Artykuły

Jacobowsky w Nowej Hucie

Co mnie uderzyło, co mnie ucieszyło, co głęboko zainteresowało w przedstawieniu "Jacobowsky'ego i pułkownika" w Nowej Hucie? Dobry poziom aktorski. Sztuka Werfla wymaga gry zarazem wyrazistej i taktownej, intensywnej i, w pewnym sensie, dyskretnej. Dotyka spraw trudnych i skomplikowanych, bardzo nam bliskich, bardzo ludzkich. Jakiś fałszywy akcent, jakieś niewłaściwe przestawienie proporcji, jakieś odstępstwo od intencji autorskich, a w pewnych wypadkach nawet i naiwna dosłowność w interpretowaniu tych intencji, mogłyby wywołać wrażenie przykre lub niesmaczne. Przedstawienie, które oglądałem w Nowej Hucie (a potem powtórnie, podczas występów teatru Nowej Huty w Warszawie) jest pod wszystkimi względami uderzająco, harmonijne, rozumne i czyste. Myślę, że zarówno reżyserska koncepcja poszczególnych postaci i łączących je sytuacji, jak i umiejętność odpowiedniego konstruowania tych postaci, dały ów rezultat, zupełnie wyrównany, uderzający może nie jakąś wirtuozerią, ale - powtórzmy to raz jeszcze - harmonią.

"Jacobowsky i pułkownik" mógłby być, szczególnie w Nowej Hucie, sztuką ryzykowną. Zdaje mi się, że rozumiem intencje Franciszka Werfla. Ten austriacki pisarz chciał dać zapewne sztukę poświęconą przede wszystkim problemowi ludzkiej godności. Osadził ją w pewnych realiach, w sytuacji 1940 roku, w środowisku ludzi uciekających przed hitleryzmem chyba w tym celu, by mieć dla swych myśli i dążeń odpowiednio wymowny przykład. Bohatera utworu, S. L. Jacobowsky'ego, uczynił uosobieniem godności, "europejskości", lojalności i męskiej umiejętności wyrzeczeń; Jacobowsky nie roztkliwia się swoim losem i nie chce zbyt wykorzystać żadnej ze swoich szans. Nie przywiązuje zbyt wielkiej wagi do swego życia i szczęścia, choć zna ich wartość i cenę. Umie zdobywać serca ludzkie, choć nie czyni specjalnego w tym celu wysiłku. W trudnej sytuacji potrafi, sam zaledwo to dostrzegając, zaimponować nawet bezwzględnemu i małostkowemu w służbie policjantowi francuskiemu; zdoła przekonać do siebie nawet lodowatego w swym wyrachowaniu Anglika. To on, Żyd niemiecki, pochodzący z Polski, znakomicie czujący się we Francji, jest w tej sztuce właściwym przedstawicielem, tego, co nazywamy kulturą Zachodu (a przynajmniej co Werfel za kulturę Zachodu uważa). Chociaż autor Jacobowosky'ego nie żywi wobec Francji takich urazów, jakie często wzbudzała u emigracyjnych pisarzy niemieckich (klasyczny przykład: Remarque w "Łuku triumfalnym"), Werfel niejednokrotnie ironicznie traktuje "Mariannę". Jacobowsky, traktowany nie bez humoru a czasem i ironii, posiada w gruncie rzeczy wszystkie sympatie autora. Odnoszę wrażenie, iż tak właśnie wyobrażał sobie Franciszek Werfel ideał nowoczesnego człowieka, chyba trochę zbliżonego do tej miary, jaką mu na przykład wyznaczył Aldous Huxley.

Gdyby to wszystko przyjmować zbyt dosłownie, musielibyśmy się doszukać w portrecie Jacobowsky'ego pewnej stronniczości, może nawet cienia szowinizmu. Myślę jednak, że chodzi tu przecież - mimo przeciwnych pozorów - raczej o kierunek rozwoju ludzkiego, niż o człowieka pomyślanego konkretnie.

Wynika to z faktu, że Werfel przeciwstawia swego bohatera wszystkim niemal innym postaciom; a szczególną jego antytezą czyni polskiego pułkownika, Tadeusza Bolesława Umieralskiego. Umieralski jest postacią jeszcze bardziej "ubarwioną" i mniej konkretną niż jego antyteza, Jacobowsky. Autor wyobraził go sobie jako odważnego i pełnego swoiście pojmowanego poczucia lojalności i honoru - narwańca. Jak dalece realia w tej sztuce zostały potraktowane niedokładnie, dowodzi, że, wedle Jacobowsky'ego, gdy Hitler doszedł do władzy "Polacy zacierali ręce z radości"; że poziom umysłowy i towarzyski pułkownika Umieralskiego chyba niezupełnie odpowiada nadziejom, jakie z nim wiąże wywiad angielski. Zresztą Werflowi nie chodziło o to, by ściśle operować materiałem historycznym. W sztuce Werfla widzę natomiast, na tle wielkiej rozprawy z hitleryzmem, apologię pewnej postawy życiowej, którą symbolizuje Jacobowsky i która zdobywa sobie ostatecznie nawet i jego przeciwnika w tym osobliwym pojedynku temperamentów, kultur i usposobień.

W splocie owych problemów tym bardziej się uwydatnia znaczenie warsztatu aktorskiego w tym przedstawieniu; znaczenie już nie tylko artystyczne, ale i filozoficzno-moralne. Werfel tak nam prezentuje siwego głównego bohatera: "Jacobowsky jest krępym, średniego wzrostu, mężczyzną o różowej, okrągłej twarzy, o pięknych, dużych oczach i długich rzęsach. Ubrany niezwykle starannie, w nieco staroświeckim cutway'u, obramowanym jedwabną tasiemką. Odpowiednio do stroju wyróżnia się bardzo uprzejmym, a nawet uroczystym sposobem bycia. Jego wypowiedzi są dobrze przemyślane, niezwykłe staranne w sformułowaniu, niejednokrotnie artystycznie piękne. W pewnym sensie Jacobowsky mówi tak, jakby czytał. Od czasu do czasu jednak nerwowość rozbija kunsztownie modulowane zdania"... Jest to dość dokładnie zarysowana sylwetka; ale myślę, że raczej "nowelistyczna" niż teatralna; i jeśli się nie mylę, aktor mało tu znajdzie możliwości konkretnych rozwiązań. Zatem reżyser Jerzy Krasowski i wykonawca roli tytułowej, Jerzy Horecki, musieli wszystko budować od nowa, własnym wysiłkiem, przyjmując jako założenie zasadniczą myśl przewodnią sztuki, a nie "didaskalia" werflowskie. Wydaje mi się, że wytycznymi były tu: swoista wytworność Jacobowsky'ego, jego wdzięk, lekki smutek, szczypta autoironii (np. gdy powtarza refren o "dwóch możliwościach"), i szybkość orientacji, wrażliwość nigdy jednak nie powodująca utraty wyraźnej kontroli nad sobą i swym zachowaniem. Z tych danych zbudował Horecki człowieka pełnokrwistego, scenicznie żywego.

Inaczej zapewne obmyślał rolę, grający pułk. Umieralskiego, Jerzy Przybylski. Może za sprawą kostiumu i charakteryzacji nie uniknął szczypty groteskowości; ale tekst i postawy tak zostały opracowane, że Umieralski nie razi ani poczucia prawdopodobieństwa, ani naszej wrażliwości, a w scenach ostatnich wyraźnie zaznacza dokonywający się zwrot w wielu pocięciach. Niełatwo grać postać, o której - historycznie rzecz biorąc - widzowie mają więcej danych, niż autor. Aktorstwo jest w moim pojęciu apologią człowieczeństwa; jest odkrywaniem różnorodności i bogactwa postaw ludzkich. Trudno więc aktorowi rozwiązać sprawę Umieralskiego tak, by postać w szczegółach niezupełnie prawdziwa miała być uosobieniem walki czysto pojęciowej. Przybylski rozwiązał to trudne zadanie mieszając groteskę z dążeniem do ludzkiej prawdy.

Rozgrywka owych dwóch postaci wypełnia dużą część akcji. Ale i wiele innych postaci daje okazję do zademonstrowania uczciwej pracy teatralnej, np. ordynans Szabuniewicz (którego bez wpadania w szablon Rzędziana gra Franciszek Pieczka); Tragiczny Pan z wielkim poczuciem "rytmu" wewnętrznego "wytrzymany" przez Edwarda Rączkowskiego (samo obniżenie czy podwyższenie tonu o pół oktawy mogłaby zaciemnić sens tej postaci - Rączkowski mądrze tego uniknął nie wpadając jednak w monotonię); Gracz w kości (Tadeusz Szaniecki, umiejący widza zaciekawić zimną krwią i brutalnością oficera "Intelligence Service"); czy epizod francuskiego kelnera, w ujęciu Wojciecha Rajewskiego.

Piszę sporo o aktorskiej stronie tego przedstawienia, ponieważ większość naszych publicystów i recenzentów prawie nie dostrzega tej sprawy. Ze szczególną krótkowzrocznością pisze się o upadku aktorskiej sztuki właśnie w tym momencie, gdy na scenach polskich dostrzec można, "gołym okiem" początek renesansu tej sztuki. Mówi się, że aktorzy zabijają teatr z okazji przedstawień, w których Jacek Woszczerowicz daje skończony portret aktorski i ludzki Newtona, a Tadeusz Fijewski w "Godocie" czy Lech Madaliński w "Kowalu" Szaniawskiego darzą kreacjami pamiętnymi na lata. W Krakowie napadła się na najprecyzyjniej dziś w Polsce wyrównane, najbardziej zespołowe, najsprawniej warsztatowo pracujące zespoły aktorskie.

Mówiąc o teatrze Nowej Huty i o jego osiągnięciach nie dostrzega się niesłychanie cennej sprawy, jaką jest stopniowy rozwój aktorski w młodym zespole, pracującym pod rozumnym i śmiałym kierownictwem Krystyny Skuszanki, w atmosferze uczciwej i etycznej (co w teatrze nie jest zjawiskiem najczęstszym),

Więc choć niejedno - i z dużym uznaniem - można by powiedzieć o inscenizacyjnych rozwiązaniach w przedstawieniu Jacobowsky'ego, opracowanych przez Jerzego Krasowskiego, choć można pisać dużo o pomysłowości i inteligencji scenografa, Józefa Szajny, chciałbym, przede wszystkim zwrócić uwagę ma ów rozwój sztuki aktorskiej, w Nowej Hucie, jako zjawisko niespodziewane i radosne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji