miejscu WITOLDA PYRKOSZA w roli Pycia: maska, nerwowy tik, sposób chodzenia i mówienia - znakomite. Wyraźnymi konturami oznaczył bogoojczyźnianego Krywulta TADEUSZ SZANIECKI: generał jest groteskowy, ale nawet w zaciszu prywatnym, odziany w kimono, z mycką na łysiejącej głowie, nie jest płasko śmieszny.

Groteskowy, ale nie strip-teasowy jest też FRANCISZEK PIECZKA, gdy jako Barcz przebiera się na scenie w nowy mundur. Ale w tym Barczu jest trochę za wiele dobroduszności a za mało drapieżności i draństwa: stąd nie wychodzi ani scena chlaśnięcia Drwęskiej szpicrutą przez piersi ani perypetie generała z żoną. Co prawda, ten wątek rodzinnych powikłań barciowych najmniej się tłumaczy w przedstawieniu i jest jego najsłabszą stroną. Tutaj górują rzeczywiście kukły nad ludźmi. JADWIGA ZAKLICKA, BOGUSŁAWA CZUPRYNÓWNA, STANISŁAW MICHALIK mają najmniej wdzięczne role w "Radości".

FERDYNAND MATYSIK gra z umiarem chłopskiego wykiwanego przez sprytniejszych od siebie generała Dąbrowę. EDWARD RACZKOWSKI ślizga się nieco po powierzchni problematyki Rasińskiego, przecharakteryzowanie się na Kadena to trochę mało. Dobrze uwydatnia kanaliowatość Wildego ZDZISŁAW KLUCZNIK, a pustkę adiutanta Przeniewskiego ANDRZEJ HRYDZEWICZ.

Świetnie poradziła sobie ANNA LUTOSŁAWSKA z trudną rolą Hanny Drwęckiej, egerii i aspazji barczowego świata. Stylowa w sylwetce, wcielenie zmysłowych uroków, krąży Drwęska od sypialni Wildego do sypialni Barcza, od Barcza do Krywulta, zimna, wyrachowana, cyniczna, bez skrupułów, zdeprawowana jak cała "barczyzna". Kaden znał się znakomicie na urokach władczych kobiet i umiał je opisywać. Lutosławska była bardzo kadenowska.

Sztuka, którą Teatr Ludowy rozpoczął serię swoich występów w Warszawie, ma wyraźną polityczną wymowę i mierzy w określone zjawisko, mimo takich czy innych prób niewczesnych uogólnień. Jej źródło - to znaczy "Generał Barcz" - nadaje się do sfilmowania. Dopominamy się nieraz o wielki film polityczny o piłsudczyźnie i sanacji. Nie mógł stać się nim "Nikodem Dyzma", oparty o plotkarską i naiwnie sensacyjną powieść Dołęgi Mostowicza. Nie stał się nim niestety "Domek z kart", niedbale przeniesione na ekran świetne przedstawienie teatralne. Broń nas tedy boże od ufilmowienia, teatralnej "Radości". Ale posłużyć się tekstem Krasowskiego dla sfilmowania "Generała Barcza" chyba warto.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji